Bunt nastolatka, brak komunikacji, który z czasem przerodził się w dobro niesione innym i trudne życiowe doświadczenia… O tym, jak tworzyły się relacje w ich rodzinie, opowiadają Paulinie Smoroń Jasiek Mela – podróżnik i działacz społeczny, oraz jego mama Urszula.
Prościej jest dojść do zrozumienia międzypokoleniowego w rodzinie czy wśród obcych? Jak to wygląda u Was?
Urszula: To zależy. Z obcymi jest o tyle łatwiej, że nie dotykamy się z nimi głęboko emocjonalnie. Z własnymi dziećmi sprawa wygląda nieco inaczej, bo one muszą przepracować to, co było trudne w relacji z nami, rodzicami. Do tego dochodzi proces oddzielania się, kiedy dzieci zaczynają mieć swoje sprawy, niedostępne dla rodziców. I my po prostu musimy to wytrzymać. Moim zdaniem pewna dawka nieporozumienia w rodzinie jest potrzebna i rozwojowa.
Jasiek: Myślę, że czasami łatwiej wygadać się komuś obcemu. Sam nieraz wolałem opowiedzieć o problemach osobie postronnej. Moja mama jest psychologiem i odkąd pamiętam, wszyscy zakładali, że właśnie dlatego oczywistym jest, że świetnie się dogadujemy. Nasze relacje często były jednak trudne. Ja też jestem osobą bardziej zamkniętą i nigdy nie podejrzewałem, że kiedyś nasze kontakty będą naprawdę dobre i głębokie.
W jaki sposób rozwijały się Wasze relacje?
Urszula: Krętymi drogami. Pomogło nam bardzo wejście moje i mojego męża do wspólnoty neokatechumenalnej i nasze wewnętrzne zmiany. To pozwoliło patrzeć na to, co się dzieje w naszym życiu i w naszej rodzinie w innych kategoriach. Na przykład przyjmować trudne doświadczenia jako krzyż i pozwolić Bogu przemieniać go w krzyż chwalebny. Jesteśmy we wspólnocie, w której można odczuć bardzo mocne prowadzenie poprzez Słowo i dostrzec, jakie rzuca ono światło na nasze życie. To pozwoliło oddać je Panu Bogu i wyjść z Jego roli w stosunku do własnych dzieci.
Jasiek: Gdyby kilkanaście lat temu ktoś mi powiedział, że za jakiś czas, mieszkając 600 km od domu, będę dzwonił do rodziców po porady, bo będą moimi przyjaciółmi, nie uwierzyłbym. Przez bardzo długi czas nie miałem w ogóle relacji z rodzicami. Często chowałem w sobie własne emocje i próbowałem sam je przeżywać. Trudne doświadczenia są jak droga tuż przy krawędzi. Jest ona tak wąska, że zmieści się tam jedna osoba. Jeśli nawet masz kogoś bliskiego, to trudy przeżywasz i tak indywidualnie. Tak było m.in. z naszymi doświadczeniami, na przykład śmiercią mojego brata, gdy miałem 8 lat, albo moim wypadkiem 5 lat później. I choć to może paradoks, myślę, że Pan Bóg zbliżył nas przez te wydarzenia. Możliwe nawet, że gdyby nie one, nasze relacje nie byłyby dziś dla nas tak ważne i nie potrafilibyśmy tego, co nas dotknęło, przekuwać w coś dobrego.
To znaczy?
Jasiek: Zdarza się, że razem z mamą czy z tatą głosimy świadectwo. To dla mnie wielka łaska od Pana Boga, że mogę siedzieć obok nich i słuchać o ich perspektywie tych wydarzeń, w których sam brałem udział. Chyba tylko w filmach przydarza się, że rodzic siada z dzieckiem, odkopuje jakieś trudne tematy z przeszłości i je przegaduje. Te wspólne świadectwa dają mi właśnie taką możliwość. Kiedy po nich podchodzi do nas ktoś i mówi, że ta historia głęboko go dotknęła i w czymś pomogła, mam poczucie, że być może po to Pan Bóg daje nam te wszystkie życiowe okazje, aby móc się nimi dzielić.
Co w Waszych kontaktach było najtrudniejsze?
Urszula: Dla mnie patrzenie, jak dziecko ponosiło konsekwencje moich błędów i zranień oraz bezradność, że nie mogę go uchronić przed tym cierpieniem. Zadaliśmy naszym dzieciom wiele ran psychicznych, zarówno swoimi historiami, które miały na nas wpływ w przeszłości, jak i swoją emocjonalnością.
Jasiek: Każde dziecko uważa, że rodzice nic nie wiedzą o świecie, bo patrzą z innej perspektywy. Poza tym zmiany kulturowe w Polsce zachodzą błyskawicznie i trudniej jest nam o zrozumienie międzypokoleniowe, bo po prostu wychowywaliśmy się w obliczu innych problemów. Dopiero teraz, gdy mam 30 lat, dostrzegam, że w niektórych aspektach, z którymi wcześniej się nie zgadzałem, rację mieli rodzice. Pokora nigdy nie była moją mocną stroną. Pamiętam zresztą, jak ukradkiem wykradałem płyty mojemu tacie, bo wstydziłem się przyznać wprost, że słucham takiej samej muzyki.
Przeżywałeś bunt nastolatka?
Jasiek: Przeżywam go do dzisiaj (śmiech). A tak na poważnie, to rzeczywiście nigdy nie byłem łatwym dzieckiem. Robiłem wszystko na przekór, byle tylko zrobić po swojemu. Miałem poczucie, że oni mnie tylko ograniczali i odcinali od pięknego świata. Pamiętam, że przez to, że nasze relacje były wręcz nikłe, zdarzało mi się czasami myśleć o tym, aby uciec z domu. Relację z mamą miałem zawsze łatwiejszą, za to kontakty z tatą były szalenie trudne, być może dlatego, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Przez wiele lat się nie rozumieliśmy. W końcu te nasze niespełnione oczekiwania, jakieś pragnienia czy złość przelały czarę goryczy. Dopiero w wieku jakichś 15 lat zacząłem poznawać, jakim człowiekiem jest mój tata i te relacje zaczęły się krystalizować.
Czy Pani doświadczenia zawodowe pomogły Wam przejść przez ten okres?
Urszula: To, że jestem psychologiem, z jednej strony pomagało, ale z drugiej również przeszkadzało. Wiedza o pewnych mechanizmach nie sprawia, że przestają działać. Czasem wręcz dokłada bólu i lęku. Przez cierpienie, którego Janek od nas doświadczył, jego bunt był bardzo radykalny. Był nawet taki czas, że ja również zastanawiałam się, czy po osiągnięciu pełnoletniości nie trzaśnie on drzwiami i już nigdy więcej go nie zobaczymy.
Jaki styl życia preferujecie? Taki, który bardziej akcentuje wolność i spontaniczność czy raczej uporządkowany, który daje pewnego rodzaju bezpieczeństwo?
Jasiek: Moje życie jest mocno niepoukładane i chaotyczne. Moja praca też się w to wpisuje, bo ciągle dokądś jeżdżę. Pracuję w fundacji, która pomaga osobom niepełnosprawnym, a od roku prowadzę własną firmę szkoleniową. Zdarza się, że w jednym miesiącu przejeżdżam 5 tys. km samochodem. Ale to nie wyjazdy, lecz relacje z bliskimi dają poczucie bezpieczeństwa.
Urszula: Chyba wszyscy w naszej rodzinie mają życiowe ADHD. To, że funkcjonujemy do tej pory, jest wystarczającym dowodem na istnienie Bożej Opatrzności.
Jak przyjęlibyście jakieś nowe, życiowe wyzwanie? Z ekscytacją i zapałem czy raczej wręcz przeciwnie – z obawą i niepewnością?
Urszula: Z jednym i drugim. Taką szkołę współpracy z łaską Pana Boga i przyjmowania tego, co nas spotyka dostaliśmy, żyjąc w Kościele. Dzięki temu przestaję się bać tego, co przyniesie dzień. Uczę się też, że jak czegoś potrzebujemy, Bóg nam to daje. Jeśli zaś nie daje, pokazuje jednocześnie, że bez tego da się funkcjonować i jeszcze można być szczęśliwym. Wyrosłam w lęku przed biedą. Bardzo długo bałam się tego i ten strach przekazywałam dzieciom. Później doświadczyłam, że Pan Bóg nie daje mi zginąć. Oczywiście, wciąż doświadczam lęku, ale on mnie nie już nie „zjada”. Każdego dnia uczę się Mu ufać.
Jasiek: Myślę, że w takich sytuacjach – jakim wariatem by się nie było – zawsze pojawia się lęk. Lubię zmiany, podróże i nowe wyzwania. Zresztą trafiłem w swoim życiu na ludzi, którzy pokazali mi, że warto robić rzeczy zwariowane. To jednak nie oznacza, że człowiek się do tego przyzwyczaja. Zawsze jest lęk. Często po wygłoszonych świadectwach ludzie mówią nam, że tyle w życiu przeszliśmy, więc pewnie teraz nic złego nas już nie spotyka, cały trud za nami. Niestety nie istnieje coś takiego, jak limit złych czy dobrych doświadczeń. Myślę, że nie można być pewnym, że gorzej już nie będzie. Pan Bóg może nas zawsze czymś zaskoczyć. Życie pokazuje mi nieustannie, że nawet jeśli się tego boimy, zmiany niosą ze sobą zawsze coś dobrego.
Jak spędzacie czas wolny?
Jasiek: Myślę, że im mniej mamy wolnego czasu, tym lepiej potrafimy go wykorzystać. Od rodziców uczę się aktywnego spędzania czasu, bo oboje są trochę zwariowanymi artystami w bardzo różnych dziedzinach. Ja też bardzo lubię majsterkować.
Urszula: Mnie sprawia radość kontakt z ludźmi, lubię także spędzać czas z mężem, z dziećmi, o ile jest to tylko możliwe. Dużo czasu poświęcam na czytanie, coś tam dłubię w ogrodzie.
Jakie wartości są dla Was najważniejsze?
Urszula: Dla mnie najważniejszy jest Jezus Chrystus, prawda i miłość. Przez pracę ze Słowem i odkrywanie jego sensu jestem nieustannie zdumiona, jak wielkie rzeczy robi dla nas Pan Bóg.
Jasiek: Rodzice nauczyli mnie zaufania do Boga. Przez wiele lat patrzyłem na to trochę przez palce, a na nich jak na wariatów. Świat tak nas wychowuje. Wmawia nam, że mamy nad wszystkim panować i wszystko kontrolować. Kiedy odważymy się zgodzić na prowadzenie przez Boga, On nigdy nas nie zawodzi.