– A zdzies szto? – dźwięk odsuwanej szuflady mało nie przyprawił o omdlenie młodej, skromnie ubranej kobiety, p. Ludwiki, oficjalnie szefowej lubelskiej pracowni krawieckiej, w rzeczywistości zaś członkini ukrytego przed władzą carską zgromadzenia zakonnego Sług Jezusa. Od blisko godziny trwało przeszukiwanie niewielkiego pomieszczenia, którym nasza bohaterka wyraz z dwoma innymi „paniami” zbierała młode służące, by nie tylko uczyć je kroju i szycia, ale też wspólnie modlić się i czytać katechizm.
Żandarmi porozrzucali złożone na półkach bele materiału, wyrzucili na środek pokoju zawartość szaf garderobianych. Jednak dopiero teraz Ludwika poczuła, że serce wcześniej bijące jak oszalałe, chce stanąć z przerażenia. Z najwyższą trudnością powstrzymała się, by nie krzyknąć. Przed oczami jej wyobraźni przesunęła się kibitka pędząca przez ośnieżoną tajgę. „Jezu, ratuj, Jezu…” – niewypowiedziana na głos modlitwa mało nie rozsadziła jej głowy.
Żandarm wyjął coś z szuflady. – A eta szto? – spytał, podsadzając jej pod oczy książeczkę. „To już koniec!” – przerażony głos krzyczał w jej głowie. Bladymi i zdrętwiałymi ze strachu ustami wyszeptała – Katechizm, to katechizm… Żandarm wsunął książeczkę pod pachę. – Posmotrim, uwidim – mruknął. – A zdzies, szto takoje? – jego wzrok skierował się w drugą stronę pokoju. – To formy, takie formy do nauki kroju – odpowiedziała p. Ludwika z dziwną skwapliwością. – Ja pokażę. W jej głowie dudniła jedna myśl: „Przecież tam była nasza reguła, jak to możliwe, że jej nie widział?”.
Tymczasem żandarmi, najwyraźniej zawiedzeni, jedynie rzucili okiem na leżące w kącie papiery i szykowali się do wyjścia. – Ot, Poliaki i ta ich rimskaja wiera – mruknął starszy z nich do młodszego. – Wazmij kniżku i pajdiom. A zwracając się do przerażonych kobiet, dodał kąśliwie – Kto znajet, możet my jeszczio siuda prijdiom?
Gdy tylko ucichły ich kroki na korytarzu i szczęknęła brama wejściowa, p. Ludwika rzuciła się do uchylonej szuflady i drżącymi rękami jęła ją obszukiwać. – Jest – szepnęła do swych towarzyszek – zaczepił się o listwę…
z woli Opatrzności
Zeszyt, o który poszła cała sprawa zawierał regułę niedawno powstałego, założonego w ukryciu przez świątobliwego kapucyna, o. Honorata Koźmińskiego, zgromadzenia Sług Jezusa, z punktu widzenia władz carskich będącego „nielegalną organizacją”. Z kolei wspomniana p. Ludwika, a precyzyjnie – Ludwika Szczęsna, była szefową pracowni krawieckiej, przełożoną małej wspólnoty i ochmistrzynią tworzącego się powoli potajemnego miejsca spotkań służących.
Pochodząca z okolic Żuromina, miasta położonego na północ od Płocka, młoda kobieta będzie już wkrótce musiała opuścić nie tylko Lublin – jak tego zażądały władze, ale – dla bezpieczeństwa – cały zabór rosyjski. I nie będzie to pierwsza ucieczka w jej życiu…
Dwanaście lat wcześniej, w 1880 roku, zmuszana przez ojca do zamążpójścia, w wieku 17 lat uciekła z rodzinnego domu do Mławy. Tak wtedy, jak i teraz nie wiedziała, co ją czeka. Wtedy Opatrzność postawiła na jej drodze o. Honorata, który polecił ją m. Eleonorze Motylowskiej jako dobrą kandydatkę do tworzącego się właśnie zgromadzenie Sług Jezusa. Teraz – wkrótce po wyjeździe z Lublina – postawi na jej drodze ks. Pelczara, który właśnie na niej oprze nowo tworzące się Zgromadzenie Służebnic Najśw. Serca Jezusowego.
Nigdy nie była osobą, która pragnie być „na świeczniku” – odpowiadało jej ukrycie i praca z tymi, których „wielki świat” często nie zauważa – tymi, które w ukryciu piorą, sprzątają, gotują, szyją… Zafascynowało ją ciche Serce Tego, który nie ma w zwyczaju spierać się ani podnosić głosu, który trzciny nadłamanej nie dołamie ani nie dogasa knotka tlejącego… Ona również chciała taką być – cichą i pokorną służebnicą Pańską, która nie czyni wielkich dzieł, ale wiele miłuje…
wzór do naśladowania
W pozostawionych przez nią notatkach z medytacji czytamy: „Jezus był cichy, słodki, dobrotliwy. Cichym obiecuje posiadanie ziemi; pokój czyniących nazywa synami swymi. Reformuje Stary Zakon, wprowadzając doń łagodność i łaskawość. «Zaprawdę powiadam wam: miłujcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, co was nienawidzą, przebaczajcie nie siedem, ale siedemdziesiąt siedemkroć. Jeżeli cię kto uderzy w policzek, nadstaw drugi» (Por. Łk 6,27-29). A nie chcąc blaskiem wielkości swojej olśnić duszy, woła słodko: «Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy cierpicie i obciążeni jesteście, pójdźcie wszyscy, znajdziecie odpoczynek» (Mt 1,28). Ja lituję się nad wami. Jam przyszedł do was, oblokłem wasze, poniosłem zbrodnie wasze, aby was pojednać z Ojcem i nauczyć was tajemnicy szczęścia, a ta jest: «Uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokornego Serca» (Mt 11,29). Oto duch Jezusowy. Gdy uniesieni gorliwością synowie Zebedeusza chcą ogień z nieba sprowadzić na siedziby grzeszników, Pan najdobrotliwszy mówi im: «Nie wiecie, jakiego ducha jesteście» (Łk 9,55); Syn Boży nie przyszedł tracić dusze, ale zbawić (Por. Mk 10,45)”.
Napomina sama siebie i siostry, dla których jest pierwszą przełożoną generalną i wzorem postępowania: „Jakże odbija od tego przykładu i tej nauki zakonnica niecierpliwa, szorstka, o minie rozkazującej, tonie przykrym! Co wspólnego między jej duchem a duchem Jezusa? Jezus wszakże jest Drogą, Prawdą, Życiem. Nie idąc tą Drogą, jesteś poza Prawdą i Życiem. […]. Proś Go [zatem], aby uciszył wszystkie wzburzenia twojej duszy, dał ci pokój, wszelki zmysł przechodzący, który mając, łatwo jest być dobrotliwą, łagodną, cierpliwą. […] Pokój duszy, która posiada sama siebie, jest to uczestnictwo w chwalebnej, niezmiennej i nieporuszonej spokojności Bożej. Bóg jest Bogiem pokoju”.
Odeszła do krainy wiecznego pokoju dnia 7 lutego 1916 roku, o godzinie 12 w południe. W pamięci członkiń nowego zgromadzenia pozostała nade wszystko jako Matka – ta, która cicho i pokornie służy swoim bliskim poprzez proste gesty miłości. Gdy w ostatniej chorobie siostry chciały odprawiać nowennę o jej zdrowie, odpowiedziała: „O, nie trzeba się modlić o zdrowie, tylko o wypełnienie doskonałe świętej woli Bożej”.