Męski Kościół kobiet

Język polski jest do gruntu patriarchalny – w większości języków europejskich, a także w starożytnej grece i łacinie Kościół jest rodzaju żeńskiego. Można powiedzieć – jest kobietą. Tymczasem nasi przodkowie uparli się na rodzaj męski i tak staliśmy się pierwszym językiem promującym w sferze teologii związki jednopłciowe. Skoro Jezus jest oblubieńcem Kościoła…

Oczywiście żartuję. Uwaga ta pokazuje jednak, jak trudną do opisania rzeczywistością jest Kościół, czy z grecka – Eklezja. W Biblii znajdziemy wiele metafor, które służą do określenia wspólnoty wierzących: owczarnia, budowla, winnica, rola uprawna, latorośle wszczepione w Krzew winny, rodzina, świątynia, Nowa Jerozolima czy wreszcie mój ulubiony obraz – Oblubienica Baranka, która idzie za Nim wszędzie, dokądkolwiek On się udaje. A jak Eklezję widzimy i rozumiejemy my, kobiety? W końcu, skoro jest kobieca, łatwiej nam się z nią utożsamić. Opowiem nieco o moim postrzeganiu Kościoła i miejscu, jakie zajmują w nim kobiety. Mam nadzieję, że inne panie także odnajdą się choć trochę w moim doświadczeniu.

relacje

Wspólnota Kościoła to dla mnie przede wszystkim sieć relacji i konkretni ludzie, którzy do niej należą. Bywa, że nadal ulegam pokusie utożsamiania Eklezji z hierarchią, ale z biegiem lat ta pokusa coraz rzadziej nade mną zwycięża. Z pewnością duży wpływ na to mają zmiany, jakie zaszły w teologii, ale też liturgii po II Soborze Watykańskim: zaczęto podkreślać rolę osób świeckich, ich miejsce w misji ewangelizacyjnej, a także fakt, że liturgia jest sprawowana w języku ojczystym – to pomaga mi o wiele intensywniej doświadczać bycia częścią Kościoła. Wielu moich świeckich znajomych należy do różnych wspólnot, publikuje czy modli się w intencjach wszystkich chrześcijan, uznając w ten sposób swoją współodpowiedzialność za misję powierzoną nam przez Chrystusa.

Najważniejsze jednak pozostają dla mnie problemy i sprawy lokalnego Kościoła. Myślę, że w tym wymiarze jest ważne miejsce dla kobiet i istotna rola do odegrania – bycie tkaczkami więzi. Wiem, że to spostrzeżenie jest jednym z najmocniej krytykowanych przez teolożki feministyczne, jednak to właśnie kobietom łatwiej zauważyć problemy konkretnych osób w grupie lub parafii czy domyślić się, że ktoś potrzebuje pomocy, zamiast milcząco zakładać, że jeśli będzie trzeba, to poprosi. Szybciej dostrzegamy zwiastuny kryzysu: zarówno wspólnoty, jak i konkretnych osób. Choć może gorzej wychodzi nam planowanie dotyczące globalnej skali i długich dystansów, to w mikroskali i tym, co teraz, jesteśmy niezastąpione. Kobiecie też często łatwiej zaprosić kogoś do wspólnej modlitwy, na spotkanie lub zwrócić komuś uwagę, ale tak, by nie urazić osoby, której się tę uwagę zwraca.

I tu pojawia się pewien problem: nie zawsze jesteśmy słuchane i poważnie traktowane. Nie wspominając o tym, by poproszono nas o radę. A większości z nas trudno jest znaleźć w sobie tyle siły i odwagi, a czasem nawet bezczelności, by samowolnie zabrać głos. I nie chodzi tu nawet o brak merytorycznego przygotowania, ale często niechęć do tego, by być odebraną jako ktoś narzucający się czy agresywny.

Jestem daleka od twierdzenia, że za takie sytuacje odpowiedzialna jest bestia o imieniu Patriarchat. Po wielu latach funkcjonowania w środowiskach kościelnych jestem przekonana, że wynikają one albo z braku dojrzałości osób decyzyjnych, albo grzechu, a najczęściej kombinacji obu tych elementów. Papież Franciszek nazwał Kościół szpitalem, a nawet w zwyczajnych lecznicach zdarza się, że także lekarze są chorzy, ale tego problemu nie rozwiązuje się wprowadzaniem parytetu płci. Tu trzeba nieustannego nawracania się.

sfery kobiecego wpływu

Kobiety tak naprawdę mają gigantyczny wpływ na życie Kościoła i jest on darem dawanym tak, że prawa ręka nie wie, co czyni lewa. Wpływ ten dokonywał się i dokonuje w trzech sferach.

Pierwsza z nich to fizyczne macierzyństwo. Demografowie nie ukrywają, że o przetrwaniu populacji nie decydują mężczyźni, a kobiety. Współcześnie jest to jeszcze wyraźniej widoczne: rozwój wszelkiego rodzaju metod planowania rodziny sprawił, że na ogół to my decydujemy, ile będziemy miały dzieci. Tymczasem na najbardziej podstawowym poziomie o przetrwaniu Kościoła decyduje to, czy będzie miał kto wierzyć. Święty Tomasz z Akwinu pisząc o roli małżonków, stwierdza, że budują oni Kościół corporaliter – cieleśnie. Każdy zrodzony człowiek staje wobec tej wspaniałej perspektywy, jaką jest chrzest i życie w Chrystusie już na wieki. Nie da się jednak ukryć, że najpierw musi się urodzić fizycznie i do tego konieczna jest kobieta, która zgodzi się przyjąć jego życie i pozwoli mu w sobie wzrastać.

Druga sfera to wychowanie. Udział w nim biorą oboje rodzice, jednak początkowa, symbiotyczna więź z matką decyduje o rozwoju takich cech, jak empatia, umiejętność funkcjonowania w grupie, zdrowe poczucie własnej wartości, dostrzeganie potrzeb innych i umiejętne odpowiadanie na nie etc. W naszym kręgu kulturowym to matka lub babka uczą znaku krzyża, pierwszych modlitw, wprowadzają w podstawy wiary – przynajmniej jeśli chodzi o praktyki. Uczą, że osoba jest ważniejsza od rzeczy, a dobre i mądrze przeżywane relacje pozwalają wzrastać i przetrwać największe trudności i kryzysy.

Zostaje wreszcie nurt trzeci, o wiele głębszy. Jest to kontemplacja i modlitwa wstawiennicza. Tak naprawdę dopiero na Sądzie Ostatecznym dowiemy się, jak wiele z zewnętrznych sukcesów ewangelizacyjnych i duchowych Kościoła czerpało pełnymi garściami ze skarbca modlitwy wspólnot kontemplacyjnych, ale też modlitw świeckich. Nie wiem ilu, ale z pewnością dużej ilości osób nawrócenie wymodliły na różańcu „kościelne krety”, jak z sympatią mawiał o starszych parafiankach mój znajomy. Kiedy rozejrzymy się po kościele na Mszy w dniu powszednim, zobaczymy przede wszystkim kobiece twarze. Ta umiejętność wiernego praktykowania wiary, tak dla nas specyficzna, jest sposobem wpływania na losy Kościoła i świata w najlepszy możliwy sposób: przez przynoszenie ich stale przed Boże oblicze. W końcu natarczywa wdowa z przypowieści Jezusa ostatecznie wymusiła od nielitościwego sędziego wsparcie. A Bóg przecież jest miłosierny.

Kiedy Mała Tereska zastanawiała się, co chciałaby uczynić dla Jezusa, odkryła w swoim sercu pragnienie bycia kapłanem, misjonarką, teologiem, męczennicą – tych powołań było tak wiele, że ich realizacja byłaby niemożliwa w życiu jednego człowieka. I wtedy Bóg wskazał jej „drogę jeszcze doskonalszą” – spojrzała do trzynastego rozdziału 1 Listu do Koryntian i zrozumiała, że wszystkie te powołania mieszczą się w jednym: byciu miłością. A to wyraża się w czynieniu małych rzeczy z wielką miłością i zamienieniu przez to codzienności w radosne służenie Bogu. I to też jest sfera, w której my, kobiety, jesteśmy mistrzyniami, a panowie mogą się tego od nas uczyć.

kobiecość w teologii

Warto również wspomnieć o znaczeniu kobiecości jako analogii stosowanej w teologii. Na początku przytoczyłam wśród szeregu obrazów mówiących o Kościele także ikonę Oblubienicy. Już w Starym Testamencie Izrael jest opisywany w księgach prorockich jako żona Boga. Analogia ta zostaje przejęta także przez Nowy Testament i w Apokalipsie ostateczny triumf Eklezji zostaje przedstawiony jako Jej zaślubiny z Barankiem.

To stawia przed nami, kobietami, pewne zadanie: sposób, w jaki przeżywamy naszą kobiecość, opowiada o tym, jaka jest Eklezja w stosunku do Chrystusa. To znaczy, że mamy nieustannie dorastać do tego, by być piękne, dobre, silne, wierne i płodne. Mądre mądrością płynącą z wsłuchania się w Boga i człowieka, łączące w sobie znajomość tego, co doczesne, z wychyleniem ku temu, co wieczne. Roztropnie oddzielające to, co Boże, od tego, co płynie z innych źródeł. Czasem zdolne do męczeństwa, nieraz rozłożonego na lata, czasem do tupnięcia zdecydowanie nogą i walki o prawdę: w związku, we wspólnocie, w rodzinie.

W naszym ciele jest też obecna inna analogia, bardzo przydatna w sakramentologii. W pierwszych wiekach zarzucano często chrześcijanom, że są krwiopijcami i kanibalami, ponieważ piją Krew i spożywają Ciało Boga-Człowieka na swoich uroczystych spotkaniach. Można jednak na tę ucztę spojrzeć inaczej, z perspektywy macierzyństwa. Dziecko przebywające w łonie matki ma z nią wspólny krwioobieg i karmi się jej ciałem. Nie ma jednak w tym niczego z kanibalizmu – jest za to wolny i pełen miłości dar z jednej strony i ufne przyjęcie go z drugiej.

Jeśli opiszemy Eucharystię za pomocą tego doświadczenia, znikają powody do oskarżeń, za to wyraźniej widać głębię więzi pomiędzy Bogiem a nami; niewyobrażalną bliskość, do której nas zaprosił. Jednocześnie jest też jasne, dlaczego odcięcie się od łaski uświęcającej duchowo zabija – dziecko, które w łonie matki zrywa z nią więź, z czasem po prostu obumiera.

Tym samym kobiecość i zawarta w niej zdolność do macierzyństwa pomaga lepiej zrozumieć Boga. To pokazuje, jak wielką stanowimy wartość w Jego oczach i jak ważne wyznaczył nam zadanie. Samymi sobą opowiadamy o Jego miłosierdziu i łasce.

współczesny Kościół a współczesna kobieta

Rzeczywistość nieustannie się zmienia, jednak sądzę, że oczekiwania kobiet wobec Kościoła nie zmieniły się tak drastycznie. Nadal liczymy na to, że da nam on poczucie przynależności, oparcie, że będzie przestrzenią, w której będziemy słuchane i wysłuchane, w której nasz głos będzie się liczył.

W doświadczenie kobiecości wpisanych jest wiele sytuacji, z którymi wiąże się doświadczenie bezbronności i potrzeby opieki. Szukamy więc we wspólnocie Kościoła także odpowiedzialnych mężczyzn. Tu rodzi się pytanie, na ile współczesna formacja chrześcijan sprzyja wychowaniu dojrzałych, konsekwentnych w dobrym panów. A przecież Kościół wydaje się być miejscem, które takiemu właśnie wzrastaniu powinno służyć. W tym zakresie pewną rolę do odegrania mają matki, ale kluczową postacią w zyskiwaniu przez mężczyznę dojrzałości jest inny mężczyzna, który może stać się mentorem, duchowym i nie tylko, mistrzem. I w tej kwestii nam, kobietom, pozostaje jedynie modlitwa i przypominanie, że panowie też mają swój zakres zadań, w których pozostają niezastąpieni.

Przede wszystkim zaś oczekujemy od Kościoła, że pomoże nam dorastać do świętości, nie tylko przez upokorzenia, ale także pozytywne bodźce. W tej kwestii ważna jest starannie i z miłością sprawowana liturgia, poważnie traktowane sprawowanie sakramentów, w tym spowiedzi, kazania i konferencje przygotowywane z szacunkiem dla intelektu i wrażliwości słuchaczy. Także tworzenie przestrzeni przeznaczonych do modlitwy w ciszy – azyli, w których można się zaszyć, by usłyszeć Boga. We współczesnym świecie, nieustannie boksującym nas bodźcami, zwłaszcza to ostatnie oczekiwanie jest istotne. W końcu Kościół z Boga wypływa i ku Niemu w Kościele wzrastamy – to jedyny sens istnienia naszej wspólnoty.

Elżbieta Wiater

Author: Elżbieta Wiater

Historyk, doktor teologii, pracuje jako redaktor w wydawnictwie Tyniec, publicystka związana z portalem deon.pl oraz christianistas.org. Autorka kilku książek. Mieszka w Krakowie.

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.