Każde dziecko w pewnym wieku rozpoczyna edukację. Alternatywą dla tej najbardziej powszechnej wersji – szkoły – jest nauka w domu. I właśnie taką opcję wybrali Ania i Marcin – małżeństwo z Bielska-Białej, które doczekało się już czworo dzieci: Bartka (10 l.), Rafała (9 l.), Dawida (5 l.) i Hiacynty, która ma za sobą roczek. Z rodzicami rozmawia Karolina Zuber.
Skąd decyzja, że nauka będzie się odbywać w domu?
ANIA: Marcin myślał o tym już wcześniej, ale tak naprawdę przymusiła nas reforma, która została wprowadzona. W jej założeniu sześciolatki muszą rozpocząć edukację do połowy roku. Ci urodzeni w drugim półroczu nie mają takiego obowiązku. Decyzja nie była dla nas kwestią umiejętności naukowych, bo Bartuś był bardzo zdolny i pojąłby szkolny materiał. Chodziło nam o emocje. Rok różnicy w tym wieku to emocjonalnie bardzo dużo. Postanowiliśmy, że spróbujemy, a po roku zdecydowaliśmy, że zostajemy przy edukacji domowej.
Czy coś poza reformą „pomogło” Wam wybrać takie rozwiązanie?
ANIA i MARCIN: Byliśmy na rekolekcjach i tam siostra zakonna, która była opiekunką Bartka, wspomniała, że jest taka inicjatywa edukacji domowej i może pomyślimy, aby tak uczyć nasze dzieci. Nikomu nie mówiliśmy wtedy o naszej rozterce, dlatego odczytaliśmy to jako pewne Boże poprowadzenie, jakieś zaproszenie.
Kto pełni rolę nauczyciela? Jak właściwie wygląda edukacja domowa?
ANIA i MARCIN: Uczymy my, rodzice. Mieliśmy różne pomysły na to rozwiązanie, a w zależności od tego, ile poznaliśmy rodzin, tyle sposobów. Jeden z nich zakłada ścisły harmonogram dnia, to znaczy pobudka o konkretnej godzinie, śniadanie, wszystko zaplanowane. Na początku próbowaliśmy właśnie tego, jednak doszliśmy do wniosku, że nie po to rezygnowaliśmy ze szkoły, żeby robić ją teraz w domu.
ANIA: Pierwszy rok był dla nas najtrudniejszy, bo nie wiedzieliśmy, jak to właściwie zorganizować. Końcem sierpnia chłopcy pojechali na rekolekcje z Marcinem, więc ja siedziałam po nocach w domu, szukałam w Internecie i układałam grafik, nad czym chcę w danym tygodniu pracować z dziećmi. W rzeczywistości nie zawsze się to udawało, bo czasami ktoś zachorował czy trafił się jakiś wyjazd. Dlatego modyfikowaliśmy nasz projekt. Mamy podręczniki i ćwiczenia, jednak najbardziej uczymy samym życiem.
MARCIN: Dzieci najlepiej zapamiętują, gdy coś je interesuje, dlatego słuchaliśmy ich i rozwijaliśmy to, co ich zaciekawiało. Później doszliśmy jednak do wniosku, że nie jesteśmy w stanie cały czas zapewniać efektu „wow!”, bo w życiu się tak nie da. Idziesz do pracy i masz codziennie prawie to samo. Rytuał każdego dnia jest podobny, to znaczy czasami jest monotonnie i trzeba sobie umieć z tym poradzić. Nie może być przecież tak, że zostawiasz coś, bo już cię nie interesuje.
Czy chłopcy są formalnie uczniami jakiejś placówki oświatowej?
ANIA: Dzieci są zapisane do szkoły w Koszarawie-Bystrej. Jest to placówka, która umożliwia rodzicom edukację w domu. Właściwie każda szkoła może to robić, ale nie wszędzie nauczyciele to rozumieją. Wiedzieliśmy, że jest kilka takich miejsc w Polsce, które zrzeszają rodziny z edukacją domową. Zgłosiliśmy się do tej konkretnie placówki, bowiem bardzo nam ją polecano.
Czy w domu macie osobne pomieszczenie do nauki?
ANIA i MARCIN: Tak, od września. Poświęciliśmy nasz salon, przenieśliśmy dzieciom miejsce do spania, żeby wydzielić kąt do nauki. Tak naprawdę dobrze sprawdza się też stół w jadalni, gdzie wszyscy siadamy obok siebie.
Jak wygląda Wasz dzień?
ANIA: Rano jemy wspólnie śniadanie. Marcin jedzie do pracy, a ja rozpoczynam z dziećmi naukę, czyli jakieś ćwiczenia, rozwiązywanie tego, co trzeba zrealizować z podstawy programowej. Tłumaczę, gdy czegoś nie rozumieją. Jeśli szybko się z tym uwiniemy, dzieci mają czas na pracę własną. Wtedy mogą odkrywać i rozwijać swoje pasje. Bartuś uwielbia geografię, ale w klasie trzeciej jeszcze jej nie ma, więc włączamy ją w naukę języka polskiego. W ten sposób może on pisać o krajach, rysować flagi i zapisywać informacje o danym państwie. Tak powstała zresztą jego pierwsza książka. Z kolei Robert lubi zwierzęta, więc je opisuje i tak tworzy swój atlas. Ucząc się pisania, dzieci nie notują pojedynczych literek w liniaturze, jak to jest często na początku edukacji szkolnej, tylko od razu formułują całe zdania.
Ciekawy pomysł z tą autorską książką!
ANIA: Marcin wymyślił, że dokonania Bartusia trzeba uwiecznić – wydrukowana w drukarni książka w twardej oprawie to jest coś. Poza tym na egzaminy z całego materiału trzeba przywieźć własne prace. Tak powstała ta książka.
MARCIN: Tak naprawdę można powiedzieć, że jest trudniej niż w szkole, bo tam są sprawdziany i wystawianie ocen cząstkowych. W domu jest tak, że dziecko musi znać materiał przez cały rok, po którym jest jeden egzamin. Podobnie jak na studiach.
Wiedzę zdobytą w domu weryfikuje w końcu ktoś z zewnątrz. Czy chłopcy stresują się przed takim egzaminem?
ANIA i MARCIN: To my się stresujemy (śmiech). Oni nie znali na początku nawet systemu ocen. Bartuś poznał go dopiero teraz, bo popołudniami uczęszcza na zajęcia w szkole muzycznej. My jednak chcemy im pokazać, że nie uczymy się dla ocen, ale dla siebie.
ANIA: W domu, wśród zabawek, ciężko nakłonić dziecko do nauki. Na początku było to bardzo trudne. Zazwyczaj to pani w szkole stanowi autorytet, coś nakazuje, a uczeń posłusznie wykonuje. W domu mama staje się nauczycielką, która musi umieć wymagać.
Ma ona zatem jakby dwie role…
ANIA: Tak, jest to trudne, bo oprócz obowiązków domowych, mama staje się też nauczycielem. Jeśli chodzi o relacje, bycie ze sobą, to jest naprawdę niezastąpione! Ja jestem z dziećmi w ciągu dnia, później Marcin dojeżdża po pracy i wszyscy możemy być razem, bliżej się poznawać. Poza wycieczkami i udziałem w warsztatach nasi chłopcy są do południa w domu. Dzieci, które chodzą do szkoły, po zajęciach dodatkowych często wracają, gdy jest już ciemno i brakuje czasu na relacje rodzic – dziecko.
Jak to potoczy się dalej, to znaczy na poziomie kolejnych klas?
ANIA: Jeszcze tego nie wiemy, myślimy nad tym. Nie uważamy, że tylko edukacja domowa i nic więcej, że szkoła to zło. Pewnie przyjdzie czas, że spotkamy się z tradycyjną szkołą. Na ten moment rozmawiamy z synami, zastanawiamy się, myślimy nad tym wspólnie.
MARCIN: Można się spotkać z zarzutami, że dzieci trzyma się w ten sposób pod kloszem. Moim zdaniem zasadniczy plus edukacji domowej polega na tym, że dziecko wchodzi w świat ukształtowane, ma mocniejszy kręgosłup etyczny, właściwie uformowaną emocjonalność, dlatego w momencie konfrontacji z czymś, z czym się nie zgadza, potrafi wyrażać swoje poglądy. Za nami cztery lata edukacji domowej – wyjątkowy czas budowania głębokich relacji oraz poznawania świata i siebie nawzajem. Co przed nami? Bóg już na pewno wie, a my musimy jeszcze się dowiedzieć.