W dzisiejszym świecie całkowicie skomputeryzowało się życie, urzędy, szkoły, uczelnie… Nie da się zapisać na studia tradycyjnie, trzeba zalogować się w systemie. Mając konto w banku, mamy też hasło do serwisu na stronie internetowej. Coraz więcej ludzi całkowicie uzależnia swoje życie od technologii, nawet w zdecydowanie większym stopniu niż narzuca to cywilizacja. Przykładami są portale społecznościowe i randkowe, blogi, serwisy plotkarskie czy… gry komputerowe.
„Nie uciekam w świat wirtualny, bo jest mi źle, nie, po prostu lubię grać” – mówi Przemek Matkowski, student trzeciego roku automatyki i robotyki na Akademii Górniczo-Hutniczej
w Krakowie. Jego refleksje zebrała Karolina Zuber.
uciekające godziny
Pojawił się moment, kiedy zacząłem się zastanawiać, do czego mnie to zaprowadziło. Poza rozrywką była też panika, gdy wyświetlało się powiadomienie o słabej baterii. Poza emocjami, dzięki fabule gry, była pustka, gdy żaden ze „znajomych” nie był aktywny. Przez fascynację komputerowym światem zaniedbywałem obowiązki w realnym życiu.
Studia dały mi w końcu wolność. Gdy siadałem do gry, na przykład po zajęciach na uczelni, często kończyło się na wycięciu z życiorysu około jedenastu godzin. Czasami nie skupiałem się na zajęciach, bo wiedziałem, że po wykładzie muszę biec do mieszkania na umówione granie. Kolokwium na następny dzień? Projekt? Sprawozdanie? To wszystko sprawiało, że grałem z dziwnym poczuciem, że powinienem teraz robić coś innego, a jednocześnie reflektowałem się, że przecież studia to też uwolnienie się spod kontroli rodziców, więc nie muszę jedynie siedzieć i się uczyć. Grałem zatem dalej. Czasami chciałem odejść od komputera, wtedy z koleżanką szliśmy coś zjeść w jakiejś knajpce. W trakcie czekania na zamówienie zdarzało mi się pisać pod stolikiem z kolegami, którzy błagali, żebym natychmiast dołączył do gry. Wtedy najczęściej kończyło się na szybkim jedzeniu, żeby wrócić do komputera.
Godzina druga w nocy alarmowała, że może wypadałoby się położyć, skoro zajęcia zaczynają się o ósmej. Przez brak snu byłem wiecznie zmęczony, ale przecież nie można było wylogować się w kulminacyjnym momencie, w środku bitwy czy przed zakończeniem misji – w zależności od gry.
czy to studia rozpoczęły tę „wieczną” grę?
I tak, i nie. Grałem już dużo wcześniej, ale nie tak intensywnie… Jako student pierwszego roku, klasycznie, wracałem na weekendy do domu. To był pewien odpoczynek od gier, trochę aktywności fizycznej – rower, góry, basen. Ale to tylko dwa dni, w niedzielę wieczorem trzeba było nadrobić zaległości na komputerze.
Pamiętam, że wpadłem też na genialny pomysł: co dwa tygodnie zostanę na weekend
w Krakowie i to będzie maraton gier. Kończyło się tak, że wciskałem pauzę tylko na błyskawiczne otwarcie drzwi dostawcy pizzy. Jadłem, już grając. Toaleta też musiała być zaliczona szybko, bo wieczorem zbierała się największa ekipa i można było wygrać więcej, z większą przewagą.
prawdziwi znajomi?
Po kilku latach grania, od czasów gimnazjum, zorientowałem się, że większość moich znajomych to ci, z którymi łączę się online. Jest też dobra koleżanka, współlokatorka. Kiedyś zapytała mnie, czy znam ludzi, którzy są po drugiej stronie. No nie… Z jednym kumplem kiedyś się spotkałem i rozmawialiśmy tylko o taktyce gry.
Paulina – właściwie nazwałbym ją przyjaciółką – pojawiła się nagle i na siłę w liceum. Chciała spędzać ze mną czas, a ja robiłem wszystko, żeby ją odepchnąć, nie chciałem marnować ani chwili. Ona jednak nie odpuściła. Gdy zbliżały się studia, trzeba było wynająć mieszkanie, uświadomiłem sobie, że mam tylko ją. Wtedy coś przeskoczyło. Moja niechęć zmieniła się w chęć przyjaźni. Jako gracza poznała mnie jednak dopiero w październiku.
nieznośny hałas
Ta moja „rozrywka komputerowa” polega na połączeniu się online z innymi graczami, trzeba się jakoś komunikować, żeby było wygodniej. Zgadujemy się na Skypie, odpalamy grę i mówimy do siebie. Krzyczymy, śmiejemy się. Nie kontroluję tego, bo mam słuchawki na uszach…
Często, gdy Paula pukała do drzwi, ja tego nie słyszałem. Kiedyś dobijała się do wieczora, a kiedy już weszła do pokoju, położyła dłoń na moim ramieniu, żeby zwrócić moją uwagę. Zważywszy na charakter gier, w które akurat grałem, nie powinna tego robić, bo z zaskoczenia dosyć mocno ją odepchnąłem. Zastopowałem grę i już lekko zdenerwowany zapytałem, co robi. Zaczęła się tłumaczyć, że pukała, ale jak zwykle nic nie słyszałem. Zbulwersowana moim zachowaniem powiedziała, cytuję: „Przestań się drzeć, jest cisza nocna, a ja chcę spać. Ty też powinieneś, jest trzecia w nocy”. Wtedy wyszła, a dla mnie to była dobra lekcja, bo wcześniej nikt mnie nie uświadomił, jak się zachowuję, gdy gram.
rozsypka, czyli samotność
Ten moment był na pewno jakimś impulsem. Ale naprawdę uświadomiło mnie coś innego… Paulina wracała do domu później, wychodziła wcześniej. Wspólne obiady były już raz na tydzień lub rzadziej. Pamiętam wieczór, kiedy oznajmiła, że ma chłopaka… Spoliczkowała mnie zazdrość, mimo że nie byliśmy w związku. Wtedy dotarło do mnie, że brakuje mi jej obecności. Pomimo tego, że grałem, gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość, że ona jest tam blisko. Po kilku miesiącach takiego stanu rzeczy chciałem ją odzyskać, spędzić z nią trochę więcej czasu niż potrzeba na jeden obiad. Wtedy spadła na mnie wiadomość, że się wyprowadza, że woli mieszkać gdzie indziej. Tłumaczyła, że to nie koniec naszej znajomości, ale chce zmienić otoczenie. Nagle telefon pod stołem w knajpie już mnie tak nie interesował, umawianie się na granie też przestało być takie ważne.
Czasami się jeszcze spotykamy. Jednak obecnie role się odwróciły. Ona przestała prosić o moją uwagę. W jej życiu dzieje się coraz więcej, pracuje, studiuje, nadal jest w związku. Teraz to ja tygodniami proszę ją o spotkanie, jeden obiad. Gdy się z nią widzę, „wylogowuję się” do realnego życia. Jednak potem zawsze wracam do kawalerki. Tutaj jest jeden pokój i komputer. I znowu jak dawniej, gram, ale bez nikogo, kto jest blisko.