„Niech wszystkie nasze działania będą więc dokonane w Bogu, według Jego woli, objawionej nam przez Jego natchnienia i naszych przełożonych. Zjednoczenie z Bogiem w Sercu Jezusa, które stanie się dla nas «domem ucieczki i potężną warownią» [Ps 31(30); Ps 61(60)]; wszystko czyńmy tak, aby Serce Jezusa przyjęło nasze uczynki i ofiarowało je swemu Ojcu”.
L. Dehon, Zapiski codzienne, 5 stycznia 1868 roku
Miłość miłosierna kierowała życiem o. Dehona i to właśnie ona popychała go do licznych uczynków miłosierdzia. Jego czyny były takie, aby zostały przyjęte przez Serce Jezusa i ofiarowane Ojcu w niebie, jak napisał w powyższym cytacie. Zasadę tę stosował od początku swojego życia, aż po jego koniec.
Możemy nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie były to tylko drobne dobre uczynki, ale wielkie dzieła miłosierdzia, którymi zarażał swoich współbraci, a także liczne grono świeckich współpracowników. Nie jest możliwe wymienienie wszystkich uczynków miłosierdzia o. Dehona, dlatego zobaczmy tylko jeden z nich – podróżnych w dom przyjąć.
Gościnność o. Dehona była ogromna, a swoje apogeum osiągnęła w czasie I Wojny Światowej. Kiedy wybuchła, przez trzydzieści miesięcy o. Dehon był uwięziony w Saint-Quentin, które leżało prawie na linii frontu i kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk. Wojna była źródłem wielu cierpień dla Założyciela księży sercanów. Źródłem największego był fakt, że do armii francuskiej zostało wcielonych trzydziestu pięciu jego zakonników z Francji i tyle samo z Niemiec do armii niemieckiej. Tym samym współbracia z jednego zgromadzenia stanęli po przeciwnej stronie frontu.
Wszyscy oni wiedzieli o tym, że ich przełożony generalny, ale przede wszystkim Założyciel ich zgromadzenia, został przez wojenną zawieruchę uwięziony w Saint-Quentin. Często go też odwiedzali. Wśród odwiedzających było wielu współbraci z Niemiec, którzy na terenie okupowanej Francji gościli u swojego przełożonego i jednocześnie fundatora ich wspólnego zgromadzenia.
Ojciec Dehon pytany, jak przyjmował swoich duchowych synów, odpowiadał także pytaniem: „A jak ojciec może przyjąć swoich synów? Zawsze z radością i miłością!”. Dlatego często byli zapraszani do stołu i wspólnie spożywali skromny posiłek. Przenosili oni także różne wiadomości o sytuacji innych domów zgromadzenia w Belgi i Francji. Dotarł do niego także jeden współbrat – Niemiec, o. Demont, który próbował przedostać się na francuską stronę frontu. Napotkał trudności ze strony własnej armii, dlatego powiedział, że musi dotrzeć do miasta, aby spotkać się ze swoim generałem. Nie tylko został przepuszczony, ale także zaopatrzony w odpowiednie przepustki.
Ojciec Dehon wspomina także, że dom Najświętszego Serca w Saint-Quentin był jak hotel dla niemieckich zakonników. Gościł w nim franciszkanów, oblatów Maryi, a także sercanów białych. Byli oni z Westfalii i Nadrenii i znali sercański dom w Sittard, a także niektórych z księży sercanów. Dodaje także, że wszyscy ci goście byli dla niego przykładem pobożności.
Słowa te pokazują zażyłość, jaka zawiązała się pomiędzy gośćmi a gospodarzem. Rozmawiali o wspólnych znajomych, dawali przykład swojej pobożności, opowiadali z jakich regionów Niemiec pochodzą, a to wszystko w okupowanym i bombardowanym mieście. I jeszcze jeden szczegół, ci zakonnicy, zarówno z jego zgromadzenia, jak i inni, tak gościnnie przyjmowani, byli w mundurach niemieckiej armii, okupującej ojczyznę i miasto o. Dehona.