Boże dziecięctwo
„W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?». On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje»” (Mt 18,1-5).
Ten fragment Ewangelii stanowi odpowiedź Jezusa na reakcję
apostołów, gdy do ich Mistrza zaczęto przynosić dzieci. Uczniowie z Piotrem na
czele dbali o porządek wśród słuchaczy. Ta inwazja dzieciaków, którym
towarzyszyły zapewne matki lub babcie, wywołała ich zamieszanie. Piotr zabrał
się za dyscyplinowanie. Zaczął zabraniać maluchom przebywania w otoczeniu
Jezusa. Ten wówczas mocno się rozgniewał. Apostołowie chcieli przecież oddalić
od Niego uprzywilejowanych obywateli Jego królestwa, a nawet jedynych, którzy
do niego mają pewną przepustkę. Ludem Jezusa są dzieci. One nie zniszczyły Jego
podobieństwa. Są nowe, czyste, niczego w sobie nie wymazały ani nie zdrapały.
Każdy z nas nosi w sobie Boży wizerunek. Niestety bywa on porysowany. Człowiek, Boże arcydzieło, czyni z siebie kiczowaty obrazek, który traci wartość prawdziwej sztuki. Jezus spoglądając na nas, chce widzieć swoje pierwotne dzieło. Nie zatrzymuje się na zewnętrznym blichtrze i nie pozwala łudzić błyskotkami, ale drąży niespokojnie do wewnątrz w poszukiwaniu własnego wizerunku. Często wyraża swoje gorzkie rozczarowanie, gdy odkrywa tak straszliwie uszkodzony wzorzec.
Dziecko, które Jezus stawia pośrodku, jest naszym wyrzutem sumienia. My, dorośli, uważamy się za mądrych, a tak naprawdę nauczyliśmy się tylko psuć. Jesteśmy tak pewni siebie, że nie pozwalamy, by wydobył On z nas coś szlachetnego. Oto powód, dlaczego Jezus pragnie dzieci zgromadzonych wokół siebie. Jego oczy zmęczone są patrzeniem na ruiny, oglądaniem często zniszczonych „dzieł sztuki”. Dzieci nie nauczyły się jeszcze oszukiwać, zdradzać, niszczyć Jego podobieństwa. Chrystus może się w nich przeglądać jak w lustrze. „Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Mk 10,15). Mówi On stanowczo, że dostęp do królestwa Bożego zależy od sposobu, w jaki przyjmiemy Ewangelię i samego Boga. W Jego ustach brzmi to tak, że tym najbardziej właściwym jest bycie „jak dziecko” wobec Bożych spraw. Jednak co to znaczy „jak dziecko”? Czy nie ma sprzeczności pomiędzy wymogami wiary dojrzałej, a koniecznością przyjęcia królestwa „jak dziecko”? Paradoksalnie bycie „jak dziecko” oznacza pewien postęp, a nie cofanie się. Wiek dojrzały w wierze nie mierzy się ilością lat, ale osiąganiem postawy dziecięctwa. Ten zatem jest dorosłym w wierze, kto potrafi zdobyć ducha dziecięctwa.
być dojrzałym to być dzieckiem
„Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu: «Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim». W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego». Nikodem powiedział do Niego: «Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?»” (J 3,1-4).
„Jeśli ktoś nie narodzi się powtórnie…”. Takie słowa usłyszał Nikodem z ust Chrystusa. Ale jak to? Przecież mamy tylko jedno życie. Tymczasem Mistrz poinformował swego ucznia, że można żyć dwa razy. A nawet więcej, chrześcijanin musi narodzić się powtórnie. Oznacza to, że powinien on ciągle wyzwalać się z obciążeń lat i podążać ku dziecięctwu. Co będzie z nami, kiedy zamurujemy się w przekonaniu o własnej mądrości płynącej z wieku? Alessandro Pronzato w jednej ze swoich książek pt. Niewygodne Ewangelie pisze: „Chrześcijanie starzy, niezdolni do pójścia małą drogą dziecięctwa, upierają się, by przedstawić Bogu program już gotowy, obmyślany we wszystkich szczegółach i chcieliby, by On podpisał się pod nim. Jednak Bóg nie mógłby włączyć do tego spoistego programu własnej propozycji, która by może wywróciła wszystko do góry nogami. Dorośli chrześcijanie stworzyli sobie pancerz bez najmniejszej szczeliny, przez którą Bóg mógłby wprowadzić nasienie nowości. I wszystko to nazywają doświadczeniem”.
Nie można zredukować wiary do jakiejś wypadkowej naszych zmagań, by za wszelką cenę dojść do Boga. Jakby się zdobywało kolejne stopnie i sprawności w harcerskim awansie. Czy wysiłek nie ma polegać na tym, by dać Bogu przestrzeń, aby to On mógł dojść do nas? Nie możemy zapomnieć, że świętość to nie nasze dzieło. To raczej pozwolenie, by Bóg nas kształtował. Trzeba nam się powtórnie narodzić, dlatego konieczny jest powrót do źródeł, do dziecięctwa. To jest miejsce spotkania z Bogiem. To tam Bóg rozpoznaje się w swym wizerunku. Być „jak dziecko” nie oznacza postawy infantylnej. Nie chodzi o dziecinadę. Przyjąć królestwo Boże oznacza zaakceptować je z czystą prostotą, ufnością bez zastrzeżeń, całkowitym oddaniem, bez układów i ukrytych kompromisów.
Dorośli pełni są komplikacji, udawania. Zamiast prosto przyjmować królestwo, bronią się przed nim. Uważają się bowiem za ukształtowanych. Dziecko natomiast pozwala się kształtować.
Alessandro Pronzato jest przekonany, że jedynie wówczas, gdy staniesz się „jak dziecko”, zostaną ci wybaczone siwe włosy. Apostołowie często dyskutowali, kto z nich jest najważniejszy w ich towarzystwie. Zastanawiali się nad wyrobieniem sobie pozycji przy Jezusie. Wtedy On postawił pośrodku nich dziecko i powiedział, że to ono jest największe. Jedynym awansem, który liczy się w oczach Chrystusa, jest zatem powrót do dziecięctwa.