Pytam, abyś był

Dlaczego? Dlaczego ja? Dlaczego moja rodzina? Dlaczego moje dziecko? Dlaczego moi rodzice? Dlaczego w taki sposób? Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego już? Dlaczego mimo że się starałam? Dlaczego ty? Dlaczego?

W życiu stawiamy różne pytania. Są wśród nich takie, które czekają na odpowiedź. Ale są również takie, które – wbrew pozorom – nie spodziewają się odpowiedzi. Odpowiedzi te nie byłyby bowiem żadnym rozwiązaniem. Nie dałyby satysfakcji. Nie przywróciłyby poczucia bezpieczeństwa i pewności. Nie uspokoiłyby okrętu na wzburzonym morzu, tylko dlatego że znamy prognozy na jutro.

Zdaje się, że lubimy znać odpowiedzi, a jednak sami zadajemy pytania, które na odpowiedź nie czekają. Jakbyśmy gdzieś głęboko przeczuwali, że nie w odpowiedziach jest nasze zaspokojenie, tylko w kimś, kogo można w ogóle zapytać. Kto zatem usłyszy nasze pytania?

wiem, że nic nie wiem

Jestem pod wrażeniem przeczytanej niedawno książki Tomáša Halíka Chcę, abyś był. Autor, jak zwykle, głęboko stara się wniknąć w intencje ludzkich poszukiwań i nie zadowala się prostymi, samo narzucającymi się odpowiedziami. Takie odpowiedzi być może karmią naszą potrzebę wiedzy, obiecują zdobywanie „niezawodnych map”, jednak zamykają okna, przez które ma dopiero przyjść to, na co naprawdę czekamy. Cierpliwość jest tutaj dobrym doradcą. Zachęca do drogi, inspiruje, nie „kala szybkimi odpowiedziami”, pozwala unikać błędów „pobożnego gadulstwa” czy „ziewania komuś w twarz”. Jestem przekonany, że zarówno w pytaniach mądrych, głębokich, dotyczących naszego życia, Boga, relacji z bliźnimi, jak i w tych małych, codziennych, banalnych trzeba pozwolić sobie na dystans niewiedzy, niepewności, przeczuć i niedopowiedzeń. Znak zapytania otwiera przecież więcej niż kropka czy wykrzyknik. To nie tak, że jak człowiek nie wie, nie rozumie, nie jest pewien, to jednocześnie skazuje się na bycie poza światem, w którym chce żyć. Bowiem zarówno Bóg, który ciągle wykracza poza nasze wyobrażenia o Nim samym, jak i drugi człowiek, którego obecność lub brak obecności sprawiają nam ból, pozwalają na przeżycie głębszej przygody i doczekanie chwili, w której sami odsłonią przed nami swoją tajemnicę.

tęsknię do niepewności

Pytanie jest zawsze tęsknotą za jakąś prawdą. Tęsknotą, w której mam nadzieję, że nie zostanę zignorowany, odrzucony. Że mogę oczekiwać na odpowiedź. Tęsknić zaś umie ten, kto kocha i pozwala drugiemu na bycie sobą. Kto nie narzuca swoich prawd, by jego wyszło na wierzch. Najważniejsze prawdy nie zmuszają brutalnie i arogancko do ich uznania i przyjęcia. Nie przychodzą z nakazem: „Nie masz innego wyjścia!”. Jezus kilkakrotnie powtarza: „Jeśli chcesz…”. Prawda o Bogu, na temat Boga nie jest przecież taką samą prawdą jak fakt, że Saturn zajmuje szóste, zaszczytne miejsce w planetarnym korowodzie Układu Słonecznego czy że wczoraj była słoneczna pogoda. Z takimi prawdami ciężko dyskutować. Prawda o drugim człowieku i o mnie samym też nie należy do tego katalogu zamkniętych rozwiązań.

Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? Czy trzeba pytać o sens naszych pytań? Czy nie wystarczy przeżyć życie, mając pod ręką całodobowych doradców od dylematów „jak żyć?” czy wróżbitów tłumaczących słabości i siły naszej karmy? Można bowiem nawet w Kościele szukać takich bezpiecznych przystani, specjalistów od wyręczania w trudzie poszukiwań czy – nie daj Boże – tłumaczenia niepewności o swoje zbawienie. Mam wrażenie, że często właśnie w to miejsce wchodzi swoista moda na grupy charyzmatyczne, modlitwy o uzdrowienie, uwolnienie czy fascynacja egzorcystycznymi manifestacjami. Bóg, którego się wtedy „czuje” i doświadcza się Jego mocy niszczącej zło, jest Bogiem, o którego nie trzeba więcej pytać, wobec którego nie trzeba być cierpliwym, któremu nie pozwala się więcej na tajemniczość. Bóg jest taki, jakiego Go widzę, czuję, przewiduję. „Jeśli o czymś myślisz, że to znasz, bądź pewien, że nie jest to Bóg” (św. Augustyn).

nie chodzę po wodzie

Wiara na sucho jest trudniejsza, wymaga bowiem… wiary. A to znaczy również – pytań bez odpowiedzi. Wymaga wątpliwości, że może nie do końca wierzę tak, jak trzeba. Że jestem ciągle w drodze, wciąż szukam Tego, który się ukrywa. Który jest bardziej pytaniem niż odpowiedzią. Myślę, że ten, kto nie zadaje pytań samemu sobie, innym, Bogu, tak naprawdę nie żyje swoim życiem. Być może przeżywa cudze życie, jego zmartwienia i radości, ale z tego przeżywania nic nie wynika. Nie ma w tym przeżywaniu poczucia odpowiedzialności. „Cudze” może bowiem stać się „moim”, ale może też pozostać „cudzym”, kiedy nie kosztuje mnie żadnego poświęcenia, wyjścia poza siebie. Słuchacz wtedy słucha, bo lubi wiedzieć. Żyje cudzym złem, by nie zajmować się własnym. By za nikogo i za nic nie wziąć odpowiedzialności. Pytanie zaprasza bowiem do wzięcia odpowiedzialności za kogoś, kto mi się w tym pytaniu powierza. Kto odsłania przede mną swoją niewiedzę, niepewność, rozterkę.

podejrzewam Boga o istnienie

Zbyt szybkie i zbyt proste odpowiedzi są zazwyczaj fałszywe. I nie potrzeba wcale wczytywać się w filozofie Ludwika Feuerbacha, Zygmunta Freuda czy Karola Marksa. Wystarczy pozostać przy naszych: „Gdzie był wtedy Bóg?”, „Jak On mógł na to pozwolić?”. Głębia jednak zawsze leży głębiej. Osobiście lubię wspomnianych myślicieli. Z podejrzliwości wobec chrześcijaństwa można bowiem wyczytać więcej niż przekonanie o nieistnieniu Boga. Można w końcu spróbować dokopać się do istoty, a nie tylko formy chrześcijaństwa. Można zapytać o wiarę, a nie tylko o odpowiednią formę pobożności, która jest zmienna, tak jak różny jest człowiek w zależności od czasu i miejsca, w którym żyje. Krytycy chrześcijaństwa czy religii w ogóle mieli i mają dużo racji w ocenie moralności podających się za religijnych wyznawców. Często odznaczają się oni z pewnością „religijnością przeciętną” czy wiarą interesowną – „miłością ladacznicy”, jakby chciał tego Fryderyk Nietzsche. Bóg, który zastępuje ludziom ich pytania, jest odpowiedzią, zanim się one pojawią, rekompensuje ludzkie braki. Jest wygodny i potrzebny, bo w niebie wynagradza ziemskie niedogodności. Ale i tu, na ziemi, usprawiedliwia człowiecze nieporadności czy brak inicjatywy. Łatwo koi ludzkie, niepewne, rozdarte sumienia. Człowiek lepiej się czuje z takim bogiem. Brak zapału przedsiębiorczości czy pracy zarobkowej nazywa wówczas ubóstwem, impotencję – zachowywaniem czystości, a nieumiejętność kierowania sobą – zgodą na posłuszeństwo. To wszystko może być prawdą i często bywa. Jednak może też być wyrazem zrozumienia głębszej sprawy, istoty czegoś, co wyrasta z dobrowolnego poświęcenia. Wtedy zmienia się wszystko. A człowiek staje się wielki i wspaniały, nie dlatego że dał radę wymyślić boga, tylko dlatego że to Bóg go wymyślił.

czy jest tam ktoś?

Dla człowieka wierzącego pytania są ważne. Właściwie pytanie o Boga jest zawsze wtedy pytaniem o człowieka, a pytanie o człowieka – pytaniem o Boga. Można powiedzieć, że miarą Boga jest człowiek, którego stworzył, a człowiek jest jakąś miarą Boga, w którego wierzy. Jaki Bóg, taki człowiek – i odwrotnie. „Taki” nie oznacza oczywiście „taki sam”. Oznacza, że patrząc w niebo, inaczej rozumiem życie na ziemi. A żyję na ziemi w taki właśnie sposób, bo ktoś w niebie chce, bym był.

To prawda, w każdym pytaniu jest jakaś niepewność, jakiś dramat. Jakaś słabość, którą przed innym odsłaniam. Ktoś może mi przecież nie odpowiedzieć. Może nawet nie chcieć usłyszeć pytania. Wiele jest również takich pytań, którymi ciskamy w niebo lub w domowników, by wmówić im winę lub wykrzyczeć nasz protest, bunt. Takie pytania same w sobie są odpowiedziami. Człowiek staje się w nich nieprzetłumaczalny. Nie ma już nic, co nas łączy, nie ma wzajemności. Pozostaję sam ze swoimi odpowiedziami. Bo świat odpowiedzi jest światem pewnej samotności. Tam, gdzie wszystko jest znane, dokończone, nie ma już miejsca na wolność, na jakąś love story, która nigdy nie jest dokończona, ale ciągle się wydarza.

kto ty jesteś?

Ważne jest w tym wszystkim jeszcze jedno. Bóg, któremu mogę zadać pytanie, jest zupełnie inny niż ja, „daleki” i „obcy”. Tak samo jak drugi człowiek, będący zupełnie poza mną, ze swoją historią, doświadczeniami, zranieniami, z własnym poczuciem humoru i nadziejami na przyszłość. Zupełnie inny. Ale właśnie ta inność, odległość między nami pozwala na zbliżenie. Bez tego dystansu niemożliwa jest jakakolwiek bliskość. Tam, gdzie jest odległość, tam może stworzyć się bliskość. Bóg nie jest nami, a my nie jesteśmy Bogiem. Jedność, o jakiej często się mówi, nie polega na tym, że rozpływamy się w sobie, tracimy swoją tożsamość. Że nie ma już „ja” i „ty”, a jest tylko nowe „my”. „My” zawsze domaga się jakiegoś „ja” i „ty”. Ja mogę ci zadać pytanie, a ty możesz mi odpowiedzieć. Ja mogę się poświęcić, bo wiem, że to dla ciebie. Ja mogę ci przebaczyć, bo wiem, że jesteś inny, że nie jesteś mną, że jesteś „ty”. Każde pytanie zakłada taką inność drugiego. Pozwala mu na taką inność. W tym jest pewne szaleństwo, bowiem to, co zasłania, jest jednocześnie tym, co przybliża.

pytajnik

Mówi się czasem przekornie: „Nie pytaj, bo się dopytasz!”. Ale w pytaniach, wbrew pozorom, nie chodzi wcale o odpowiedzi, o to, by się dopytać. Chodzi dużo bardziej o kogoś, komu możemy je zadać. Komu możemy w nich ofiarować siebie. Komu możemy powierzyć naszą niewiedzę, czyli słabość i niepewność. W pytaniach obie strony, pytający i pytany, są tak samo ważne. Jeden ustępuje pierwszeństwa drugiemu i odwrotnie. Obie strony mają dużo do zaoferowania. Pytany może odpowiedzieć, ale i poczekać z ostateczną odpowiedzią. Natomiast pytający może często w pytaniu wyznać więcej niż ten pytany: „Czy ty mnie kochasz?”. W tym jest pewna nieporadność, pewne obnażenie własnej słabości, pewna ufność, że odpowiedź będzie twierdząca, bo moja odpowiedź już jest twierdząca.

Kardynał Stefan Wyszyński mawiał: „Boże, nie pytam dlaczego. Bo inaczej po cóż byłaby mi ufność?”. Ale i to modlitewne wezwanie jest przecież jakimś pytaniem. Bo w pytaniach jest więcej ufności niż w samym milczeniu. Chociaż milczenie też może być zarówno pytaniem, jak i odpowiedzią. Pytanie jest słowem, które potrzebuje więcej miejsca i czasu, by wybrzmiało coś więcej. Czy i Bóg na nasze „dlaczego?” nie odpowiada najczęściej: „Czy mi ufasz?”?

ks. Przemysław Bukowski SCJ

Author: ks. Przemysław Bukowski SCJ

Pochodzę z Bełchatowa, choć nie wszystko się tam zaczęło. Na księdza wychowali mnie sercanie. Lubię myśleć, że potrafię myśleć. Dlatego od kilku lat, najpierw w niemieckim Freiburgu, a obecnie na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie, inspirowany głównie myślami Józefa Tischnera i tych, którzy jego inspirowali, uczę się bycia filozofem człowieka. Nic mnie bowiem tak nie kręci, jak pytania zadawane pytającym.

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.