W czasach, kiedy coraz mniej osób na miejsce niedzielnej Mszy Świętej wybiera swój kościół parafialny, o. Grzegorz Kramer SJ, jezuita z 20-letnim stażem, a obecnie proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Opolu, przekonuje, że jest to szansa, która otwiera drogę do rozwoju dla parafialnych wspólnot. Rozmawia Paulina Smoroń.
Dlaczego ludzie wędrują po kościołach?
Nie można tego zjawiska odizolować od tego, co jest powszechne w samych społeczeństwach, czyli od dużej migracji. Od niedawna jestem proboszczem i kiedy przychodzą do mnie ludzie po jakieś zaświadczenia, okazuje się, że nie potrafią odpowiedzieć na pytanie o miejsce zamieszkania. Przebywają gdzieś dwa lub trzy miesiące, a potem się przeprowadzają. To ma też przełożenie na to, co dzieje się we wspólnocie Kościoła.
To zapewne jeden z czynników. Są jednak osoby, które mają stałe miejsce zamieszkania, co nie przeszkadza w tym, żeby co niedzielę wybierać inny kościół. Czego oni szukają?
Zapewne dobrych rzeczy. Mam nadzieję, że na pierwszym miejscu stawiają doświadczenia duchowe i stąd poszukiwania miejsca, które w największym stopniu pomoże im odkryć Pana Boga. Niektóre kościoły przez swój klimat pomagają skupić się na modlitwie. Choć pewnie są tacy, którzy chcą trafić na liturgię najlepiej odpowiadającą ich wrażliwości albo na księdza, który mówi dobre kazania. Często się zdarza, że po pewnym czasie trwania tej wędrówki ludzie w końcu gdzieś się zakotwiczają.
Czy można powiedzieć, że to oznaka dojrzałości chrześcijańskiej, kiedy wierni w końcu postanawiają się „ustatkować” i osiąść w parafii?
To nieco wzniosłe hasło. Myślę, że oni po prostu znajdują to, czego szukali na danym etapie swojego życia i z tego korzystają. Trochę jest to podobne do tego, co mówi św. Ignacy Loyola w odniesieniu do duchowości i sposobu modlitwy. Jego zdaniem człowiek ma szukać takich metod, które pomogą mu w kontakcie z Panem Bogiem. Nie wiem, czy to jest dojrzałość, ale na pewno większa wrażliwość, aby zaspokoić głód, który zrodził się w ich sercach. I to nie znaczy, że Ci, którzy nie zmieniają kościoła co niedzielę, nie mają tej wrażliwości. Są ludzie, którzy po prostu szukają, choć nie zawsze kierują nimi głębokie czy wzniosłe motywacje.
To znaczy, że chrześcijanie w Polsce są wybredni, kiedy nie odpowiada im sposób sprawowania liturgii czy nawet sam ksiądz?
Powiedziałbym, że to jest pozytywne zjawisko, bo nie godzą się na bylejakość. Jeżeli idą na Mszę Świętą, która zamiast im pomagać, staje się udręczeniem, to należy zadać sobie pytanie, czemu ma to służyć.
Kto najczęściej wybiera churching?
To zjawisko dotyczy głównie osób, które mają od 30 do 40 lat. Młodzi ludzie są nieco bardziej „uwiązani” ze względu na swoich rodziców. W większych miastach nie jest problemem, aby wybrać co tydzień inny kościół, ale dla ludzi z mniejszych miejscowości zazwyczaj oznacza to większą wyprawę.
Churching w dużych miastach to sprawa niemal powszechna. Czy to jest zagrożenie dla parafii, które chcą zatrzymać wiernych?
Nie nazwałbym tego złym zjawiskiem, ale raczej stymulującym. Jeżeli ludzie nie znajdują w swojej parafii tego, na czym im zależy, to trzeba im to zapewnić. To wszystko, co składa się na parafię, czyli księży, grupy i całą wspólnotę trzeba zmobilizować do pracy. A jeśli tak się nie dzieje, to nie można mieć pretensji do wiernych, że szukają na własną rękę. Nie trzeba się zrażać do churchingu, ale spojrzeć na niego jak na szansę.
Jak tę szansę ma wykorzystać ksiądz, który nie jest showmanem czy wybitnym mówcą głoszącym za każdym razem rewelacyjne kazania?
Nie trzeba być showmanem, ale wystarczy przykładać się do tego, co się robi i np. zapewnić wiernym liturgię na wysokim poziomie. Nie chodzi o to, żeby być krasomówcą, ale żeby się jak najlepiej przygotować. To, co przyciąga ludzi np. do dominikanów, to czas, który mają dla wiernych. To są sprawy, do których nie trzeba mieć specjalnych zdolności. Wystarczy dobra wola i minimum otwartości na parafian. Wtedy nie traci się ludzi.
Czego – oprócz czasu – potrzebują wierni, żeby poczuć się dobrze w Kościele?
Przede wszystkim w swoim duszpasterzu muszą widzieć świadka wiary. Taka osoba musi być wręcz przesiąknięta modlitwą, a nie urzędnikiem, który ma do „zrobienia” Mszę Świętą. Warto też wspomnieć o tym raz jeszcze, że ludzie dziś szukają także dobrze przygotowanej liturgii. Ona nie musi być wzniosła, ale kapłan powinien pamiętać, że ludzie przychodzą do kościoła po to, żeby ją rzeczywiście przeżyć, a nie tylko przesiedzieć, jak w teatrze.
No dobrze, ale jeśli ludzie uprawiając churching, skupiają się wyłącznie na sobie i swoich przeżyciach duchowych, to gdzie jest miejsce na wspólnotę, która jest przecież równie ważna?
Tu się rodzi kolejne pytanie w odniesieniu do współczesnych czasów – czy wspólnota parafialna ma być celem samym w sobie? Może warto zmienić myślenie o strukturach Kościoła. Nie chodzi mi o to, żeby pozamykać parafie, ale warto pochylić się nad tym problemem i zobaczyć, że być może ta struktura nie sprawdza się wszędzie. Skoro mamy znaki, że spora część ludzi dzisiaj nie identyfikuje się z miejscem, bo też rzadko jest zakotwiczona społecznie, to wypadałoby wyjść naprzeciw temu. Parafia jest pewną pomocą dla wiernych, ale nie celem. Celem jest Bóg.
Nie powinniśmy zatem potępiać ludzi za to, że sami wybierają, w którym kościele przeżyją Mszę Świętą?
Ludzie po prostu mają ten wybór i nikt nie musi im go oficjalnie dawać. Można być „obrażalskim” na rzeczywistość i powiedzieć, że powinni być w swoim kościele, ale wydaje się, że dziś jest to utopia. Poza tym, na jakiej podstawie księża mieliby żądać obecności wiernych co tydzień w tym samym miejscu?
Czy w takim razie wymyślone przez kogoś, dumnie brzmiące programy odnowy parafii mają w ogóle jakąś szansę na powodzenie?
Każdy program, który próbuje wyjść naprzeciw człowiekowi jest dobry. Tyle, że czasami kusi księży, żeby za wszelką cenę związać ludzi z parafią, a przecież powinno chodzić przede wszystkim o to, żeby doprowadzić ich do Jezusa. Ani utrzymanie struktur, ani zapewnienie pieniędzy dla parafii nie jest Kościołem, tylko wspólnotą społeczną. Może nie jest to dziś takie oczywiste, ale Kościół gromadzi się wokół Jezusa i o to właśnie chodzi.