W wieku 42 lat Adam Chmielowski porzucił malarstwo, aby poświęcić się służbie ubogim. Odtąd stał się bratem Albertem. W swoim ponad 70-letnim życiu zrealizował dwa powołania: artysty i intelektualisty oraz służby Bogu i ubogim. Nie uciekał od życia. Poszukiwanie i wrażliwość na piękno w sztuce doprowadziły go do odnalezienia trudnego piękna Chrystusa, ukrytego w nędzarzach i odrzuconych. Razem z nimi podjął drogę życia „błogosławionych ubogich”.
artysta przeobraża się w zakonnika
Adam Chmielowski (ur. 20 VIII 1845 w Igołomii) wychowany na ziemi krakowskiej, ale w zaborze rosyjskim, stracił ojca, gdy miał 8 lat. Oddano go wówczas do Szkoły Kadetów w Petersburgu. Po roku wrócił jednak do Warszawy i uczył się w tamtejszym gimnazjum realnym, a później w Instytucie Rolniczym w Puławach. Tutaj należał do spiskującej „ósemki”, która na wieść o wybuchu powstania styczniowego (1863) uciekła ze szkoły do oddziałów partyzanckich. W bitwie pod Trojczyną został ugodzony odłamkiem granatu, w związku z czym bez znieczulenia amputowano mu nogę. Po upadku powstania styczniowego, mając 19 lat, podjął studia artystyczne: najpierw w Warszawie, później w Gandawie i Paryżu, a od 1869 roku w Monachium, gdzie zaprzyjaźnił się m.in. ze Stanisławem Witkiewiczem, Józefem Chełmońskim, Maksymilianem Gierymskim. Zanim powrócił do Warszawy (1874), uwagę środowiska artystycznego zwróciły dwa jego obrazy, które nadesłał na krakowską wystawę malarską: „Siesta włoska” i „Idylla”. A kiedy wystawił „Śmierć samobójcy” (1876) i opublikował w „Ateneum” rozprawę O istocie sztuki, otoczony został nimbem legendy. Wtedy to namalował swój portret, w brązowym habicie, stojącego na cmentarzu wśród lasu cyprysów i krzyży – zatytułował go „Marzenie”. Ale droga do spełnienia własnego marzenia, brązowego habitu tercjarza, wiodła jeszcze przez Wenecję i Lwów (od 1879). W klimacie Lwowa namalował „Objawienie się Pana Jezusa św. Marii Magdalenie”, „Cmentarzysko rzymskie” oraz najwybitniejsze swoje dzieło: „Ecce Homo” (1881) – obraz Chrystusa, którego szata odbija się krwawym refleksem na Jego umęczonej twarzy, zastygłej w bólu. Chmielowski ukazał natężenie fizycznego cierpienia Chrystusa, a zarazem mistycznej koncentracji. „Ecce Homo” to apogeum duchowego przeobrażenia artysty w zakonnika. Wówczas wstąpił do nowicjatu ojców jezuitów w Starej Wsi. Jednakże z powodu załamania psychicznego, klasztor niebawem opuścił. Pod wpływem rekolekcji, kiedy konfrontował swoje dotychczasowe dostatnie, towarzyskie życie artysty z przekazem rozważań religijnych oraz surowymi, ascetycznymi regułami jezuickimi, nie mógł uporać się z myślą, że na pewno będzie potępiony. Znalazł się więc Chmielowski w szpitalu psychiatrycznym w Kulparkowie pod Lwowem, gdzie nie odzywał się, nie jadł, trwał w bolesnym odrętwieniu. Po kilku tygodniach zabrał go stamtąd jego brat, Stanisław Chmielowski, do Kudryńców na Podolu. Tam, oddając się swej pasji malarskiej, Adam Chmielowski odzyskał równowagę psychiczną. Jednocześnie kontemplował i dużo czytał. Gdy natknął się na książkę o regule Trzeciego Zakonu św. Franciszka, doznał olśnienia. Uzmysłowił sobie, że można być zakonnikiem i żyć wśród ludzi, a nie w zamkniętym klasztorze. Odkrył więc ideał franciszkański, odpowiadający duszy artysty. Zaraz też poprosił ks. Pogorzelskiego, proboszcza w pobliskim Szarogrodzie, o spowiedź świętą i przyjęcie do Trzeciego Zakonu św. Franciszka, w którym przybrał imię Albert.
Od tego momentu, kiedy tercjarz Albert przemierzał Podole, upowszechniając franciszkański ideał życia ewangelicznego, zwrócił uwagę władz rosyjskich, które zwalczały katolicyzm na rzecz prawosławia. A gdy policja carska ustaliła, że br. Albert był uczestnikiem powstania styczniowego i walczył z wojskami rosyjskimi, zawisła nad nim groźba zsyłki na Sybir. Na szczęście otrzymał jedynie nakaz natychmiastowego opuszczenia Rosji.
chleb i serce dla bezdomnych
W 1884 roku br. Albert przybył do Krakowa. Wynajął pokój przy ulicy Basztowej, gdzie mieszkał i malował. Odnowił kontakty z dawnymi kolegami artystami, m.in. Wojciechem Kossakiem. Zaprzyjaźnił się z Jackiem Malczewskim i Janem Matejko. Utrzymywał się ze sprzedaży namalowanych obrazów. Jednocześnie przygarniał do swojego pokoju spotkanych na ulicy bezdomnych. Stanisław Witkiewicz zapytał wówczas Chmielowskiego: „A więc puszczasz kantem sztukę, aby służyć opuchlakom?”. Odpowiedzią na to pytanie była powiększająca się liczba bezdomnych i wytężona praca twórcza, aby sprzedawane obrazy zamieniać na chleb i lekarstwa. A kiedy już brakło miejsca dla bezdomnych, porzucił malowanie i przeniósł się z nimi do magistrackiej ogrzewalni przy ulicy Skałecznej, żyjąc ze swymi podopiecznymi z ofiarności ludzi dobrego serca. Jednocześnie wystąpił do Rady Miejskiej Krakowa z prośbą o wydzierżawienie tej ogrzewalni na schronisko dla ubogich i bezdomnych. Uzyskawszy dzierżawę, wspólnie z bezdomnymi urządził schronisko zwane ogrzewalnią, a na jego utrzymanie kwestował po ulicach Krakowa. Brat Albert swoim przykładem i poświęceniem na rzecz bezdomnych „zaraził” innych, którzy nie tylko mu pomagali, ale także za zgodą abpa Dunajewskiego przyodziali habity franciszkańskich tercjarzy, dając zaczyn przyszłemu zgromadzeniu albertynów (1887). Wtedy wspólnie z braćmi założyli w schronisku warsztat tapicerski i warsztat wyplatania krzeseł.
albertynki – dla kobiet w potrzebie
Jakkolwiek prowadzenie schroniska dla bezdomnych i nędzarzy napotykało na wiele problemów, to jednak najistotniejszy dla br. Alberta stanowiła kwestia kobiet. Początkowo mężczyźni i kobiety przebywali razem. Ale władze Krakowa, widząc sens i pożytek z działalności br. Alberta, udostępniły dla kobiet oddzielny dom. Wtedy przed bratem stanął kolejny problem: kto będzie prowadził żeńskie schronisko? Na szczęście, z powodu prześladowań katolików przez zaborcę rosyjskiego na Podlasiu, przybyły do krakowskiego schroniska dwie ciężko doświadczone w wyniku represji kobiety: Anna Lubańska i Maria Silukowska. Zauroczone mądrością i miłosierdziem br. Alberta podjęły się prowadzenia przytuliska dla kobiet. Kiedy za zgodą metropolity krakowskiego przywdziały habity tercjarek, oznaczało to początek zgromadzenia albertynek (1891).
Przykład br. Alberta i jego poświęcenie w służbie biednym, bezdomnym i opuszczonym nie tylko poruszyło sumienia ludzi majętnych, wspierających jego działalność, ale także utorował drogę dla tych, którzy podjęli się realizacji jego dzieła. W ten sposób rozwinęły się tercjarskie zgromadzenia albertynów i albertynek. Jakkolwiek status zgromadzeń zakonnych uzyskały one dopiero w 1928 roku, to jednak przez ten niespełna 50-letni okres, funkcjonując jako tercjarze i tercjarki franciszkańskie, nieprzerwanie służyli upokorzonym przez los bliźnim, mieszkając, pracując i modląc się wśród nich i z nimi. Brat Albert nieustannie powtarzał: „Jałmużna bez miłości gorzką jest. Chleb nie smakuje bez miłości”.
albertyńskie pustelnie
Spowiednik br. Alberta, o. Rafał Kalinowski, karmelita bosy, a także powstaniec styczniowy (beatyfikowany razem z br. Albertem przez Jana Pawła II na krakowskich Błoniach), widząc nieprawdopodobny wysiłek jego i współbraci, nieustannie przypominał mu o odpoczynku. Brat Albert początkowo nie był do tej propozycji przekonany. Mówił, że gdyby albertyni „mieli domy, pola, ogrody, przestaliby rozumieć ubogich”. Ale gdy opadły go siły, zaczął rozumieć granice wytrzymałości ludzkiej i wówczas dla swych synów i córek zaczął budować pustelnie, aby w milczeniu i samotności mogli odetchnąć od pracy, ale nie od modlitwy. Hołdował zasadzie, że wypoczynek to życie pustelnicze według wskazań św. Jana od Krzyża. Pierwsza pustelnia albertyńska powstała w Werchracie (w Karpatach – dzisiaj ukraińskich), druga w Bruśnie k/Horyńca Zdroju, a następna, którą budował z braćmi, na zakopiańskich Kalatówkach (1898). Plac ofiarował hrabia Władysław Zamoyski, a budynek zaprojektował Stanisław Witkiewicz. W tej zakopiańskiej pustelni spędził ostatnie miesiące życia, modląc się i cierpiąc na raka żołądka. Gdy wyczuwał kres, oznajmił współbraciom: „Nie chcę wam sprawiać kłopotu moją chorobą i śmiercią. Pojadę do Krakowa i tam umrę”. Gdy przyjął sakrament namaszczenia i umierał z głodu, przybywali go żegnać biskupi i księża, zakonnicy i żebracy. Odchodząc, wyszeptał słowa: „Co tu płakać? Z wolą Boską macie się zgadzać i za wszystko Bogu dziękować”. Zmarł w Boże Narodzenie, 25 grudnia 1916 roku w Krakowie, kiedy dzwony biły na Anioł Pański. Cały Kraków i Galicja żegnały swego br. Alberta; został pochowany na cmentarzu Rakowickim.
święty znak solidarności z człowiekiem
Postacią br. Chmielowskiego już w młodości zafascynowany był Karol Wojtyła, chodząc po szlakach Jego życia i duchowych dróg. To o nim napisał sztukę Brat naszego Boga. Wówczas nie zdawał sobie sprawy, że będzie mu dane wynieść na ołtarze br. Alberta. Stało się to 22 czerwca 1983 roku, gdy jako papież Jan Paweł II ogłosił br. Alberta Chmielowskiego błogosławionym. A gdy w warszawskim szpitalu w 1986 roku dokonał się cud uzdrowienia dwumiesięcznego chłopca o imieniu Albert, bł. br. Albert 12 listopada 1989 roku został kanonizowany. Przy tej okazji, wtedy gdy rodziła się III Rzeczpospolita, Jan Paweł II mówił o nim: „A my widzimy w nim znak naszych czasów, dla Polski i świata. Znak solidarności z człowiekiem. Ile wielorakiej nędzy jest dziś wśród nas. A on mówi po prostu: Trzeba być dobrym jak chleb. Niech polska ziemia będzie ołtarzem. Niech nie zabraknie jej mieszkańcom chleba. Niech chleb na tej ziemi staje się Eucharystią. Niech Eucharystia jednoczy ludzi w miłości”.
Święty br. Albert Chmielowski, św. s. Faustyna Kowalska oraz św. Jan Paweł II wytyczyli nam drogę Bożego miłosierdzia. Wspominał o tym papież Franciszek podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Wcześniej zaś Sejm Rzeczypospolitej, ogłaszając rok 2017 Rokiem Adama Chmielowskiego, przypomniał: „Jego wielki talent oraz poświęcenie dla drugiego człowieka przyczyniły się do utrwalenia wśród Polaków najważniejszych postaw społecznych oraz dały im nadzieję na niepodległość i sprawiedliwość społeczną na kolejne dziesięciolecia”.