Na co dzień profesor historii współczesnej Uniwersytetu Modena – Reggio Emilia we Włoszech, całym sercem zaangażowany w batalię o pokój na świecie, członek rzymskiej Wspólnoty Sant’Egidio, jeden z architektów korytarzy humanitarnych: prof. Gianni La Bella. Jest przekonany, że nie tylko nie trzeba bać się uchodźców, ale mądrze im pomagać, nie myśląc, że „to nas nie dotyczy”. Rozmawia z nim ks. Radosław Warenda SCJ.
Bez wątpienia żyjemy bardziej lękami niż szansami, jakie niesie ze sobą współczesny kryzys migracyjny. Jak po chrześcijańsku go postrzegać?
Migracja ludności nie jest zjawiskiem charakterystycznym wyłącznie dla naszej epoki. Od zawsze ludzie wędrowali w poszukiwaniu lepszych możliwości, miejsc korzystniejszych do przeżywania własnego życia. Jako chrześcijanie możemy dzisiaj odczytać ten fenomen oczami wiary oraz historii, odrzucając uczucie „wrogości obcej kultury”. Powinniśmy wyzwolić się z koszmaru lęku i geopolitycznych emocji. Jako ludzie wierzący nie możemy zamknąć serc, drzwi naszej społeczności tym, którzy pukają do naszych domów, każąc im jeść jedynie to, co spadnie z naszych stołów. We właściwy sposób podejście do tego wyzwania wobec wspólnot chrześcijańskich naświetla ewangeliczna przypowieść o Łazarzu i bogaczu. Uczy ona, że iluzją jest obronna ucieczka za mury naszych „zamków”, mając nadzieję na pozostawienie po drugiej stronie tych, którzy proszą o przyjęcie, chleb i gościnę. Oczy historii pomagają nam odczytać ten fenomen. Możemy to zrobić, wkładając okulary pamięci, nie zaś ideologii prewencji i przesądów. Włochy i Polska w okresie XX wieku były przecież krajami migrantów. Iluż naszych współobywateli opuściło swoje ziemie i zostało przyjętych w innym miejscu, otrzymując możliwość odbudowania własnego życia?
Może byłoby nam bardziej na rękę, gdyby uchodźcy przybywając do Europy, porzucili swoją kulturę i religię. Innymi słowy boimy się „inwazji islamskiej”, która może nas pożreć. Ten lęk, w pewnym sensie naturalny i słuszny, uniemożliwia nam jednak jakąkolwiek konfrontację własnej wiary i kultury z odmienną.
Kiedy mamy do czynienia z nowym zjawiskiem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy, lęki są usprawiedliwione, jednak nie mogą być one jedynym radarem, przy pomocy którego mierzymy wszystko, co dzieje się w Europie. Tutaj nie ma żadnej islamskiej inwazji. Potwierdzają to jasno dane statystyczne. Wszyscy powinniśmy zmienić naszą mentalność, wychodząc od przyzwyczajeń, sposobów działania, mówienia, że tak było „od zawsze” i nauczyć się tworzyć nowe formy społeczne, w których różnorodność nie jest widziana wyłącznie jako problem, ale szansa. Jako Europejczycy powinniśmy stworzyć społeczeństwo współżycia, gdzie różnice nie zanikają, ale się wzajemnie rozumieją. Papież Franciszek mówiąc o tym, wyjaśnia, że „całość jest ważniejsza niż część”. Inspirującym modelem jest dla niego wielościan, który odzwierciedla zbieżność wszystkich części, zachowujących w nim jednocześnie swoją oryginalność. Sprawdza się to przede wszystkim na poziomie religii. Istnieje niezliczona ilość miejsc spotkań z wyznawcami Islamu, a my jako synowie Abrahama jesteśmy wezwani, by pokazać im naszą wolę dialogu i współpracy.
Wobec zjawiska współczesnej migracji obudziliśmy się w jakimś sensie z przysłowiową „ręką w nocniku”, nie zdając sobie sprawy, że jest później, niż mogłoby się nam wydawać. Co, oprócz wojny, rodzi taką sytuację?
Motywy, które popychają ludzi do migracji są różnorodne: głód, chęć innego życia, zdrowie, praca, katastrofy, prześladowania religijne, polityczne i kulturowe. Nie możemy, jak to się z resztą często dzieje, zaszufladkować ich do jednego porządku jakiejś motywacji moralnej, która skłania miliony ludzi do poszukiwana życiowej alternatywy. Migracja nie stanowi w gruncie rzeczy zagrożenia, ale jest przede wszystkim wyzwaniem dla wzrostu określonej społeczności. Jeśli przypatrzymy się historii europejskiej, zauważymy, jak na przestrzeni wieków krzyżowały się tutaj różne nacje. Pytam zatem, ile inwazji było w Europie? Powinniśmy zmierzyć się kreatywnie z tym procesem, przechodząc ponad sterylnymi polemikami, emocjonalnymi debatami, szukając wyjścia z sytuacji faworyzującej dzisiaj rozwiązania bezprawne i nieludzkie.
Fikcją jest zatem myślenie, że współczesny kryzys migracyjny stanowi wynik wyłącznie konfliktów zbrojnych. W jakim sensie my, Europejczycy, jesteśmy za to odpowiedzialni?
Jesteśmy w tym względzie winni o tyle, o ile naszą życiową zasadą staje się pewna obojętność, której towarzyszą absurdalne motywacje, by zamknąć się na jakąkolwiek możliwość dania gościnności. Łatwo sobie tłumaczymy: „Jest ich za dużo”, „Nie chcą się integrować”, „Kradną nam miejsca pracy”. Wartości i zasady życia uchodźców są naturalnie odmienne od naszych. Jako Europejczycy ponosimy wielką historyczną odpowiedzialność, na przykład wobec Afryki, z którą Europa ma głęboko zakorzenione związki.
Kim są ci, którzy przybywają do Europy? Wielu chce pomocy rzeczywistym uchodźcom, jednak nie tzw. migrantom ekonomicznym. Jak odróżnić motywacje czysto ekonomiczne od tych życiowo koniecznych?
W moim przekonaniu dyskusja na ten temat jest fałszywa i zawiera domieszki hipokryzji. Jeśli ktoś nie ma własnego domu ani możliwości pracy, dlaczego nie może migrować? Jako Europejczycy mamy nieskończony wachlarz możliwości wyboru: typ szkoły, rodzaj uniwersytetu, dzielnica zamieszkania, wolność w podjęciu pracy. Większość z tych, którzy uciekają z krajów ucisku, takich jak Erytrea czy Somalia, lub z krajów zniszczonych konfliktami społecznymi i biedą, jak chociażby Sudan, poszukuje lepszego życia.
Papież Franciszek wezwał wspólnoty chrześcijańskie do przyjmowania uchodźców. Dla wielu problem stanowi to, w jaki sposób to zrobił. Czy nie był zbyt konkretny, mówiąc: jedna parafia przyjmie jedną rodzinę?
Franciszek mówi o migrantach językiem innym niż większa część rządów europejskich. Czyni to przede wszystkim wtedy, kiedy ci chcą zamknięcia jako sposobu na obronę tożsamości chrześcijańskiej i narodowej. Często oskarża się go, że broni „niszczycieli ziemi”, a ignoruje racje poszczególnych krajów. Papież jest przekonany, że migracja jest fenomenem epokowym, możliwym do rozwiązania wyłącznie w sposób ludzki i programowy. Przyjąć, uchronić, promować i integrować to cztery czasowniki, które stanowią klucz jego przesłania na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy na rok 2018. Mówiąc o Europie, która nie chce okazać gościnności w dobie własnego kryzysu demograficznego, używa on mocnych słów: „Jesteśmy cywilizacją, która nie ma dzieci, ale i tak zamyka drzwi migrantom: to się nazywa samobójstwo”. Na tym poziomie nie możemy odrzucać własnej odpowiedzialności. Każdy z nas jest wezwany, by odpowiedzieć osobiście, dostawić krzesło przy domowym stole.
Jako Wspólnota Sant’Egidio (św. Idziego) stworzyliście projekt korytarzy humanitarnych. W jego ramach Włochy przyjęły prawie tysiąc migrantów. Wygląda to tak: przylatują tutaj samolotem, zostają przywitani kwiatami, jakby byli wyczekiwanymi gośćmi. Jednakże większość Europy chciałaby powiedzieć migracji „dość”. Jaka rzeczywistość czeka ich tutaj na miejscu? Czy istnieje program ich przyjmowania?
Korytarze humanitarne stanowią pilotażowy, całkowicie samofinansujący się projekt, realizowany przez Wspólnotę Sant’Egidio wraz z Federacją Kościołów Ewangelikalnych i komitetem Kościoła Waldensów Tavola Valdese. Jego podstawowymi celami są: zniwelowanie podróży uchodźców barkami po Morzu Śródziemnym, które spowodowały śmierć tak wielu ludzi; zahamowanie procederu przemytu ludzi, ułatwienie procesu uzyskania „statusu uchodźcy” dla ofiar prześladowań, tortur, starców, ciężko chorych, a także pozwolenie na legalny pobyt na terytorium Włoch. Uchodźcy, którzy do nas przybyli są przyjmowani na koszt stowarzyszeń w naszych strukturach i domach. Uczymy ich języka włoskiego, zapisujemy do szkoły dzieci, pomagamy znaleźć pracę, wszystko, by ułatwić integrację z naszym krajem. Takie możliwości przewiduje art. 25. Regulaminu europejskiego ws. ruchu wizowego. Istotne jest podkreślenie, że korytarze humanitarne są projektem ekumenicznym, a przede wszystkim możliwym do powielenia w innych krajach. Zaaprobował go już rząd francuski, a niebawem oczekujemy akceptacji przez parlamenty Belgii i Hiszpanii. Program gościnności jest prosty: pomóc poprzez przyjaźń, naukę języka, studia, dać szansę, by uchodźcy stali się „nowymi Włochami”. W naszym przekonaniu zamknięcie przed nimi drzwi i powiedzenie, że nie mają u nas miejsca byłoby szaleństwem. Jesteśmy pewni, że interesy tych, którzy pukają do drzwi Europy, nie są przeciwne pożytkowi Europejczyków. Papież Franciszek apelował wielokrotnie: „Nie jest rzeczą ludzką zamknąć drzwi, nie jest rzeczą ludzką zamknąć serca, na dłuższą metę płaci się za to słono”.
Projekt korytarzy humanitarnych próbujecie zaaplikować również w Polsce. Jak będzie to wyglądało w praktyce?
Jesteśmy w trakcie pertraktacji, ale nie doszliśmy jeszcze do żadnej formy porozumienia. Kościół w Polsce wykazuje zainteresowanie, dyspozycyjność i wrażliwość, ale konieczne jest również współpracowanie z władzami politycznymi i zgodność z prawem państwowym.
Wspólnota Sant’Egidio walczy również o pokój na świecie. Jaka jest jej najważniejsza działalność w tym zakresie?
Jesteśmy przekonani, że konflikty i bieda są silnie ze sobą połączone. Wojna jest „matką każdej biedy”, niszczącą wysiłki humanitarne i przyszłość międzyludzką. Szczególnie wojna domowa, w której członkowie tej samej rodziny nie dostrzegają w sobie wzajemnie braci. Zaangażowaliśmy się w liczne scenariusze walki o pokój na świecie, w wysiłki, by pomóc i wesprzeć procesy dialogu i pojednania. Myślę szczególnie o Mozambiku, Algierii, Gwatemali, Burundi, Albanii, Kosowie, Liberii, Wybrzeżu Kości Słoniowej. W ostatnich latach odegraliśmy znaczącą rolę w podtrzymaniu procesu pokojowego w Republice Środkowoafrykańskiej i w Kolumbii. Pomagaliśmy w pojednaniu pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami na Mindanao na Filipinach. Naszą metodą jest dialog i odrzucenie konfliktów pomiędzy cywilizacjami i religiami. Dialog, który pozornie jest słabym orężem, a który stosujemy także w sytuacjach bardzo trudnych, stanowi poszukiwanie tego, co ludzi jednoczy, w przekonaniu, że drugi człowiek nie jest nigdy wrogiem do unicestwienia, ale cząstką, która może się włączyć w budowanie przyszłości danego kraju. Takie podejście dobrze koresponduje z myślą św. Jana XXIII, który uważał, że trzeba zawsze szukać „tego, co jednoczy, a odstawiać na bok to, co dzieli”. To, co robimy jako Wspólnota Sant’Egidio jest swego rodzaju rzemieślniczym obserwatorium, naszym oknem na świat.