Małżeństwo jest darem i zadaniem jednocześnie. Jest drogą do świętości. Codziennym zmaganiem. Szkołą bycia dla drugiego. Kursem budowania relacji, tworzenia więzi. Małżeństwo jest kawałkiem nieba dla tych, którzy zostali powołani do bycia małżonkami. Jest też wyborem, który trzeba w sercu potwierdzać każdego dnia. Jak rozeznać własne powołanie do małżeństwa? Jak przygotować się do wejścia na drogę kroczenia we dwoje? I jak przepracowywać w sobie to, co oddala nas od szczęśliwego sakramentalnego związku?
Bóg zaprasza do miłości
Bóg powołuje do świętości. Świętość to nic innego, jak życie miłością. Tylko tyle i aż tyle. Do miłości jesteśmy powołani wszyscy, bez wyjątku. W dorosłości realizujemy ją poprzez wybór konkretnego życiowego powołania. Każde powołanie jest piękne, dobre i uświęcone przez Boga. Znam osoby, które zaniżają wartość życia małżeńskiego, uważając je za mniej godne od zakonnego czy kapłańskiego. Znam też takie, które wypaczają obraz powołania zakonnego i kapłańskiego, spoglądając na nie z perspektywy własnych lęków, zranień i braku dojrzałości. A wezwanie do życia samotnego? Czy jest nim tak popularne dziś bycie singlem? Mamy coraz większy problem w rozumieniu istoty powołania i odkrywaniu jego głębi. Nie dostrzegamy ogromu łaski i bogactwa, jakie niesie ze sobą sakramentalne małżeństwo. Co więcej, niektórym małżeństwo kojarzy się z umieraniem miłości, rutyną, niekończącymi się obowiązkami, pretensjami i wzajemnym oddalaniem. Za miłość przyjmują oni zakochanie i towarzyszące mu emocje oraz silny pociąg seksualny. A to przecież jedynie początek drogi. Czy zakochanie jest już miłością? Dla mnie jest zaproszeniem do miłości. Prawdziwa miłość zaczyna się kształtować, gdy pierwsze zauroczenie mija. Dlaczego często tkwimy w micie romantycznej miłości, nie uznając za miłość codziennego twórczego trudu na rzecz małżeństwa i współmałżonka?
Bóg obdarza nas powołaniem. To dar, ale to też zadanie. Powołanie domaga się rozeznania. Rozeznanie małżeńskiej drogi przysparza często poważnych trudności. Z jednej strony wielu z nas niejako automatycznie widzi siebie u boku drugiej osoby. To przecież takie naturalne – zakochanie, wspólne życie, dzieci. Tak naturalne, że inne powołania w ogóle nie leżą w zasięgu rozmyślań niektórych osób. Z drugiej strony w głowach coraz większej ilości ludzi rodzi się niepewność oraz pytania o to, czy aby na pewno chcą decydować się na małżeństwo. Związek tak, relacja tak, współżycie tak, w późniejszym czasie być może nawet dziecko, ale małżeństwo? Po co od razu brać ślub? Po co legalizować związek? A jeśli zmienię zdanie co do drugiej osoby? Co w sytuacji, gdy mój współmałżonek nie spełni moich oczekiwań? Ogrom lęku, zranień i braku dojrzałości jest schowany pod tymi i podobnymi pytaniami. Nie ma tu myślenia o powołaniu, jest ucieczka przed zaangażowaniem się we własne życie, desperacka próba ochrony swojego zalęknionego Ja.
dorastanie do relacji
W rozeznawaniu powołania zwracamy uwagę na to, do czego pociąga nas nasze serce. Czego pragniemy? Za czym tęsknimy? Jak sobie wyobrażamy siebie za kilka czy za kilkanaście lat? Problemem w rozeznaniu właściwej drogi życiowej jest często nasz wypaczony obraz danego powołania. Dobrze jest więc zapytać samego siebie o to, jaki obraz małżeństwa w sobie noszę? Czy pojmuję je jako dobro, czy wręcz przeciwnie? Czy myśląc o swoim małżeństwie, nastawiam się na doświadczanie od drugiej osoby wsparcia, czy instynktownie kulę się z obawy przed zranieniem? Jakim małżonkiem się widzę – budującym czy zadającym ból? Na obraz małżeństwa, jaki w sobie nosimy, lub szerzej – obraz relacji między kobietą i mężczyzną – niepodważalny wpływ ma związek, jaki stworzyli nasi rodzice, ale także dziadkowie, wujkowie, bliscy krewni, przyjaciele rodziny. Wszystkie te relacje obserwowaliśmy oczami dziecka i dorastającego nastolatka, kodując w sobie informacje o pięknie bycia razem lub boleśnie doświadczając skutków toczących się między rodzicami bitew, czy nawet rozgrywającej się w rodzinnym domu regularnej małżeńskiej wojny.
Trudne doświadczenia domagają się naszego zaopiekowania. W przygotowaniu do wejścia na drogę powołania niezwykle ważna jest podejmowana przez nas praca nad sobą. Do bycia małżonkiem trzeba się przygotować. W sposób naturalny ma przygotowywać nas do tego rodzina, jednak czasem nie spełnia ona tego zadania. Każdy z nas ma w sobie takie obszary wewnętrznego niepoukładania, niezaleczone rany i głęboko zakorzenione błędne obrazy, z których potrzebuje się wyzwolić. Praca nad sobą to zadanie na całe życie. To proces, który, by zaistnieć, potrzebuje naszej chęci i otwartości, przestrzeni oraz czasu. Warto świadomie rozpocząć go przed wejściem w związek małżeński. Trzeba jednak uważać, by nie wpaść w pułapkę perfekcjonizmu. Nie musimy być idealni, by stanąć na ślubnym kobiercu. Więcej, nigdy tacy nie będziemy. To małżeństwo będzie dla nas najlepszą drogą rozwoju i wzrastania. Ważne, by podjąć decyzję wejścia na tę drogę. Ważne, by zaleczyć swoje rany na tyle, by móc z tej drogi czerpać i potrafić budować coraz głębszą więź ze współmałżonkiem. Nie zrażajmy się też ogromem pracy, jaką chcemy w sobie dokonać – to, co cenne, kosztuje. Nie patrzmy na własny rozwój jak na ciężar, lecz szansę, zaproszenie do lepszego życia z samym sobą i drugą osobą.
żyć powołaniem
Powołanie zawiera w sobie wezwanie, łaskę dającą siłę i misję, którą poprzez konkretny sposób życia mamy realizować. Warto uświadomić sobie godność, jaką obdarzeni są małżonkowie. Małżeństwo jest czytelnym znakiem miłującego Boga. W sakramencie małżeństwa do dwojga ludzi przychodzi Bóg, nie jako gość, lecz jako domownik. Małżonkowie są zaproszeni do wspólnego budowania – ramię w ramię z Wszechmogącym Bogiem. Niech Boża wizja małżeństwa dojrzewa w nas, zastępując nasze lęki i ograniczenia. Niech dobry Bóg uczy nas, jak żyć pełnią naszego powołania, odnajdując ją w tym, co składa się na naszą codzienność.
27 października 2019
bardzo dobry artykul, rzeczowy i realistyczny, dziekuje