Rewolucjonistka serc

 

W czasie swojej pielgrzymki do Stanów Zjednoczonych, w przemówieniu do Kongresu, papież Franciszek wskazał czwórkę Amerykanów, którzy szczególnie przyczynili się do „budowy lepszego świata”. Obok Abrahama Lincolna, Martina Luthera Kinga i Thomasa Mertona wymienił także ją: Dorothy Day – założycielkę „Katolickiego Robotnika”.

Wszystko zaczęło się od buntu wobec otaczającej rzeczywistości i ośmiostronicowej gazety sprzedawanej za symbolicznego jednego pensa – „tak taniej, że każdy może sobie na nią pozwolić”.

Nowy Jork lat trzydziestych to miejsce, gdzie wciąż dostrzec można ślady wielkiego kryzysu. Po ulicach tułają się głodni i sfrustrowani ludzie, bezskutecznie szukający jakiegokolwiek zajęcia. 1 maja 1933 roku, w święto pracy, na Union Square jak co roku gromadzą się protestujący socjaliści, a wraz z nimi robotnicy, którzy w lewicowych działaczach upatrują nadzieję na poprawę ich sytuacji. W ten tłum pewnym krokiem wchodzi 36-letnia Dorothy z grupą przyjaciół. Demonstrującym wręczają pierwszy numer nowej gazety – „Katolickiego Robotnika”, który przekonuje, że nie trzeba być ateistą, żeby opowiadać się za sprawiedliwością społeczną. Że społeczne nauczanie Kościoła katolickiego także odpowiada na problemy najuboższych warstw.

Gazeta szybko zyskała popularność. Już w pierwszym roku jej nakład osiągnął 100 tys. egzemplarzy. Z każdym miesiącem rosła liczba fundatorów i wolontariuszy, którzy chcieli wspierać ideę „Katolickiego Robotnika”. Do „biura” gazety, które de facto znajdowało się w mieszkaniu Dorothy, przybywali głodni i zmarznięci ludzie, którzy zawsze mogli liczyć na talerz gorącej zupy. Wkrótce powstał pierwszy „dom gościnny” na Lower East Side, gdzie ludzie pozbawieni dachu nad głową dostawali schronienie, a wszyscy potrzebujący – niezbędną pomoc. Ruch rozprzestrzeniał się po całych Stanach, trafił do Kanady i do Europy. Już w 1941 roku istniało ponad trzydzieści wspólnot Katolickiego Robotnika na całym świecie. Dziś jest ich w sumie 236. Wszędzie tam ludzie porwani ideą Dorothy Day służą pomocą najbiedniejszym: karmią głodnych, rozdają ubrania, otaczają opieką chorych, odwiedzają więźniów, troszczą się o imigrantów i uchodźców, sprzeciwiają się każdej formie przemocy.

od Marksa do Chrystusa

Dorothy miała 15 lat, kiedy pierwszy raz sięgnęła po Grzęzawisko Uptona Sinclaira. Książka opowiadała o ciężkich losach emigrantów z Litwy pracujących w amerykańskiej fabryce konserw.

„Teraz dozorca zmienił komuś zajęcie, a przywołał Stanisława i pokazał, jak ma ustawić puszkę za każdym razem, kiedy dźwignia maszyny zbliży się do niego; tak więc świat wyznaczył miejsce malcowi i kazał mu tam pozostać do wieczoraczytała z płonącymi policzkami. – Godzina za godziną, dzień za dniem, rok za rokiem, przeznaczenie kazało mu stać na tej samej stopie kwadratowej podłogi, od siódmej rano do obiadu i od pół do pierwszej do wieczora, bez jednego ruchu, bez odrobiny myśli poza nakładaniem puszek do szmalcu. (…) A za to wszystko, w końcu tygodnia, przyniesie do domu rodzinie trzy dolary, jako całkowity zarobek, obliczony po pięć centów na godzinę – przeciętny udział ogólnego zarobku jednego i trzech ćwierci miliona dzieci, pracujących obecnie na swe utrzymanie w Stanach Zjednoczonych”.

Potem brała swojego małego braciszka Johna, wkładała go do wózka i spacerowała z nim po ulicach Nowego Jorku. Sinclair otworzył jej oczy. Ludzi, o których czytała na kartach powieści, widziała wokół siebie, wśród rozpadających się czynszówek, w wąskich, dusznych uliczkach, przykucniętych na schodach przeciwpożarowych.

Nie umiała patrzeć obojętnie na ich biedę. „Chciałam życia i chciałam życia w obfitości, chciałam go także dla innych… I nie miałam najmniejszego pojęcia, gdzie je znaleźć”.

Na studiach zapisała się do Partii Socjalistycznej, pracowała w lewicowych gazetach „The Call”, „The Masses”, „The Liberator”. Ale jak wspominała po latach, to zaangażowanie nie odpowiadało w pełni na głód jej serca. Nad ranem, kiedy po zagorzałych dyskusjach w pubach na Greenwich Village wracała do mieszkania, zaglądała do kościoła św. Józefa na Sixth Avenue, gdzie właśnie trwała poranna msza.

„Nie miałam pojęcia, co dzieje się na ołtarzu – opowiadała – ale czułam, jak ogrzewa i otula mnie ciepło i cisza, atmosfera nabożeństwa klęczących wokół mnie ludzi”.

Ku zaskoczeniu, czy wręcz rozczarowaniu swoich przyjaciół, w wieku 30 lat przyjęła chrzest w Kościele katolickim. Pięć lat później spotkała Petera Maurina – francuskiego emigranta, włóczęgę i filozofa samouka, z którym wspólnie założyli „Katolickiego Robotnika”.

sprawiedliwość zaczyna się na kolanach

Pewnego dnia jakaś bogata dama odwiedziła dom Katolickiego Robotnika i ofiarowała Dorothy pierścionek z brylantem. Ta podziękowała, włożyła go do kieszeni, a następnie dała go biednej, samotnej kobiecie, która często przychodziła do nich po jedzenie. Któryś z wolontariuszy oburzył się: czy nie byłoby rozsądniej sprzedać go i opłacić tej nieszczęsnej kobiecie rachunki? Dorothy stanowczo zaprotestowała, mówiąc, że obdarowana ma własną godność i może zrobić z otrzymanym darem, co tylko zechce. Może go sprzedać i zapłacić za mieszkanie, a jeśli zechce, może po prostu nosić go na swoim palcu. „Czy wydaje ci się, że Bóg stworzył brylanty jedynie dla bogatych?”

Choć przez domy Katolickiego Robotnika przetaczały się prawdziwe tłumy, a w prowadzonych przez nie stołówkach dla biednych i bezdomnych lały się hektolitry zupy, Dorothy Day zawsze podkreślała, że to nie działalność charytatywna jest jej głównym celem, ale rewolucja serc.

„To, co chcemy uczynić, to zmienić świat, uczynić go trochę lepszym miejscem dla ludzi – deklarowała. – Aby mogli karmić, ubierać i dawać schronienie sobie nawzajem tak jak zachęca ich do tego Bóg. I poprzez walkę o lepsze warunki życia, nawoływanie o prawa robotników i ubogich, w pewien sposób zmieniamy świat. Wrzucamy nasze kamyczki do stawu i jesteśmy pewni, że zataczają one coraz szersze kręgi w świecie”.

Nie godziła się, gdy mówiono jej, że skoro na świecie jest tylu biednych, to widocznie Bóg chce, żeby jedni mieli więcej, a inni mniej. „Struktura klasowa jest naszym dziełem i to my się na nią zgadzamy, nie Bóg – powtarzała stanowczo. – To my musimy zrobić, co w naszej mocy, by ją zmienić”.

Ale Dorothy nie tylko była radykalną działaczką na rzecz sprawiedliwości społecznej. Jak wspominają jej współpracownicy, była przede wszystkim kobietą silnej wiary.

„Dorothy Day nauczyła mnie, że sprawiedliwość zaczyna się na naszych kolanach – wspomina Jim Forest. – Nigdzie, nawet w klasztorach, nie poznałem osoby, która byłaby bardziej rozmodlona. Kiedy o niej myślę, to wspominam długą listę nazwisk ludzi żyjących i umarłych, w których intencji zanosiła codzienne modlitwy”.

„Jeśli cokolwiek osiągnęłam w życiu, to dlatego, że nie wstydziłam się rozmawiać z Bogiem” – mówiła u kresu swoich dni.

Zmarła na atak serca 29 listopada 1980 roku, w wieku 83 lat, w Maryhouse – jednym z domów Katolickiego Robotnika, który po dziś dzień daje schronienie biednym i bezdomnym na Manhattanie w Nowym Jorku. Od 2000 roku trwa jej proces beatyfikacyjny.

Dorota Bidzińska

Author: Dorota Bidzińska

Absolwentka dziennikarstwa i religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Jako dziennikarz – wolny strzelec współpracuję m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym” i magazynem „Świat Wiedzy Historia”. W wolnych chwilach pochłaniam książki, wędruję po górach lub jeżdżę po Polsce z aparatem w poszukiwaniu ciekawych kadrów.

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.