Życie dziećmi pisane, cz. III
– Jest pani matką samotnie wychowującą syna. Początki waszego wspólnego życia były burzliwe i tylko Pani zdecydowana postawa pozwoliła urodzić się synowi…
– Byłam na studiach, miałam chłopaka i byłam w nim zakochana, jak to się mówi, po uszy. Mojej mamie jednak on się nie podobał i kilkakrotnie próbowała ze mną rozmawiać na temat przyszłości. Ale ja byłam ślepa… Kilka razy mój chłopak prosił mnie, bym dała mu tzw. dowód miłości. Odmawiałam, aż w końcu zagroził mi, że odejdzie. Kochałam go, więc przestraszyłam się i uległam. Kilka tygodni później okazało się, że noszę w sobie dziecko.
Z wielkim strachem powiedziałam mu o tym, a on – właściwie bez większych skrupułów – stwierdził, że następnego dnia przyniesie mi pieniądze, pójdziemy do lekarza i załatwimy ten problem. Przeraziłam się, z płaczem poszłam do domu i tam rzuciłam się w ramiona mamy. Właściwie to wspólnie zdecydowałyśmy, że urodzę dziecko. Mama obiecała mi pomóc.
– Jak na to zareagował ojciec dziecka?
– Kiedy przyszedł następnego dnia, miał ze sobą potrzebne pieniądze. Powiedział mi, że rozmawiał już z lekarzem i wszystko załatwił. Miałam tylko podać termin, który mi odpowiadał. Wtedy powiedziałam, że nie wybieram się na żaden zabieg i że urodzę dziecko. Marek wpadł w szał. Kazał mi wybierać: albo on, albo dziecko. Już wtedy wiedziałam, czego chcę i powiedziałam mu, żeby odszedł. Wcześniej nie wyobrażałam sobie, żeby to mogło kiedykolwiek nastąpić, przecież wydawało mi się, że go kocham. W jednej chwili zrozumiałam, że to nie miłość, bo miłość nie zabija… I odszedł. W drzwiach powiedział jeszcze na odchodne, że jeśli teraz nie biorę pieniędzy na zabieg, to abym nigdy nie starała się o alimenty…
– Odszedł, lecz teraz przychodzi i odwiedza dziecko…
– Teraz już tak. Zanim jednak do tego doszło, przeżyliśmy koszmarne chwile, dni, tygodnie. Proszę sobie wyobrazić dziewięć trudnych miesięcy. Wizyty u lekarza, siedzenie w poczekalni wśród kobiet, które często przychodziły z mężami. A potem szpital. Zazwyczaj to mężowie przyjeżdżają z żonami, teraz nawet zostają przy porodzie. Ja byłam z mamą… Potem, kiedy urodził się Tomek, jego tatuś w ogóle nie dał znaku, że go to interesuje. To naprawdę bolało. Dla mnie jednak liczyło się to, że mój syn żyje, że patrzy na mnie, że się do mnie uśmiecha, że stawia pierwsze kroki, że w końcu mówi do mnie „mamo”. Bałam się jednak, że przyjdzie taki czas, kiedy zapyta o tatę.
– Proszę opowiedzieć, jak doszło do tego, że Tomek spotkał się z tatą…
– Tomek miał wtedy dwa lata. Byliśmy na spacerze. Wiozłam go w wózku i nagle zobaczyłam, że z przeciwka idzie Marek. Bardzo się zdenerwowałam. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Podszedł, powiedział: „cześć”, a potem jak gdyby nigdy nic zapytał, co słychać. Powiedziałam mu, że tam w wózku siedzi jego syn. Przyklęknął przy chłopcu, podał mu rękę i spytał, jak ma na imię. Chwilę potem w jego oczach zobaczyłam łzy. Usłyszałam: „przepraszam” i odszedł. Zadzwonił po dwóch dniach i spytał, czy może przyjść do Tomka. I tak już zostało. Przychodzi dwa-trzy razy w tygodniu. Tomek już wie, że to jego tata. Dobrze się razem bawią. Czasem Marek da mi jakieś pieniądze, czasem przyniesie jakąś zabawkę chłopcu. Myślę, że nigdy nie powiem Tomkowi, jak przed laty zachował się jego tata. Całą prawdę zna tylko jeszcze moja mama, więc jest duża szansa, że chłopiec jej nie pozna.
– W tym trudnym czasie, kiedy rodziła Pani Tomka, a potem stawiała z nim pierwsze kroki, kończyła Pani studia, rozpoczęła pracę. Jak to wszystko było możliwe?
– Patrząc po ludzku, to muszę powiedzieć, że stało się to dzięki mojej mamie, które całe dnie spędzała i spędza z Tomkiem. Nie byłaby to do końca prawda, gdybym jeszcze nie dodała, że stało się to dzięki pomocy Bożej. Czas błogosławionych dziewięciu miesięcy był w moim życiu szczególny. To właśnie wtedy zwróciłam się do Boga i to On pomógł mi przetrwać wszystkie burze. Za to jestem Mu bardzo wdzięczna.
– Dziękuję za rozmowę.