Największym czynem miłosierdzia jest modlitwa za zmarłych, ponieważ od nich nie można spodziewać się żadnej namacalnej wdzięczności. To maksyma o. Stanisława Papczyńskiego, nowego polskiego świętego.
Paradoksalnie zacznę od wizyty w Rwandzie. Pojechałam tam kilka lat temu, by odkrywać, jak ziarno nauczania o. Stanisława pada na afrykańską ziemię za przyczyną pracujących tam misjonarzy z założonego przez niego Zgromadzenia Księży Marianów. Rwanda to kraj naznaczony dramatem ludobójstwa. Nie ma tam jednak cmentarzy, są jedynie mauzolea upamiętniające tę tragedię. Na co dzień rodziny chowają zmarłych pod progiem swych ubogich glinianych chat czy też w przydomowym ogrodzie. I tak pamięć się kończy. Chrześcijaństwo stara się to zmienić, ale takie terminy jak obcowanie świętych, modlitwa za zmarłych czy sprawowanie za ich duszę Mszy Świętych są wciąż dalekie sercom Rwandyjczyków. Jednak i to się powoli zmienia.
ze śmierci do życia
Cristinę pierwszy raz zobaczyłam z daleka. Znajoma siostra zakonna szepnęła mi wówczas: „Chciałabym mieć taką wiarę jak ona”. Z zaciekawieniem przyjrzałam się wtedy tej przystojnej kobiecie – jej twarz zniekształcała blizna po przejściu kuli, która miała ją zabić, a na przedramionach widać było szramy od uderzenia maczetą. Dowiedziałam się, że w czasie ludobójstwa wymordowano całą jej rodzinę: czworo dzieci, męża, dziesięcioro rodzeństwa, rodziców i wielu krewnych. Ona cudem ocalała. Była wówczas w siódmym miesiącu ciąży. Oprawcy tak długo kopali jej brzuch, aż zabili maleństwo. Z martwym dzieckiem pod sercem ukrywała się dwa tygodnie. Dopiero wówczas trafiła do szpitala, gdzie otrzymała pomoc.
Gdy spotkałam ją kolejny raz, opowiedziała mi swoją historię. Choć mówiła o rzeczach strasznych, to jej historia była hymnem wiary, nadziei i miłości. Mówiła, że przetrwała dzięki wierze wyniesionej z domu, a także o tym, jak na kolanach spędzała całe godziny przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie, błagając o siłę do dalszego życia. Spotkała ludzi, którzy pomogli jej wyjść z bólu, dobrze przeżyć żałobę, wspomagali finansowo. Dziś mówi, że to ich miłość ją ocaliła. Z czasem spotkała mężczyznę, którego pokochała i znów została matką. Wtedy też przebaczyła oprawcom swej rodziny i zaczęła wspomagać ludobójców w więzieniu. Jest wśród nich człowiek, który wymordował jej najbliższych. Gdy powiedziała, że mu wybacza, ten wielki jak dąb mężczyzna zaczął łkać i stwierdził, że nie jest w stanie przyjąć jej przebaczenia. Cristina zaczęła też głosić świadectwa o mocy Bożego Miłosierdzia, które przywraca życie, bo, jak podkreśla, ona jest tego najlepszym dowodem. Kilkakrotnie mówiła mi, że na całe swe cierpienie patrzy przez pryzmat wiary – że w Bogu można znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Mówiła też o mocy, jaką daje przebaczenie i o tym, że musimy nauczyć się dobrem odpowiadać na zło. Ze swym mężem i córką codziennie modli się, by w Rwandzie nie zabrakło ludzi głoszących w imię Jezusa przebaczenie, pojednanie i miłosierdzie. Modlą się także za ofiary ludobójstwa, zarówno zabitych, jak i tych, którzy wciąż nie potrafią przebaczyć oprawcom swych bliskich. Bogu szczególnie poleca też ludobójców, którzy tak jak kat jej rodziny powtarzają, że nie są godni Bożego Miłosierdzia. Życiowa lekcja katechizmowych uczynków miłosierdzia – potrzebna nie tylko zranionej Rwandzie, ale i całemu światu, targanemu zbyt wieloma wojnami i rosnącym niepokojem.
święty miłosierdzia
Ojciec Papczyński na kanonizację czekał ponad 300 lat. Naturalnym wydaje się więc pytanie, dlaczego właśnie teraz Bóg wyciąga go z mroków historii i w czasie Jubileuszu Miłosierdzia daje całemu Kościołowi jako skutecznego orędownika. Przełożony generalny marianów widzi w o. Papczyńskim świętego na trudne czasy, bo on sam żył w trudnych czasach. „To był okres potopu szwedzkiego, wojen na wschodzie, ogromnych kataklizmów związanych z epidemiami i zniszczeniami. Ojciec Stanisław we wszystkim tym uczestniczył, kochał Polskę, o nią się martwił, ale równocześnie brał udział w tych wydarzeniach, które naznaczone były właśnie, najogólniej mówiąc, nędzą i mizerią. Więc dla nas jest to znak ogromnej mocy Pana Boga, który ze śmierci wyprowadza życie” – mówi ks. Andrzej Pakuła. Dla całego Kościoła ta kanonizacja jest okazaniem bliskości Boga człowiekowi, objawieniem piękna Bożej miłości, która do człowieka przychodzi i go wzmacnia, zwłaszcza w trudach i przeciwnościach. A o tym, że świat przeżywa szczególnie trudny moment swej historii nikogo nie trzeba przekonywać. Ta kanonizacja jest też przypomnieniem o koniecznej wrażliwości na miłosierdzie nie tylko Boże, ale i ludzkie, wyświadczane innym; o wrażliwości, którą odnajdujemy w postawie i posłudze o. Stanisława. Warto przypomnieć chociażby jego wielką troskę o zmarłych, której konieczność zobaczył, towarzysząc umierającym na polach bitew. Nazywał ją „miłością najbardziej bezinteresowną i aktem miłosierdzia, z którego nie ma żadnego zysku”, wyświadczanym tym, którzy nam nie mogą pomóc i od których nie możemy się spodziewać wdzięczności. „Ten gest czystej miłości jest aktem na dzisiejsze czasy, ale też przypomnieniem, że życie ludzkie nie kończy się na tym świecie, że jest przejściem do innego świata, w którym także są ludzie oczekujący naszej pomocy” – zaznacza ks. Pakuła.
Kiedy czytamy teksty o. Papczyńskiego o miłosierdziu, to brzmią one tak, jakby wyjął je z dzienniczka s. Faustyny albo z kazań papieża Franciszka. Mówi np.: „Jesteś wielkim grzesznikiem, przychodź do miłosierdzia Bożego, zanurzaj w miłosierdziu swoje grzechy, bo wtedy będziesz cały Chrystusa, a Chrystus będzie cały twój. On przyszedł zbawić grzeszników”. Mocno podkreśla, że miłosierdzie jest zawsze większe od naszego grzechu, że w tym miłosierdziu możemy spotkać Boga Ojca, a płynie ono z Jezusa Chrystusa. „Dla Papczyńskiego miłosierdzie oznacza zawsze kontakt z Bogiem. Jest to bardzo ciekawy aspekt, ponieważ mam wrażenie, że wchodzimy w Kościele w miłosierdzie rozumiane tylko jako dzieła charytatywne i stajemy się społecznikami” – podkreśla ks. Paweł Naumowicz, polski prowincjał marianów.
patron życia
Głosząc gorliwie tajemnicę Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, przypomina on współczesnemu człowiekowi, że jest chciany i kochany przez Boga. „Przy całej szamotaninie o to, czy człowiek jest ważny, od kiedy jest ważny, kto jest naprawdę ważny, gdzie to znaczenie przelicza się na pieniądze albo władzę, tutaj przelicza się tylko na łaskę Boga, którą nam Pan Bóg dał. Jest to bardzo mocne przesłanie w świecie, w którym ludzie są złaknieni miłości i takiego właśnie słowa, że są cenni, że po coś są pośród tych siedmiu miliardów ludzi” – podkreśla ks. Naumowicz. Najbardziej spektakularnym cudem, o jakim opowiadają biografowie nowego polskiego świętego, było wskrzeszenie zmarłej dziewczynki podczas sprawowanej przez niego Mszy Świętej. Co ciekawe podobny cud otworzył mu drogę na ołtarze. Dziecko, które zmarło w łonie matki i które lekarze już chcieli usunąć, po modlitwach za wstawiennictwem o. Papczyńskiego cudownie ożyło i z czasem całkowicie zdrowe przyszło na świat. To ludzie, którzy na całym świecie doświadczyli za jego przyczyną wielu łask, okrzyknęli go obrońcą i wspomożycielem zagrożonej ciąży. Patronem życia, które w naszych czasach coraz bardziej traci na wartości.