Jesteś drogi w oczach moich

„Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś mój!”
– mówi Bóg do człowieka (Iz 43,1).
„Nazwałem was przyjaciółmi” – potwierdza Jezus (J 15,15b).

Co słyszy ten sam człowiek od otaczających go ludzi? Z reguły opinie są podzielone według klucza przydatności. Jedni chcą mieć wpływowych przyjaciół, by samemu coś zyskać. Innym zależy na przyjaciołach, którzy w jakiś sposób ich dowartościowują i sprawiają, że poczują się ważniejsi. Niektórzy utrzymują przyjaźnie, bo czerpią z tego wymierny zysk – jakąś przysługę lub gwarancję wspólnej zabawy. Ci, którzy nie pasują do tego klucza zaliczani są do „obcych”. Zaś dotychczasowi przyjaciele ryzykują ściągnięcie na siebie podejrzeń, gdyby przestali spełniać oczekiwaną rolę. Oczywiście istnieje jeszcze możliwość sytuacji odwrotnej, kiedy bojąc się „wykorzystania”, człowiek unika bliskości. Dla niego bliskość związana z przyjaźnią wiąże się z niebezpieczeństwem, dlatego poprzestaje na powierzchownych lub kurtuazyjnych znajomościach. Jednak wszyscy są zgodni, że przyjaciel jest na zawsze, poznaje się go w biedzie i przyjaciel to taki drugi „ja”. Jak pogodzić taką rozbieżność?

kto nie potrzebuje nikogo, ten ma dużo przyjaciół
Doktor Kościoła Teresa od Jezusa (1515-1582) w Drodze doskonałości, omawiając miłość doskonałą, zauważa: „Przy bliższym zastanowieniu się nad sobą nietrudno spostrzec, że gdy pragniemy, aby nas kochano, zawsze w tym szukamy jakiegoś własnego interesu, pożytku czy przyjemności (…) Nieraz sobie myślę, że wszelkie pragnienie tego, by nas kochano, jest w gruncie dowodem wielkiego zaślepienia, z wyjątkiem, jak mówiłam, kiedy chodzi o miłość takich, których życzliwość może nam być pomocna do nabycia dóbr duchowych i wiecznych”. Wreszcie radzi: „A rzecz pewna, że kto nie potrzebuje nikogo, ten ma dużo przyjaciół. Wiem o tym z własnego doświadczenia”. Mało tego – sama z siebie się śmiała na wspomnienie czasów, kiedy troszczyła się o to, czy jej miłość i przywiązanie było odpłacone wzajemnością! Można by Ją nawet podejrzewać o cynizm, gdyby nie fakt, że z naturalną łatwością zawierała trwałe, prawdziwe i owocne przyjaźnie. Istotnym był fakt, że wpierw wydoskonaliła się w przeniesieniu swojego punktu odniesienia na Boga – bez żadnych wyjątków. W centrum Jej myśli nie była Ona ani nawet nie byli jej potencjalni przyjaciele – lecz Bóg.

przyjaciele Hioba
Proces zbliżania się do Boga przeszedł również biblijny Hiob. Póki był bogaty i wpływowy, a przy tym niezwykle prawy – cieszył się towarzystwem swych przyjaciół. Kiedy jednak stracił cały majątek, dotknięty został kolejnymi osobistymi katastrofami i ciężką chorobą, przyjaciele zamiast trwać z nim jak bratnie dusze, zaczęli go oskarżać i po swojemu tłumaczyć mu jego niedolę. Próbowali mu wmówić, że sam był sobie winny. Hiob przestał być drogi w ich oczach, zaczął należeć do tych, którym dostało się za coś. Zamiast pocieszenia Hiob poczuł dotkliwe osamotnienie. Nie miał również wsparcia w żonie, która zaczęła się nim brzydzić i czyniła mu ciężkie wyrzuty. Dopiero, kiedy okropnie cierpiąc, doświadczył kruchości swojej natury jako stworzenia i zarazem niezłomnie utwierdzał się w przekonaniu o wielkości, mocy i mądrości Boga – nastąpił przełom w jego życiu. Mógł wtenczas doświadczyć obecności samego Pana Boga. To zapoczątkowało uzdrowienie. Jak wiadomo, jego los odmienił się diametralnie. Dziwił się tylko, że wcześniej nie poznał swego najwierniejszego i najpotężniejszego przyjaciela – Boga: „Dotąd Cię znałem ze słyszenia, teraz ujrzało Cię moje oko” (Hi 42,5).

proces przemiany
Hiob znalazł się nagle w okolicznościach, które wydobyły na jaw jego dotąd nieuświadomione lęki. On – człowiek bogobojny i prawy – doświadczył swej słabości. Zachwiane zostało w sposób niezwykle gwałtowny jego poczucie bezpieczeństwa. Hiob tak to ujął: „Spotkało mnie, czegom się lękał, bałem się, a jednak to przyszło” (Hi 3,25). Za dominującym uczuciem braku bezpieczeństwa podążyło równie silne uczucie braku miłości, kiedy nie miał znikąd wsparcia i zaczął się bać samego siebie, braku sił i cierpliwości, by wytrzymać do samego końca. Czuł się przepełniony goryczą, a jego ciało się rozkładało. Nie tak miało być – całości dopełniło rozdzierające uczucie rozczarowania sobą i bliskimi (por. „Czas Serca” nr 113, Realizacja Bożego losu). Paradoksalnie te cierpienia sprawiły, że Hiob zaczął się wewnętrznie przemieniać, wzrastać duchowo – a to dzięki upartemu trwaniu w przekonaniu o Bożej potędze. Jakby przepowiedział słowa św. Piotra: „Panie do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6,68). Hiob, niczego nie rozumiejąc, wiedział jedno: „Skoro tak nie jest, zostaję sam z sobą” (Hi 9,35). Dziś można by powiedzieć, że zwycięsko i w cudowny sposób przeszedł ciężki kryzys lub językiem mistyki, że zanurzył się w głębokich ciemnościach nocy i pozwolił Bogu działać w sobie. Został obdarowany przez Boga i sam delikatnie został ponaglony, by swoją przyjaźnią obdarować tych, na których się zawiódł.

przyjaciele Boga
Przyjaciele Hioba w obliczu ogromu jego nieszczęść byli po ludzku bezradni. Ich wysiłki pogarszały tylko sytuację. Wtedy nie sądzili nawet, że to oni będą potrzebowali Hioba. Hiob rzeczywiście pociągnął ich ze sobą do Boga po tym, jak sam stał się Jego przyjacielem. Teresa od Jezusa znała ludzkie słabości i brak wytrwałości. Dlatego uważała, że w dążeniu do miłości doskonałej niezbędni byli przyjaciele Boga, którzy byli w stanie udzielić z serca płynącego wsparcia: „Może wam ktoś powie: na co taka pomoc? Po co nam potrzeba pośredników? Dość trzymać się Boga samego i modlitwą trafiać do Niego. Takiemu powiedzcie, że najlepiej trafi do Boga, kto trzyma się Jego przyjaciół. Zysk z tego wielki i niezawodny”. Co z samymi przyjaciółmi Boga, kto ich pokrzepi? To przecież ich miała na myśli, mówiąc, że nie potrzebują już nikogo. Ich sam Bóg – Przyjaciel pociesza: „Potrzeba, by Pan je [dusze przyjaciół Boga] pokrzepił, dając im, nie wody na ochłodę, ale wina na upojenie, aby w tym świętym upojeniu już nie czuły, co cierpią i mogły wytrzymać”. Podkreśliła, że te osoby „kochają mocniej, goręcej i bardziej owocną miłością niż inni”. Więc nie może dziwić, że mają wielu przyjaciół.

miłość przyjaciół
Co cechuje przyjaciół Boga na polu przyjaźni? Oni nie boją się kochać, bo kochając jest przekonana, że tym samym: „pracuje ze świętą namiętnością nad tym, aby dusza ta [przyjaciela] ukochała Boga i przez Niego była kochana, bo wie, że inaczej śmierć je na wieki rozłączy”. Może ktoś uczynić Teresie od Jezusa zarzut, że narażała swych czytelników na silne pokusy. Jej jednak nie interesowała namiastka miłości, zaś miłości prawdziwej była niezbicie pewna: „Gdzie bowiem jest miłość prawdziwa, dążąca do miłości Bożej, tam wola nie kieruje się żadną namiętnością, ale raczej jedna drugiej stara się być pomocą ku pokonaniu wszelkich namiętności”. Analizując uczucia przywiązania do innych osób, doświadczając niepokoju i nieuzasadnionych obaw przekroczenia granic przyjaźni, uważała, że to doszukiwanie się grzechu tam, gdzie go nie było i na wyrost dostrzeganie zła było szkodliwe, powodowało niepokój i siało zamęt. „Najlepsza na to rada: starać się wcale o tym nie myśleć ani nie troszczyć o to, czy kochasz, czy nie kochasz. Czujesz, że kochasz? Więc kochaj i bądź spokojna. Jeśli kochamy tych, którzy nam świadczą doczesne, ziemskie dobrodziejstwa, czemuż nie mielibyśmy kochać tego, który dla nas biedzi się i trudzi, aby był dobroczyńcą naszej duszy?”. Tylko tak kochając, można nie poddać się zniewalającym opiniom.
„Nasza miłość do ludzi jest miarą naszej miłości do Boga. Dla chrześcijan – i nie tylko dla nich – nie istnieją obcy ludzie. Miłość Chrystusa nie zna granic” (Edyta Stein), (por Mt 5,44-45.47)

Avatar

Author: Joanna Jonderko-Bęczkowska

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.