„Dla mnie działania radykalnych dżihadystów, którzy po prostu zabijają, to przejaw kolosalnego zła. To demonizm w imię mocno wypaczonej religii” – mówi dr Marcin Rzepka, pracownik Instytutu Historii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, iranista, na co dzień zajmujący się problematyką chrześcijan na Bliskim Wschodzie. Na pytania, m.in. o Państwo Islamskie i prześladowania w świecie, odpowiada Karolinie Krawczyk.
Coraz bardziej do społecznej świadomości przenika fakt, że dzisiejsi chrześcijanie są mocno prześladowani.
Oczywiście, że tak. Można powiedzieć, że praktycznie cały obszar wzdłuż dziesiątego równoleżnika, zaczynając od Afryki, a kończąc na Filipinach, to tereny, gdzie chrześcijanie giną najliczniej. W Nigerii, na przykład, działa grupa Boko Haram, która jest odpowiedzialna za śmierć kilku tysięcy ludzi. To obszar bardzo natężonych napięć między chrześcijanami a muzułmanami. A Filipiny? Kto by pomyślał, że mają tam miejsce prześladowania? Są jednak wyspy, np. Mindanao, zdominowane przez radykalnych muzułmanów, którzy dokonują mordów na chrześcijanach. Tam często giną również misjonarze. W rejonie Bliskiego Wschodu szczególnie trudna sytuacja jest w Iraku. Trzeba wyraźnie, głośno i jasno powiedzieć: chrześcijanie to globalnie najbardziej prześladowana grupa religijna.
Jakie są powody tych prześladowań? To jakiś chory rodzaj muzułmańskiej „ewangelizacji”?
Prześladowania obejmują kilka płaszczyzn. Jedna z nich to ideologiczne usuwanie chrześcijan. Chrześcijanie są bowiem utożsamiani z Zachodem, a działania wymierzone w ludzi mają być manifestowaniem niechęci wobec tej części świata. Z drugiej strony w krajach, w których polityka jest bardziej sprzyjająca – myślę tutaj np. o Iranie, gdzie w konstytucji jest zapis o tym, że chrześcijanie (Asyryjczycy i Ormianie) mają prawo do wyznawania swojej religii, posiadania kościołów i własnych reprezentantów w parlamencie – prześladowani są ci, którzy dokonują konwersji z islamu na chrześcijaństwo. Iran jest mocno demonizowany w mediach, a bezsprzecznym faktem jest to, że tam chrześcijaństwo jest chronione prawem. Dużo gorsza sytuacja jest dziś w tej części Iraku, gdzie członkowie tzw. Państwa Islamskiego po prostu mordują wszystkich innowierców, chrześcijan oraz jazydów.
Mówi się, że w islamie to wspólnota jest ważniejsza niż pojedynczy człowiek. Ile jest w tym prawdy?
W społeczeństwach bardzo tradycyjnych, plemiennych rola jednostki jest umniejszana. Natomiast w państwach nowoczesnych prawo gwarantuje jednostce ochronę. Myślę, że tradycyjne postrzeganie wartości wspólnoty nadal funkcjonuje, np. w kwestii apostazji. Jeśli ktoś odrzuca islam, to karze się go – pozwólmy sobie na pewne uproszczenie – za to, że sprzeciwił się wspólnocie. Wybór innej religii dowodzi poniekąd, że cała wspólnota muzułmańska się myli.
Jak zatem wygląda kara za apostazję, odrzucenie islamu?
To problem złożony, mamy bowiem w islamie sunnickim cztery szkoły prawne – hanaficką, malikicką, szaficką i hanbalicką – i jedną szyicką, określaną jako dżafarycka. Ten podział na szyitów i sunnitów jest bardzo ważny, bo ma on przełożenie na postrzeganie i rozumienie prawa.
Pośród sunnitów są szkoły prawne, w których akcentuje się literalne, czyli dosłowne, odczytywanie Koranu. W rzeczy samej szkoły podkreślające nadrzędną wartość Koranu wobec innych źródeł prawa (analogii, opinii uczonych) są bardzo radykalne. Tak jest ze szkołą hanbalicką, dominującą na terenie Arabii Saudyjskiej. Penalizuje ona apostatów, przewidując dla nich karę śmierci. W innych szkołach ten aspekt nie jest poruszany. Po prostu przyjęło się, że kara śmierci ma zaistnieć. Nie przewiduje się jednak kary śmierci dla kobiety, ponieważ „głową kobiety jest mężczyzna”. Będąc żoną muzułmanina – niezależnie czy jest muzułmanką, czy chrześcijanką – podlega mu. Dzieci ze związku chrześcijanki i muzułmanina są traktowane jako muzułmanie. Niemożliwa jest przy tym sytuacja odwrotna – małżeństwo chrześcijanina z muzułmanką. Mężczyzna musiałby przyjąć islam, chcąc poślubić muzułmankę.
Kim jest kobieta w świecie islamu? Koniecznym dodatkiem do męskiej egzystencji czy raczej ma pełnię praw?
Gdybyśmy spojrzeli na islam w czasie, gdy się rozwijał, to pewne jego elementy były wówczas innowacyjne – mam tutaj na myśli wprowadzony obowiązek jałmużny, ochronę wdów. Patrząc jednak na dzisiejszy islam, no cóż… Nie wygląda to tak dobrze, jakbyśmy tego oczekiwali. A wynika to przede wszystkim z przyjęcia i podtrzymywania tych standardów, które zostały wypracowane we wczesnym okresie rozwoju tej religii, bez woli ich reinterpretacji i aktualizacji w czasach nam współczesnych. Islam jest w pewnym sensie opresyjny wobec kobiet, a Koran sankcjonuje podrzędność kobiety i legitymizuje taką rolę. To jednak bardzo różnie wygląda w różnych częściach świata muzułmańskiego, duże znaczenie ma też kontekst kulturowy. W Tunezji pozycja kobiety była bardzo mocna. Natomiast w Arabii Saudyjskiej kobieta do niedawna nie mogła posiadać choćby prawa jazdy. Islam jest różny w różnych częściach świata.
Czy mamy teraz do czynienia z odrodzeniem islamu?
Przez długi czas socjologowie religii dowodzili – zwłaszcza w latach 60. XX wieku – spadku znaczenia religii w życiu publicznym, głosząc tezę o sekularyzacji. Natomiast już dekadę później mogliśmy dostrzec powrót radykalnych form religii do przestrzeni publicznej, zarówno ze strony chrześcijaństwa, judaizmu, jak i islamu. Takie odrodzenie notujemy już od dłuższego czasu. Najogólniej jednak idea odrodzenia – arab. nahda – pojawia się już w XIX wieku i dotyczy tyleż postaw religijnych, co politycznych, skutkując powstaniem różnych form nacjonalizmu w świecie muzułmańskim i dając przy tym impuls do powstania ugrupowań domagających się radykalnej przebudowy społeczeństwa. Myślę tutaj zwłaszcza o ugrupowaniu Braci Muzułmanów. W czasach nam bliższych istotnym punktem zwrotnym w reinterpretowaniu znaczenia islamu w ujęciu globalnym będzie 1979 rok. Wtedy ZSRR dokonał inwazji na Afganistan. W tym też roku w Iranie zwyciężyła rewolucja islamska. Afganistan jednak przyciągał grupy mudżahedinów – muzułmanów pragnących walczyć z bezbożnym, komunistycznym systemem. Pojawiła się idea globalnego dżihadu. Natomiast po rozpadzie ZSRR oraz upadku ostatniego afgańskiego komunistycznego przywódcy Mohammada Nadżibullaha w 1992 roku mamy do czynienia z walką wewnętrzną pomiędzy poszczególnymi frakcjami muzułmańskimi w Afganistanie. Kształtuje się wówczas międzynarodowa sieć muzułmanów, którzy są gotowi walczyć w każdej części świata. Dopiero później to ugrupowanie przyjmuje nazwę Al-Kaida. Zatem upolitycznienie islamu to lata 1980-1990, a to, co obserwujemy obecnie, to spuścizna tamtych lat. Przejdźmy do Iraku. Jakkolwiek byśmy nie oceniali Saddama Husajna, jego autorytarne rządy utrzymywały równowagę między różnymi ugrupowaniami. Dla zobrazowania podam kilka statystyk: w 1987 roku w Iraku było 1 400 000 chrześcijan. Trzy lata później było ich już 1 200 000. Dziś w Iraku jest 500 000-800 000 chrześcijan. Jak widać, w ciągu nieco ponad 20 lat milion chrześcijan uciekło lub zostało zabitych, a ta emigracja się nasila, bo niestabilność państwa powoduje uaktywnienie się bardziej radykalnych grup.
Wspomniał Pan o idei globalnego dżihadu. Jak można przetłumaczyć to słowo? Czy to, co obserwujemy teraz – ogłoszenie Państwa Islamskiego – możemy nazwać tym globalnym dżihadem?
W zasadzie sami muzułmanie różnie wyjaśniają to słowo. W znaczeniu jak najbardziej ogólnym dżihad oznaczać może walkę z samym sobą, pokonywanie swych własnych słabości i ograniczeń po to, aby stawać się coraz lepszym człowiekiem. Natomiast częstszym – niestety – znaczeniem jest święta wojna, pozwalająca na wykorzystywanie elementów przemocy i nacisku po to, aby kogoś nawrócić lub podporządkować swoim celom, np. ekonomicznym.
W momencie kiedy islam wyszedł z Półwyspu Arabskiego i zaczął swoją ekspansję na Wschód, na teren ówczesnej Persji i dalej do Azji, dżihad był rozumiany jako wojna mająca na celu podporządkowanie, ale niekoniecznie konwertowanie na islam. Wtedy bowiem pojawiłby się problem natury praktycznej: Co jeśli wszyscy zostaną muzułmanami? Kto będzie płacił podatki, daniny i oddawał swoje bogactwa? Chodziło o to, aby zachować równowagę polityczną i ekonomiczną. W późniejszym czasie terminologia religijna była wykorzystywana w celach politycznych. Odwołam się znów do przykładu z Iraku. Można tutaj wspomnieć chociażby o inwazji Saddama Husajna na Kurdów w 1987 roku. Ta operacja została nazwana „Anfal” od tytułu jednej z sur Koranu, co oznacza „łupy”. Nazwanie tej operacji terminem koranicznym w pewnym stopniu legitymizowało polityczne aspiracje Husajna i ludobójstwo dokonane w tym czasie na Kurdach.
Obecnie dużo się mówi o Państwie Islamskim. Jaka jest jego sytuacja prawna? Czy wspólnota międzynarodowa w formalny, oficjalny sposób musi uznać jego istnienie?
Państwo Islamskie nie chce być rozpoznane przez świat. Ono nic nie zrobi, żeby zostać uznanym na arenie międzynarodowej. Nie będzie żadnych działań w tym kierunku – jestem o tym święcie przekonany. Jakakolwiek petycja – chociażby do ONZ – wymagałaby rewizji poglądów, konieczności dopasowania się do układu międzynarodowego. Państwo Islamskie nigdy nie zgodzi się na to, bo idea kalifatu jest w istocie czymś nadrzędnym, jest ponad wszystkim. Z założenia wszelkie prawo ludzkie musi być podporządkowane prawu bożemu. To właśnie świat – według muzułmanów – powinien dostosować się do kalifatu, do idei Państwa Islamskiego. Zauważmy jednak, że idea ta nie ma wymiaru globalnego, a państwa muzułmańskie, jak Arabia Saudyjska czy Iran, wyrażają sprzeciw wobec działań tej grupy, która rości sobie prawo do reprezentowania wszystkich muzułmanów.
Państwo Islamskie wydaje się bardzo silne. Nieustannie słyszymy o kolejnych mordach i zajętych terytoriach.
Jedne z bieżących działań kalifatu miały miejsce w irackim Mosulu: zniesiono wszelkie nazwy odnoszące się do chrześcijaństwa, zakazano używania języka neo-aramejskiego. Widoczne jest dążenie do homogenizacji i eliminacja mniejszości, także szyickiej.
Państwo Islamskie jest najbardziej zorganizowaną jednostką stworzoną przez grupę wojujących muzułmanów w ujęciu globalnym. Podejrzewam, że na tym ich działania się nie zakończą. To państwo jest o tyle inne od podobnych tworów ogłaszanych w różnych częściach świata, ponieważ posiada dostęp do ropy naftowej, co w dużym stopniu może gwarantować jego przetrwanie i funkcjonowanie. Jak będzie wyglądała kwestia obywatelstwa, języka, granic itd.? Temat jest otwarty. Mówimy o państwie, ale raczej w rozumieniu samozwańczego tworu. Niestety pewna część ludności cywilnej popiera te działania. Ma to związek z wydarzeniami z 2003 roku, kiedy upadł reżim Saddama Husajna – on budował Irak na bazie socjalizmu i nacjonalizmu. Po upadku reżimu Husajna Irak rozpadł się de facto na trzy części, w każdej dominuje ktoś inny: Kurdowie na północy, sunnici na zachodzie, szyici w części centralnej i południowej. Paradoksem w Iraku rządzonym przez Husajna było to, że mniejszość sunnicka rządziła całym krajem. Dziś wielu irackich sunnitów popiera, oczywiście z różnych pobudek, działania Państwa Islamskiego. Kolejnym sukcesem kalifatu jest to, że mówi się o nim w mediach. Niestety ten przekaz jest bardzo jednostronny, bo niemal w ogóle nie wspomina się o grupach muzułmanów, którzy są skonfliktowani z Państwem Islamskim.
Czy idea państwa Bożego pochodzi z Koranu?
Ta idea pojawia się nieco później. Analizując działalność proroka Mahometa, możemy zauważyć ewolucję postaw. W okresie, gdy był on prześladowany w Mekce, tworzył zręby doktrynalne islamu, natomiast kiedy przebywał w Medynie, zajął się prawem i organizacją społeczności muzułmanów. Idea kalifatu oraz kalifa powstaje już po jego śmierci i od tego czasu ewoluuje. Początkowo kalif postrzegany jest jako następca proroka islamu, później zaś samego Boga, który ma wcielać idee pochodzące bezpośrednio od niego. Dziś wyraźnie to drugie rozumienie wygrywa. Kalifat nawiązuje do idei władzy w imię Boże, ale w dziejach współczesnego świata, a nawet tylko w XXI wieku mamy przykłady ogłaszania państwa islamskiego na ziemi. Na przykład w 2003 roku w Waziristanie, w północno-zachodniej częsci Pakistanu muzułmanie ogłosili, że ich region to poniekąd państwo Boże. To, co odróżnia dzisiejsze Państwo Islamskie, to przede wszystkim możliwości finansowe. To ogromna przewaga wobec poprzednich idei.
Wśród Europejczyków możemy zaobserwować rosnący niepokój spowodowany sytuacją na Bliskim Wschodzie. Czego możemy się obawiać?
Dla nas region Bliskiego Wschodu jest newralgiczny, bo jesteśmy dość blisko. Wielu muzułmanów dżihadystów rekrutuje się z Europy. Obserwujemy też wzrost zainteresowania radykalnym islamem. Jest to spowodowane rozczarowaniem cywilizacją europejską. Kolejnym problemem jest demografia i wysoki wskaźnik dzietności w rodzinach muzułmańskich w wielu częściach świata (np. w Afganistanie – 6, a dla porównania – w rodzinie europejskiej jest to 1,2). Istnieje zjawisko, które zostało przez demografów określone jako youth bulge, czyli wybrzuszenie młodych. To, mówiąc najogólniej, nadmiar synów w społeczeństwie, którzy nie mają co robić, są bezproduktywni. Oni chętnie przystępują do ideologii radykalnych po to, żeby nadać swemu życiu cel i sens. Ruch walczących muzułmanów ma charakter globalny, co przyciąga uwagę owych „znudzonych” młodych mężczyzn. Warto sobie uświadomić, że np. w Afganistanie większość obywateli to ci, którzy urodzili się po 1979 roku. Oni nie znają innej rzeczywistości, jak tylko wojenną. To też musi przyczyniać się do wyznawania tak radykalnych wartości.
Zagrożenie jest realne w różnych częściach świata. Dziś największe ośrodki muzułmańskie w Europie znajdują się w Wielkiej Brytanii, Francji oraz Niemczech. Mniejsze można dostrzec w Hiszpanii, Belgii i Holandii. Te społeczności są bardzo różne. W niektórych częściach Londynu wprowadzone zostało prawo szariatu. Niedawno była też głośna sprawa w jednym z miast niemieckich – Wuppertalu, gdzie próbowano takie prawo wprowadzić. Na szczęście władze kraju wyraźnie zakazały takich działań i zagroziły, że kolejne próby wprowadzenia szariatu będą karane.
Czy możemy mieć nadzieję, że nastanie taki moment, kiedy przedstawiciele różnych religii będą żyli obok siebie w pokoju?
Znajdujemy w historii szereg przykładów na to, że muzułmanie i chrześcijanie współpracowali ze sobą. Często czytam na przykład w dziewiętnastowiecznych raportach misyjnych, że ludzie różnych wyznań żyli obok siebie bezkonfliktowo. Dziś istnieją takie grupy, które zajmują się dialogiem i wprowadzają wypracowane idee w praktykę. Tylko to – praktyka, a nie kolejne deklaracje na papierze – może przynieść pełen sukces. Warto wspomnieć tutaj chociażby o działalności obecnego patriarchy chaldejskiego, Louisa Raphaëla I Sako. Od czasu objęcia przez niego urzędu patriarchy, czyli od 2013 roku, widoczne są starania do osiągnięcia pokojowego współistnienia chrześcijan i muzułmanów. W obecnej, napiętej sytuacji podejmowane inicjatywy są narażone na niepowodzenie. Jednak są to działania jedynie lokalne, w przeciwieństwie do tego, co robi Państwo Islamskie. Ludobójstwo na ogromną skalę ma jasny przekaz: „To my chcemy rządzić światem”. Myślę, że nasze pokolenie nie doczeka czasów globalnego pokoju. Chciałbym bardzo, ale w tej kwestii nie jestem optymistą. Problem jest też tam, gdzie radykalizują się chrześcijanie, np. w Nigerii. Przemoc nie jest żadnego wyznania, ale legitymizowana religijnie ma większą siłę rażenia. Chciałbym żyć w świecie pełnym porozumienia, ale wydaje mi się, że nie jest to teraz możliwe. Niestety.