Jestem wystarczająca

O kobiecości z Magdaleną Frączek, kompozytorką, wokalistką i pianistką rozmawia Agnieszka Banaś.

 

Trochę dziwnie się czuję. Znamy się od kilku lat, przyjaźnimy się, a ja mam z Tobą przeprowadzić wywiad.

To ciekawe, abstrahując od tego, co powiedziałaś, chciałam powiedzieć, że jakoś dziwnie się czuję – znamy się od kilku lat, przyjaźnimy się, a Ty przeprowadzasz ze mną wywiad (śmiech).

Mamy rozmawiać o kobiecości, o Twojej kobiecości.

Czyli chcesz rozmawiać o tym, że oddycham, zmywam naczynia, przytulam się do mojego chłopaka, piszę piosenki, miewam dobre i złe dni, zawieszam się, gdy zobaczę coś interesującego na horyzoncie?

Kobiecość to wszystko kim jesteś i co robisz?

Dokładnie tak. Nic bardziej prozaicznego i transcendentalnego zarazem. Odkryłam jednak pewną zależność, coś, co determinuje rozmach mojej kobiecości.

Niech zgadnę – dobrze ułożone włosy? Wiem, że lubisz mieć dobrze ułożone włosy.

To też (śmiech). Ale bardziej to, że Ktoś w Niebie liczy moje włosy. Moją drogę do kobiecości można skrócić tak: szukałam tożsamości w relacji z ojcem, która przyprowadziła mnie do szukania tożsamości w relacji z mężczyznami, które przyprowadziły mnie do szukania tożsamości w swojej twórczości, filozofii, sztuce, które to przyprowadziły mnie do szukania tożsamości w relacji z samą sobą, która przyprowadziła mnie do szukania relacji z Bogiem Ojcem. Gdybym zaczęła od końca, byłabym najmądrzejszą osobą już w wieku siedemnastu lat i pewnie wszyscy by się mnie bali (śmiech).

A więc Bóg?

Tak. Poprzez relację z Bogiem w sposób najpełniejszy poznałam i wciąż poznaję siebie. „Obym poznał siebie i poznał Ciebie” – powiedział św. Augustyn. To właśnie robię. Kiedy szukam prawdy poprzez inne relacje, zawsze dostaję jej tylko pół. Resztę muszę sobie dopowiedzieć i to jest najgorsze. Barwię, plotę bzdury. Kiedy On mnie nazywa, robi to w sposób tak delikatny i zatrważający zarazem, że każdą komórką ciała cieszę się, że jestem tym, kim jestem. Niczego mi nie odbiera, błogosławi. Czasem są to błogosławieństwa przez łzy. Lubię powtarzać za Psalmem 87 – „Wszystkie moje źródła są w tobie”.

Do źródła idzie się pod górę, często przedziera się przez nieznane miejsca, natrafia na kłopoty, przezwycięża się je, hartuje siebie… Trudny scenariusz.

Nie chodzi o ślepy masochizm lub robienie z siebie ofiary. Jestem mistrzem w umniejszaniu sobie siły, potencjału, w niedowierzaniu. Myślę: „Nie, tego już nie zniosę”. I pozwalam, aby lęk odbierał mi moc. On odbiera mi miłość, która przecież nie trzyma się żadnych granic, a więc z zasady ten, kto kocha, nigdy nie jest przegranym. Z tej najwyższej półki przykładów, Jezus na krzyżu był synonimem porażki, a jednak wszystkich zaskoczył. Zawsze gdy patrzę wstecz, widzę, że choć wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, wszystko jest do przejścia, każda przełęcz, każde ruchome piaski, a moje pomiary trudności często nie są precyzyjne.

Chodzi o rozwój?

Niekończący się. Kiedy patrzę na piosenki z przed pięciu lat i na te, które są teraz, widzę progres. Wiem, że pisała je ta sama dziewczyna, dziewczyna, która trochę mniej o sobie wiedziała, ale nie zamknęła się w szklanej kuli. Moje życie to ciągła utrata kontroli, którą tak kocham. To sińce, otarcia i dramaty, ale, jak powiedziałam wcześniej, wszystko jest do przejścia. Mówię Bogu: „Potrzebuję tego i tego do życia”. A On na to: „Nie, wcale tego nie potrzebujesz”. Nie potrzebuję gwiazdki z nieba, bo dla Niego sama jestem gwiazdą, tzn. jestem wystarczająca w tym, że jestem sobą. Śpiewam to w piosence pt. Estera. Chcę przez to powiedzieć, że nam, kobietom, czasem wydaje się, że relacja z kimś innym sprawi, że w końcu coś się w moim życiu wydarzy. Ale nic się nie wydarzy. Sama to przerabiałam i przerabiam. Pierwszymi osobami, z którymi tak naprawdę coś mi się wydarza, są Bóg i ja sama. Tylko my nie wierzymy, że możemy mieć to wszystko w sobie, że jeśli mamy Boga w sobie – a mamy – to mamy w sobie wszystko. Że nie jesteśmy bierne. Że pokój, miłość, zaradność, mądrość mamy w sobie. Że nie potrzebujemy tego dostać od mężczyzny na zasadzie zimowej wyprzedaży. Denerwuje mnie, gdy słyszę takie mądrości, że kobieta chce „czuć się bezpiecznie”. Często słyszę to w Kościele – kobieta chce się czuć bezpiecznie, czyli zabierzcie od niej wszystkie niewiadome, wszystkie doświadczenia, zróbcie z nich takie lukrowane księżniczki. Czy Maryja chciała czuć się bezpiecznie? Nie, Ona chciała robić to, co Bóg dla niej przeznaczył. A Bóg lubi zaszaleć, rozpuścić nam włosy i powieźć na koniu w stronę horyzontu, za którym nic nie widać. Myślę, że ani Jemu, ani mnie nie chodzi o znalezienie bezpiecznej przystani w ramionach jakiegoś mężczyzny czy świetnej pracy.

Uważasz, że obraz kobiety jest fałszywy?

Na pewno jest zbyt wyidealizowany. Czasem nawet zabawny. A czasem po prostu przedmiotowy. To za sprawą właśnie tego, że kobiece głosy rozbrzmiały dopiero gdzieś na początku ubiegłego wieku. Kobiety nie pisały, nie publikowały, nie mówiły. A jeśli już mówiły, to często tak jak mężczyźni. Używały takich samych słów. Kiedy wsłuchuję się w siebie, przestaję pisać o historiach, o tym, co widzę, a piszę o tym, co czuję, co jest za zasłoną. Kobieta ma naturalne zdolności do budowania relacji z tym, co niewidzialne. Może dziwnie to zabrzmi, ale myślę, że szczególne w mojej twórczości jest to, że jest coraz intensywniej kobieca. Tym samym – jest coraz ciekawsza, dla kobiet, bo odkrywają w niej inspirację dla siebie, i dla mężczyzn, bo spotykają się z rzeczami, które są dla nich tak niepoznane, jak odległe galaktyki. Przez wieki tworzyli mężczyźni i były to dzieła wielkie, niezwykle znaczące – uwielbiam męską sztukę. Uwielbiam mężczyzn w tym, że są mężczyznami. Cała kultura obrazkowa, kultura, w której żyjemy jest dziełem mężczyzny. Jednak, popatrz, samo słowo „obraz kobiety” jest męskie, mężczyźni są przecież wzrokowcami. Kobieta zapytałaby bardziej „Uważasz, że świat kobiety jest fałszywy?”. Jesteśmy przesiąknięte męskim wypowiadaniem się, męskim punktem widzenia. I z tego powodu mamy ogromny głód kobiecości. Nie lasek powykrzywianych w ponętnych pozach, ale kobiet prawdziwych, w normalnym makijażu, czyli takim, który wychodzi z kobiecej estetyki. Kobiet z rozstępami po trzech porodach, bo one upamiętniają, że dano światu nowych ludzi. Kobiet, które swoją wrażliwością gaszą niepotrzebne pożary i nakierowują na sprawy naprawdę ważne. Mężczyźni naturalnie próbowali i próbują nazywać jakoś świat kobiecy, są to cenne spojrzenia, ale nie jest to wystarczające.

Głód kobiecości, czyli konkretnie czego?

Głód świata wewnętrznego, głód relacji, głód osób. Czemu „Bóg umarł”? Bo nie było kobiet w filozofii. Nietzsche nie słyszał naszego głosu: „Fryderyku, nie dramatyzuj, ten świat mieści w sobie wiele zła, ale dziś rano osobiście rozmawiałam z Bogiem i muszę Ci przekazać, że ma się świetnie i cię pozdrawia”. Kobieta nigdy nie powie, że „Bóg umarł”, bo ona żyje w świecie osób, dla niej relacje są czymś tak niezbitym, jak dowody naukowe.

Właśnie, swoją twórczość zaczęłaś od pisania o miłości, o relacjach między kobietą i mężczyzną. Mam na myśli album zespołu Love Story pt. „Talitha kum”. Zadebiutowałaś w 2013 roku jako magda.lena frączek, wydając płytę „Effatha”, która jest wejściem w kobiecość. Dla mnie brzmi to jak wchodzenie w głąb. Co odsłania Ci się pod „Effathą”? Jaki jest kolejny etap?

Jeszcze większa miłość (śmiech). Na tym to chyba polega. Mój przyjaciel, o. Tomasz Nowak, który jest teraz przeorem dominikanów w Łodzi, powiedział mi, że z wierzchu wszystko wygląda tak samo – każda kobieta wygląda jak kobieta, każdy mężczyzna jak mężczyzna, każda miłość jak miłość, każda praca jak praca. To nie transgresje, zamiany dają treść życiu, ale wchodzenie w głąb tej samej rzeczy – kobiety w swoją kobiecość, mężczyzny w swoją męskość, miłość w tą konkretną relację miłości. Nic nie jest takie samo nie dlatego, że dziś wspinam się po górach, a jutro wkładam kombinezon kosmonauty i lecę zwiedzać Marsa, ale dlatego, że każdy z nas kocha inaczej, jest wyjątkowy i niezbywalnie przewspaniały. To wystarczy. Wystarczy żyć z jednym mężczyzną całe życie, bo on jest nieskończenie nieodkryty dla mnie. I odwrotnie. To odważne słowa, dlatego potrzeba tu koniecznie ufności w to, że Bóg się nie myli, że dla Niego wystarczyło stworzyć kobietę i mężczyznę, a nie pięćdziesiąt odmian człowieka.

Innymi słowy, chcesz powiedzieć, że robiąc wciąż to samo, jeszcze nie raz nas zaskoczysz?

Was i samą siebie. Myślę, że tak. Na pewno nie przedarłam jeszcze wszystkich błon.

Zapraszamy na strony magda.leny frączek:

www.magdalenafraczek.com

www.facebook.com/magdalenafraczekofficial

 

Agnieszka Banaś

Author: Agnieszka Banaś

Doradca rodzinny. Organizatorka pierwszej grupy warsztatów 12 kroków­ - Wreszcie żyć w  Krakowie, od 2010 r. prowadząca grupy. Od wielu lat zaangażowana w posługę na rzecz  osób dotkniętych kryzysem małżeńskim. Współzałożycielka krakowskiego ogniska Wspólnoty  Trudnych Małżeństw Sychar. Od 2010 r. współpracuje z jezuitami z Kościoła św. Barbary w  Krakowie. Współzałożycielka Manresy – Jezuickiego Centrum Pomocy Psychologicznej i Duchowej. 

Share This Post On

2 komentarze

  1. Avatar

    Bardzo lubię słuchać Magdaleny. To prawda te teksty mają coś w sobie za czym tęsknię i gdzieś w sobie czuję i odnajduję.

    Dzięki!
    Pozdrawiam
    Sebastian

    Post a Reply
  2. Avatar

    Dziękuję za ten wywiad. Wzruszyłam się.

    Post a Reply

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.