Wyzwanie: miłosierdzie!

 

Religijność przeżywana jako element życia lub coś, co wyssaliśmy z mlekiem matki i w niej po prostu jesteśmy przez „całe życie”, może nas pewnego dnia postawić w opozycji do Jezusa. Jeden z moich współbraci opowiedział mi kiedyś historię o tym, jak chodząc po kolędzie, od pewnej osoby usłyszał takie stwierdzenie: „Proszę księdza, ja nie jestem chrześcijaninem, ja jestem katolikiem. I proszę przestańcie w kółko mówić tylko o Piśmie Świętym na kazaniach. Bajeczki o Jezusie to są dobre dla małych dzieci. A tu Ojczyzna jest zagrożona, o polityce trzeba mówić”.

Jezus przyszedł i pokazał człowiekowi Boga dobrego, który uzdrawia, daje odpuszczenie grzechów, zbawienie i wyzwolenie z niewoli. Świetnie to widać, kiedy przychodzi na początku swojej działalności publicznej do Nazaretu – miasta swojego dzieciństwa – i czyta fragment z Księgi Proroka Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19). I On to zaczął robić. Uzdrawiał, wskrzeszał, uwalniał od złego ducha, rozmnażał chleb, głosił nadzieję. Na swojej drodze spotkał jednak „religijnych urzędników”, którzy zadawali najgłupsze pytanie na świecie, jakie mogli tylko wymyślić w tamtym czasie i miejscu: „Jakim prawem tak czynisz?”.

My też stajemy się religijnymi urzędnikami. Dzieje się tak za każdym razem, kiedy w naszym otoczeniu ktoś doświadcza dobra, a my pytamy: „Jakim prawem, Boże, jesteś dobry dla tych ludzi?”. Dzieje się tak też wtedy, kiedy zamiast człowieka w realnej potrzebie widzimy tylko prawo, które de facto ma zasłonić nasz lęk, bezradność albo po prostu brak działania.

Tak się dzieje zawsze, kiedy uważamy, że Bóg ma być sprawiedliwy „po naszemu”, kiedy myślimy i mówimy, że my wiemy kogo i kiedy Bóg powinien ukarać.

ewangeliczne skandale

W Ewangelii wyraźnie widać, że miłosierdzie jest skandalem. Można na jej kartach zauważyć, że wokół Boga – Jezusa, kręcą się ludzie, którzy chcą mieć Go na wyciągnięcie ręki, by był dla nich dobry i wyrozumiały. Ci sami ludzie nie chcą już jednak, by był też taki dla innych. Są to właśnie ci, którzy pytają: „Jakim prawem?”; ci, którzy „płaczą”, że tym gorszym się powodzi, a im – wierzącym, wiernym – nie. Niektórym Bóg jest potrzebny tylko do tego, by wymierzać sprawiedliwość innym, by innymi kierować i ich ograniczać.

Tymczasem mamy być miłosierni, bo i On jest miłosierny. Mamy być miłosierni, bo tylko tacy ludzie miłosierdzia dostąpią. A miłosierdzie to bycie dobrym dla tego, kto mnie skrzywdził, również w małych sprawach. Miłosierdzie to bycie dobrym po prostu. Bóg nie jest dobry dla grzecznych, Bóg jest dobry dla wszystkich.

Jezus przez swoją niezależność myślenia i działania pokazuje Ojca, który nie kieruje się „ludzką sprawiedliwością”; On jest niezależny, czyli miłosierny.

w Jego stylu

Przypomnijmy sobie, jak wieczorem w Dzień Zmartwychwstania do wystraszonych i opuszczonych apostołów przychodzi Jezus. Ze strachu zamknęli drzwi. Oni nie tylko zdradzili Jezusa i odeszli, oni stracili nawet chęć do życia. Zamknęli się, bo czuli się zaszczuci.

Jezus przychodzi „mimo drzwi zamkniętych”, jakby ignorował powstałe w nich blokady i strachy. Przychodzi i mówi proste: „POKÓJ WAM. Pokój wam, nie bójcie się”. Potem pokazuje im rany. Nie po to, by się pochwalić, ale by im przypomnieć, że przychodzi do nich jako ten, który sam cierpiał, a więc nie mówi z piedestału jak „specjalista”, ale jako ktoś, kto przeszedł tę drogę cierpienia. Nie bawi się w psychologizowanie, w tanie pocieszanie, mówi: „Idźcie, jak Ojciec Mnie posłał, tak i ja was posyłam” (por. J 20,21). Najlepszą terapią na nasze strachy jest działanie, choćby na najmniejszym możliwym odcinku. Jakby Jezus chciał powiedzieć: „Wyjdź z swojego strachu, spróbuj przynajmniej i działaj”.

Sam przeszedł drogę, a więc jest drogą, On na niej przewodzi. Zwraca się do ciebie i mówi: „Cokolwiek przeżywasz, cokolwiek dziś cię straszy – smutek, kłamstwo, zdrada, brak ufności, wątpliwości, to nie jest najważniejsze. Mam dla ciebie ofertę – pójdź za Mną”.

twoje niebo w moich rękach

Jezus wysyłając apostołów, dał im władzę odpuszczania grzechów. I choć jest to ustanowienie sakramentu pojednania, to nie możemy zapominać o tym, że każdy i każda z nas ma czynić podobnie. Mówi do nas: „Komu odpuścicie grzechy – będą im odpuszczone, komu zatrzymacie – będą zatrzymane” (por. J 20,23). Myślę, że warto sobie uświadomić, jak wielką mamy władzę nad drugim człowiekiem. Nasze nie odpuszczenie komuś przewinienia, wiąże tego człowieka. Zło dalej nad nim panuje. Możemy z tej władzy korzystać i odpuszczać innym. Przez trwanie w uporze i zagniewaniu, chcemy być często sprawiedliwi, mówimy więc: „Bo mu się należy, bo sobie zasłużył, niech się zmieni, wtedy i ja coś zmienię”. Można też – to moja śmiała propozycja – zobaczyć, że Jezus daje nam w tych słowach ostrzeżenie przed wielką władzą, jaką mamy. Możemy tak związać człowieka naszym nieprzebaczeniem, że nie osiągnie on nieba. To jest poważna sprawa, dlatego widzę ten fragment właśnie w takim kluczu. Mogę komuś pomóc pójść do nieba albo mu je zamknąć.

Miłosierny Bóg kojarzy się nam zazwyczaj z obrazem z krakowskich Łagiewnik – „Jezu, ufam Tobie”. Dla jednych to słodki obrazek, na którym widnieje naiwny Jezus, dla innych swoista „maszyna do robienia cudów”. Tymczasem to ten sam Jezus, który przychodzi do zalęknionych apostołów, ten sam, który mówi: „Wy idźcie i czyńcie miłosierdzie”. I nie mówi o dawaniu jedzenia głodnym, to jest oczywiste dla wszystkich ludzi dobrej woli. Karmić, ubierać, troszczyć się o innych. Czyńcie miłosierdzie, odpuszczając grzechy, zranienia, urazy, złe uczucia, gniew. Sobie i innym. To jest miłosierdzie.

pozwolić sobie samemu na miłosierdzie

Miłosierdzie nie jest tylko naszą robotą. To także otrzymywanie. Żeby komuś coś dać, żeby samemu być miłosiernym, trzeba nam najpierw mieć i doświadczyć. Po to nam obraz. Nie po to, by się rozczulać słodkim Jezusem, ale byśmy przy jego pomocy chcieli spotkać się z Jezusem żywym i brać od Niego.

Jak? Każdy na swój sposób. Nie jestem ekspertem, jak „złamać” Boga, by dawał siebie więcej, bardziej. Wiem jedno – Bóg mi daje swoje miłosierdzie. Ciągle, na nowo doświadczam miłosierdzia w odpuszczeniu grzechów w sakramencie pokuty i pojednania, doświadczam swoistej „naiwności” Boga. Tak namacalnie. Kiedyś spowiadał mnie starszy ksiądz, ledwo mówiący, który mówił do mnie rzeczy, które słyszałem nie raz, ba, sam je mówiłem. Zobaczyłem wtedy Boga, który patrząc na mnie, jest jakby naiwny, ufający mi całkowicie. I nie jest to naiwność głupca, który nie wie, co się dzieje, ale jest to naiwność ojca, który strasznie kocha swoje dziecko i wie, że ono za chwilę znów Go zdradzi.

Doświadczanie miłosierdzia na własnej skórze nie może być dla mnie boskim narkotykiem, który sprawia, że czuję się lepiej, że mam siłę do tego, by znów grzeszyć, ale jest siłą do tego, by nie chcieć znów grzeszyć; by zobaczyć i przekonać się, że Bóg nie tylko wymaga ode mnie świętości, ale daje też siłę i motywację do życia nią. Gdy mówię o miłosierdziu dla grzeszników (czyli też dla siebie), nie mam na myśli taniego hasła: „Poluzujmy sobie Ewangelię i róbmy, co się nam żywnie podoba”. Bóg i tak wybacza. Nie. Gdy mówię o miłosierdziu, mam na myśli to, że mam przyjąć człowieka takiego jakim jest TERAZ, w tym momencie i takiemu przebaczyć. Nie stawiać warunków, ale przebaczyć, bo nie ja przebaczam, ale Bóg. I to jest skandal. I to jest swoista naiwność.

miłosierdzie na okrągło

Chrześcijańska naiwność mierzy się liczbą siedemdziesiąt siedem (Mt 18,21-35). Mamy przebaczać nieskończoną ilość razy. To jest jasna zasada, nie trzeba jej tłumaczyć komuś, kto sam choć raz doświadczył przebaczenia.

Po usłyszeniu formuły rozgrzeszenia często jednak nie tyle wracamy do swoich grzechów, co dalej żyjemy żądzą nieprzebaczenia innym. Jasne, że to często jest ukryte pod wygodnym zdaniem: „Oni mają na sumieniu cięższe sprawy od naszych”.

Doświadczając przebaczenia, muszę na tyle je przeżyć, by później przebaczać innym. My tymczasem traktujemy spowiedź, przebaczenie Boga tylko jako oczyszczenie naszego sumienia. Traktujemy spowiedź jak swoisty zabieg, który ma sprawić, że ja będę miał poczucie „bycia w porządku”. Skłamałem, oszukałem, masturbowałem się, uprawiałem seks, nie modliłem się i zjadłem 20 dkg szynki w piątek, żałuję, spowiadam się i jestem OK. Nie jestem, dopóki po odejściu od spowiedzi nie przebaczę innym ich przewinień.

Ewangelia jest takim sposobem myślenia, który nikogo nie może uspokoić, by mógł sobie powiedzieć: „Mam święty spokój”. Zawsze w nas jest coś, co potrzebuje przebaczenia. Nie jesteś sprawiedliwym. Być miłosiernym jak On, to nic innego, jak sprawić, by miłosierdzie nie stawało żadnych warunków, by nie miało granic.

Miłosierdzie w chrześcijaństwie, katolicyzmie jest czymś, co sprawia, że nasza religia nie jest religią, ale jest drogą. Jeśli żyje się miłosierdziem, czyli najpierw się go doświadcza ze strony Pana Boga, a później przekazuje się go dalej – innym, to wtedy nie ma mowy o niebezpieczeństwie, o którym wspomniałem na początku. Taki człowiek nie stanie w opozycji do Jezusa, bo on po prostu z Jezusa i łaski żyje.

o. Grzegorz Kramer SJ

Author: o. Grzegorz Kramer SJ

Rocznik '76, Ślązak, od 18 lat w Towarzystwie Jezusowym (jezuici). Obecnie mieszka w Krakowie, jest duszpasterzem powołań w Prowincji Południowej Towarzystwa Jezusowego w Polsce.

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.