Szczęście – gdzie jesteś?
Niedawno młody człowiek, w czasie konsultacji lekarskiej tak mi wyznał: „Nie wiem po co mam żyć. Nikogo nie obchodzę. Świat też jest ponury. Nigdy nie przestaną wyliczać katastrof, liczby zabitych i rannych. Szczęście – nie wiem, co to jest”.
o co chodzi w życiu?
Ten cierpiący człowiek, skierowany do badania po próbie samobójczej, zadaje pytanie, na które każdy chce znać odpowiedź. Jaki jest sens mojego życia? Czy o to tylko chodzi, by sumiennie spełniać obowiązki i starać się być dobrym? Czy w moim życiu są głębsze wartości, przez które ono może zostać spełnione?
Trwałe szczęście połączone z radością i optymizmem oraz poczuciem wartości własnego życia jest treścią najgłębszej ludzkiej tęsknoty. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto by z autopsji nie wiedział, co to jest cierpienie. Ludzie szczęśliwi, owszem istnieją, ale ich szczęście musiało wpierw urosnąć i dojrzeć. Szczęście jest bardzo pożądane, ale nie tak łatwo go zdobyć. Na pewno nie narzuca się jak cierpienie, które nigdy nie zważa na choćby największe protesty. Od co najmniej paru tysięcy lat ludzie pytają: „Któż nam ukaże szczęście?” (Ps 4,7).
co w ludzkiej mocy
Można leczyć lęk, depresję, stosować środki przeciwbólowe i nasenne, trenować odprężenie itd., ale usunięcie tej czy innej niedogodności psychicznej nie wiąże się automatycznie z przeżywaniem długotrwałego szczęścia. Wiadomo, że na płaszczyźnie psychologicznej każde nieprzyjemne uczucie, odczucie w ciele czy napięcia są spowodowane niespójnością, niezgodnością naszych własnych konstrukcji myślowych, osądów i przekonań. To taka wewnętrzna walka w nas samych, między tym, co myślimy i do czego faktycznie dążymy a tym, do czego najgłębiej tęsknimy i do czego jesteśmy w gruncie rzeczy powołani. Dobrze jest, gdy człowiek pozbywa się zagrożenia z zewnątrz i w ten sposób może przeżyć, np. gasi pożar albo chowa się przed lwem.
W naszym umyśle walka z lękiem lub zaprzeczanie problemom psychicznym niestety nie ratuje nas przed nieszczęściem. Często zaś zaczyna się błędne koło, np. człowiek, by uniknąć nieprzyjemnych odczuć, coraz bardziej kontroluje siebie i innych i coraz bardziej się boi. Nieprzyjemne uczucia można na krótką metę stłumić przez używki i rozrywkę, ale to nie to samo co głęboka radość. Kiedy czujesz, że to, co robisz, wypompowuje z Ciebie energię, zmuszasz się do pracy, to znak, że trzeba się nad sobą zastanowić. W drodze do szczęścia negatywne uczucia są zastępowane przez radość. Nie wesołkowatość, chwilową euforię, ale wypełnione pokojem przeświadczenie, że to, co robię teraz, ma sens.
„nie ma szczęścia bez miłości”
Myślę, że co do tego jesteśmy zgodni. Wiadomo, że miłość nie jedno ma imię, ale chyba najbardziej żywiołowe uczucia przeżywają zakochani. To dobry początek. Póki człowiek nie obdarzy kogoś innego uczuciem, pozostaje skupiony tylko na samym sobie. Brakuje mu relacji, które są niezbędne do doświadczania miłości. Miłość nie jest rzeczą, którą można gdzieś przechować. Potrzebuje związku. Tym związkiem mogą być wszystkie relacje, jakie mamy z innymi. Kiedy w naszym związku pojawiają się roszczenia i rozczarowania – nawet mimo całej gamy początkowych górnolotnych uczuć – to sygnał, że czegoś brakuje. Nie jest dobrze być człowiekowi samemu, ale jest nie w porządku oczekiwać, by ta druga osoba spełniała wszystkie nasze potrzeby. To jest próba manipulacji.
Myślę też, że bez wymiaru duchowego szuka się szczęścia na próżno. Nawet zdeklarowani ateiści w końcu odnajdują jakiś duchowy pierwiastek, często w medytacjach wschodnich. Podkreślają, że tam nie ma mowy o Bogu, za to mogą się „wyciszyć”. Wyciszenie, poznawanie swoich myśli i uczuć to tylko początek w drodze do szczęścia.
Czy nie wierzymy, że: „Bóg jest dla nas ucieczką i mocą, łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach? Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia i góry zapadły w otchłań morza” (Ps 46,2-3). W tym nie może być przesady.
miłości poszukuję
W naszych myślach i motywach działania opieramy się na słowach. Wiele z nich nas rani, są też kłamstwa. Trzeba słów, na których bezpiecznie można opierać życie. Papież Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis z 1979 roku wskazał drogę do szczęścia: „Jeden zwrot ducha, jeden kierunek umysłu, woli i serca: ad Christum Redemptorem hominis, ad Christum Redemptorem mundi. Ku Niemu kierujemy nasze spojrzenie, powtarzając wyznanie św. Piotra: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego»”.
Myślenie o wieczności, które przywołuje nieodłącznie pamięć o umieraniu, może napawać niechęcią. Niektórzy wolą odsuwać ten temat. Jednak nie da się kochać i jednocześnie bać się, dokonywać wolnych wyborów i zamykać się w więzieniu swoich przyzwyczajeń, tym bardziej nie da się być szczęśliwym bez miłości. Trzeba naprawdę uwierzyć w to, co słyszeliśmy dużo razy: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim. Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, iż będziemy mieli pełną ufność w dzień sądu, ponieważ tak, jak On jest [w niebie], i my jesteśmy na tym świecie. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1 J 4,16-18).
miłość społeczna
W tej samej encyklice papież uwzględnił też miłość społeczną. Wskazał na zasadę solidarności, by dokonać „rozwiązań odważnych i twórczych, zgodnych z autentyczną godnością człowieka”. Nietrudno zauważyć, że to posłanie miłości i autentyczność osoby Jana Pawła II miały wpływ na późniejsze historyczne wydarzenia w Polsce i na świecie. Mówił o rozwoju duchowym w „klimacie eucharystycznym”, nazwał też Eucharystię „sakramentem Miłości”. Wezwał do modlitwy: „Tylko modlitwa może sprawić, żeby te wielkie zadania i spiętrzające się trudności nie stawały się źródłem kryzysów, ale okazją i niejako podłożem coraz dojrzalszych osiągnięć w pochodzie ludu Bożego ku Ziemi Obiecanej”. Modlił się słowami: „niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi.
Nie musimy czekać na niebo dopiero po śmierci ani zamieniać się w kogoś innego. Mamy się odmieniać przez uwierzenie Jezusowi. Świadoma wiara nagli człowieka do poznawania Go, a ten, kto zna Jezusa, trwa w Miłości. Ostateczną wizję szczęśliwej krainy opisał św. Jan: „On będzie «BOGIEM Z NIMI». I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły” (Ap 21,3-4).
skuteczne wsparcie wymaga Miłości
Co nam pomoże sama informacja, że Bóg jest miłością, albo że dobrze jest słuchać Jezusa, skoro zarówno Bóg, jak i Jego słowa mogą być zbyt mało uchwytne. Trzeba nam doświadczać Bożej obecności. Bóg jest obecny – niezależnie od tego, czy dajemy temu wiarę – czy nie.
Człowiek cierpiący nie musi sam „wziąć się garść”, zasiąść do analizy świętych pism i wypatrywać pomocy Boga. Wielu o Chrystusie zapomniało albo nawet o Nim nie słyszało. Często cierpienie jest tak duże, że człowiek nie jest w stanie logicznie myśleć. Ktoś, komu usuwa się grunt pod nogami i traci sens życia, potrzebuje drugiej osoby, która silna Miłością ma wystarczająco dużo nadziei – również dla niego. Trzeba relacji z kimś, kto doświadczył spotkania z Jezusem. Z kimś, kto sobie uzmysławia, że to Bóg nas pierwszy ukochał i pociąga nas do siebie ludzkimi więzami, a są to więzy miłości (por. Oz 11,4). Nie chodzi o to, by katechizować albo, co gorsze, moralizować. Tym, czego najbardziej potrzebuje cierpiący człowiek, jest Miłość. Ona działa, nawet jeżeli ten drugi nie potrafi Jej nazwać. Działa przez autentyczną więź. Dopiero wtedy wcześniej przytoczone zdanie: „nikogo nie obchodzę” stopniowo i z wielką ulgą zostaje zastąpione na: „nie wiedziałem, że jestem kochany”.