28 m2 szczęścia

W nocy z 16 na 17 grudnia 2011 roku w ponad półmilionowe miasto Cagayan de Oro na Filipinach uderza tajfun. Potężny wiatr i deszcz, którego nie da się doświadczyć w Europie, nie jest niczym nowym dla Filipińczyków, wszak ich kraj jest nawiedzany rocznie przez ponad 20 tajfunów. Tym razem jednak jest inaczej, opady koncentrują się w górach i niosą ze sobą zabójcze lawiny błotne, które nie pozostawiają po sobie niczego.

oblicze tragedii

Ludzie w środku nocy są budzeni i informowani o nieuchronnie zbliżającej się tragedii. Nawet domy oddalone o 2 km od koryta rzeki zostają zniszczone, dużo osób zostaje wymytych z prądem do morza, aż na kolejne wyspy, a jak się później okazuje – w tym tak dużym mieście nie ma rodziny bez ofiar tego kataklizmu. Tajfun Sendong na zawsze zmienia oblicze miasta, pozostawiając w sercach ludzi ból po stracie najbliższych i wielką traumę.

Rok później cały czas można jeszcze spotkać na ulicach tysiące bezdomnych ofiar tajfunu, rodzin, które żyją w tymczasowych schronieniach – w namiotach, na boiskach, w domach krewnych, na kartonach. Cały ich majątek przepadł, nie mają pracy ani domu. Życie toczy się z dnia na dzień w prostej walce o przetrwanie.

W obliczu braku konkretnej (a wręcz znikomej) pomocy dla ofiar grupa sercańskich misjonarzy wraz z innymi zrzeszeniami księży i sióstr katolickich podejmuje wyzwanie wybudowania Wioski Miłosierdzia Bożego. Mimo napotkania licznych trudności zarówno ze strony polityków, jak i braku odpowiednich środków udaje się w nowym, bezpiecznym miejscu wybudować 350 domów.

niczym pierwsi chrześcijanie

Aby dotrzeć do wioski, musimy wyjechać z miasta i podjechać pod górę. To zabezpieczenie na przyszłość, aby ludzi nigdy nie dosięgła niszcząca fala wody. Jest naprawdę pięknie: otacza nas dzika egzotyczna zieleń, z daleka można zaś zobaczyć płaszczyznę morza, rybaków i trycyklistów czekających na okazję. Wjeżdżamy do wioski i natychmiast podbiega do nas gromada radośnie krzyczących i podskakujących dzieci. Biegną za samochodem. Mieszkańcy siedzący na progach swoich domów wstają i przekazują sobie nawzajem: „Ojciec Andrew przyjechał!”. Jakiś starszy pan podchodzi do starej, zardzewiałej metalowej rury i uderza w nią z całych sił. Teraz już wszyscy wiedzą, że niedzielna Msza św. za chwilę się rozpocznie.

Na Filipinach nie ma ustalonej godziny odjazdu autobusu. Kierowca czeka, aż wszystkie miejsca się zapełnią. Tak samo jest z innymi aspektami życia społecznego, jak również ze Mszą św. Powolutku wszyscy przygotowują się, schodzą z krańców wioski, ubierają dzieci, przynoszą dary… Tutaj obowiązuje filipino time, czyli absolutny czasowy brak stresu. Przecież w niedzielę życie mieszkańców toczy się wokół parafii, a właściwie wiaty postawionej w samym centrum, pod którą może się zgromadzić kilkaset osób. Stając w samym środku tego miejsca, przyglądamy się troszkę z boku, jak pięknie zorganizowana jest wspólnota mieszkańców. Każdy wie, co robić, wszyscy mają swoje zadania. Ludzie zwracają się do siebie z ogromnym szacunkiem. Widać, jak ważni są starsi, do których inni mówią po filipińsku „starszy bracie, starsza siostro”. Patrzymy zaczarowani na wspólnotę mieszkańców, która przypomina nam trochę pierwszych chrześcijan.

chcą dzielić się swoim szczęściem

Jeszcze przed Mszą św. udaje nam się porozmawiać z różnymi mieszkańcami. Kiedy pytamy o wspomnienia dotyczące tajfunu, u niektórych pojawiają się łzy w oczach. Zaczynają opowiadać swoje historie, wspominać zmarłych, zapraszają nas do swoich nowych domów, palcem pokazują tabliczki fundatorów. Chaty, jak na filipińskie standardy, mają świetne warunki! W 28 m2 może spokojnie pomieścić się ośmioosobowa rodzina. Jest osobny pokoik dla dzieci i dla rodziców. Niektórzy z nowych mieszkańców mówią, że jest to największy dom, w jakim kiedykolwiek mieszkali. Chcą podzielić się szczęściem i zaprosić do siebie jeszcze więcej osób. „Przecież mamy miejsce” – mówią. „Można położyć się na podłodze, troszkę na zewnątrz. Dom jest dla paru rodzin!”. Spoglądamy zdziwieni na małą izbę z łazieneczką i radosnych Filipińczyków o wielkim sercu. Nie mają prawie nic, ale i tym chcą się dzielić. Ksiądz Andrzej uspokaja, że wioska nie jest skończona. Może uda się przy wsparciu ludzi i opatrzności Bożej wybudować jeszcze 250 domów. Każdy grosz się liczy.

Wśród mieszkańców wioski są także ci, którzy z całego serca dziękują Bogu za „błogosławieństwo” tajfunu. Są to rodziny niegdyś bezdomne. Tajfun i późniejsze wybudowanie wioski dało im możliwość czegoś wcześniej prawie nieosiągalnego: domu. Dziś, żyjąc po raz pierwszy nie pod mostem, rodziny są w stanie posłać swoje dzieci do szkoły. Żyją skromnie, ale mogą utrzymać się i zarobić na ryż i podstawowe potrzeby.

warto pomagać!

Dawanie niesie ze sobą również odpowiedzialność. Ta głęboka świadomość zakorzeniona jest w miejscowych misjonarzach. Tym właśnie bardzo wyraźnie różni się misja sercanów od innych organizacji pomocowych. Widzi to także prezydent miasta Oscar S. Moreno, który ocenia Wioskę Bożego Miłosierdzia jako najlepiej zorganizowaną pomoc po tajfunie w całym Cagayan de Oro. Ludzie nie zostali pozostawieni sami sobie, lecz cały czas ktoś nad nimi czuwa. Dla różnych warstw społecznych – najbiedniejszych, bezdomnych, pracowników państwowych, lekarzy i nauczycieli – organizowane są grupy pomagające w znalezieniu pracy. Powstają koła nauczania dla dorosłych analfabetów. Ludzie uczą się między sobą podstaw biznesu i zakładają pierwsze małe sklepiki. Otworzono również piekarnię, z której wszyscy z chęcią korzystają. „Ale to nie wszystko” – mówi misjonarka, s. Lucjana. „Naszym marzeniem jest przedszkole, mała przychodnia, większa świetlica dla dorosłych i dzieci oraz oczywiście w przyszłości kościół, ale na to wszystko potrzeba funduszy. Głównym celem jest jednak stworzenie wspólnoty, społeczeństwa samowystarczalnego. Nie martwię się, ponieważ wiem, że Bóg ześle nam dobrych ludzi i pozwoli dokończyć to piękne dzieło. Podarujemy kolejnym rodzinom te malutkie 28 m2 szczęścia”.

Msza św. rozpoczyna się, mieszkańcy z pokorą odmawiają modlitwę dziękczynienia. Patrzę na nich wszystkich i tylko jedna myśl przychodzi mi do głowy: Warto tak pięknie pomagać, prawda?

Avatar

Author: Andrzej Patyra

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.