Spowiedź (nie) na wyciągnięcie ręki

 

Na Zachodzie konfesjonały coraz częściej straszą pustkami, ponieważ nie czekają w nich już księża, przekonani, że i tak nikt nie przyjdzie. W Afryce i Azji z kolei wierni chcieliby przystąpić do sakramentu pojednania, ale mogą to zrobić tylko od święta, ponieważ brakuje kapłanów.

 

Kilka lat temu podróżowałam w regionie Bukavu w Demokratycznej Republice Konga. Znajomy ksiądz zaproponował mi wówczas wyprawę do jednej z dojazdowych kaplic, a raczej trzeba powiedzieć „dochodzonych”, gdyż, aby się tam dostać, trzeba było nieźle się wspinać przez ponad 3 godziny. Dla niego to był chleb powszedni – w każdą niedzielę inna kaplica i inna wspólnota. Tysiące kilometrów głoszenia wiary na nogach. Ministranci załadowali do plecaków rzeczy potrzebne do Mszy. Ja dostałam zakończony metalowym szpicem kij, by było łatwiej iść. Szedł z nami jeszcze karmelita pracujący w sąsiedniej Rwandzie. Do dziś mam przed oczami zdumienie tych ludzi, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczyli w swej oddalonej od świata wiosce dwóch księży naraz! I natychmiast ustawiające się kolejki do spowiedzi, i ludzie bez krępacji klękający w pyle ziemi. Dla ks. Josepha drugi kapłan był prawdziwym darem z nieba, w przeciwnym wypadku liturgia musiałaby poczekać na skończenie spowiedzi. Patrzyłam na to zawstydzona, myśląc, jak bardzo spowszechniało nam coś, co nie dla każdego, jak się okazuje, jest na wyciągnięcie ręki.

I ten dobry zwyczaj został wypracowany przez misjonarzy w wielu krajach Czarnego Lądu. Wierni przychodzą do kościoła z książeczką… Nie jest to bynajmniej modlitewnik, gdyż wielu nie potrafi nawet czytać. Pierwszą wpisaną tam datą jest dzień przyjęcia chrztu, a potem kolejnych sakramentów i spowiedzi. Wśród prostych, niepiśmiennych ludzi pomaga to kapłanowi śledzić drogę wiary swych parafian i odpowiednio na nią reagować. Gdy wspinaliśmy się wtedy pod górkę, na powitanie wyszła nam matka z gromadką dzieci. Księdza najpierw poprosiła o błogosławieństwo dla swych pociech, a potem, z jakiejś tajemnej kieszeni w spódnicy, wyciągnęła właśnie książeczki chrztu i dumnie pokazywała, że wszyscy są katolikami. Jakże często nam, zbyt mądrym i przeintelektualizowanym, przydałby się taki namacalny dowód naszej drogi wiary i krytyczne nań spojrzenie.

miłosierdzie na Wyspie Strachu

Na początku 2000 roku grupa świeckich ludzi wybudowała na filipińskiej wyspie Mindanao najwyższą w Azji figurę Pana Jezusa Miłosiernego. Była to odpowiedź na zaproszenie samego Jezusa, które odczytali na modlitwie, by takie miejsce powstało. Nie było jednak komu spowiadać i odprawiać codziennie Eucharystii. Modlili się więc wytrwale o kapłanów, aż swą misję otworzyli właśnie w tym miejscu księża marianie. Sytuacja była wówczas bardzo napięta. Coraz mocniej dawały o sobie znać separatystyczne zapędy islamskich fundamentalistów. Porwania i mordy na tej Wyspie Strachu stały się czymś codziennym; jednocześnie w tym nowym miejscu Bóg zaczął hojnie rozlewać swoje łaski. Tam właśnie poznałam ks. Jamesa Lantinga Cervantesa. Ma filipińskie korzenie, ale sam urodził się i wykształcił w Stanach Zjednoczonych. Tam w czasie ciężkiej choroby brata przeżył swe nawrócenie i obiecał Bogu, że nawet jeśli brat umrze, to on się już nigdy więcej od Niego nie oddali.

Gdy pytałam go, co dla niego jest najważniejsze w posłudze, bez wahania odpowiada: „Spowiedź”. A po namyśle dodaje: „I formowanie ludzi do dobrego przeżycia sakramentu pojednania”. W czasie mych dni pobytu w tym miejscu, widzę, jak bardzo jest wierny tym słowom. Paradoksalnie bowiem w tym największym katolickim kraju Azji wierni wciąż mają problem z dostępem do sakramentu pojednania. Niestety pięć wieków po ewangelizacji na Filipinach wciąż brakuje kapłanów, a przy nawale różnorakich zajęć spowiadają niezwykle rzadko. Stąd w sanktuarium księża często są świadkami spowiedzi po 15, 20 latach. Ksiądz James wspomina starszego mężczyznę. Nie znał angielskiego, a on z tego, co mówił, zrozumiał jedynie kilka grzechów i to, że nie spowiadał się ćwierć wieku. „Nie wiedziałem, co robić. On mówił i mówił. Dałem mu obrazek z wizerunkiem Pana Jezusa Miłosiernego, opowiadając o miłości Jezusa do niego. A on zaczął płakać, dosłownie szlochać. Udzieliłem rozgrzeszenia. Odszedł i jeszcze długo płakał. Wiem, że to nie ja, ale Bóg dał mu to oczyszczenie. Podobne przykłady mógłbym mnożyć. Bóg potrzebuje nas tu bardzo w konfesjonale” – opowiada misjonarz. Wskazuje, że gdy po spowiedzi wierni wspinają się do maleńkiej kapliczki umieszczonej w sercu figury Jezusa na adorację Najświętszego Sakramentu, dokonują się tam prawdziwe cuda, w tym uzdrowienia. A wszystko zaczęło się od modlitwy ludzi świeckich, którzy hojnie odpowiedzieli na Boże wezwanie, mimo że w kieszeni mieli 50 dolarów, a potrzeba było kilkaset tysięcy.

spowiedź w burce

Marta wraz z mężem uciekła z rządzonego przez talibów Afganistanu. Gdy po włóczędze przez Europę ostatecznie osiedlili się na północy Włoch, poznała rodziny z Drogi Neokatechumenalnej, które mieszkały po sąsiedzku. Mimo ogromnej różnicy religii i kultury obdarzyły ją życzliwą pomocą. Potem było zaproszenie na wspólne Boże Narodzenie i kolejne święta. Zapragnęła bardziej poznać Jezusa, zobaczyć, skąd ci ludzie czerpią tyle szczęścia, miłości i radości. Gdy wyjawiła to mężowi, ten zbił ją do nieprzytomności. Mijały lata, a ona ukradkiem zaglądała do kościoła i czytała Biblię, bacząc przy tym uważnie, by nikt jej nie nakrył. Potem przyszła tragedia i nagła śmierć jej męża. Została sama z dziećmi. Pomogli zaprzyjaźnieni sąsiedzi. To im jako pierwszym wyznała, że chce przyjąć chrzest. Rozpoczęła drogę katechumenatu. Do pierwszej spowiedzi przystępowała jeszcze w burce, po raz pierwszy publicznie zdjęła ją dopiero w dniu chrztu. „Spotkałam Boga, o jakim nigdy nie słyszałam: kochającego, uczącego bezinteresownej miłości, przebaczenia i służby. Gdy usłyszałam pierwszy raz w życiu: «Idź, twoje grzechy są ci odpuszczone», byłam tak szczęśliwa, że zastanawiałam się dlaczego w kościołach non stop nie stoją tłumy przed konfesjonałami” – opowiada z tak charakterystyczną dla neofitki gorliwością i zaraźliwą radością. Dzieci na razie nie ochrzciła, chce poczekać, aż będą starsze i same dokonają wyboru. Uczy ich religii ojca, ale i opowiada o Jezusie. Zmieniła jednak miejsce zamieszkania, bo za odejście z islamu czeka ją śmierć.

wierny obietnicom

Kilka lat temu filipińskie gazety rozpisywały się o tym, że „Bóg przysłał do tego kraju misjonarza z Polski, by ten, który był apostołem Bożego miłosierdzia, nie umarł bez pojednania”. Wszystko działo się w stolicy kraju, Manili. Ksiądz Mariusz Jarząbek jechał taksówką. Nagle zobaczył, że idący skrajem chodnika mężczyzna upadł. Nie przejmując się tym, że zatrzymanie samochodu na ruchliwej ulicy spowoduje straszny korek, kazał się zatrzymać i podszedł do leżącego. Ten widząc koloratkę, poprosił o spowiedź. Po chwili już nie żył. Okazało się, że był on na Filipinach znanym propagatorem pierwszych piątków miesiąca i kultu Jezusa Miłosiernego. Bóg pokazał, jak bardzo jest wierny swoim obietnicom. Papież Franciszek przypomniał ostatnio, że tego świadectwa potrzeba tak wielu ludziom w Europie, którzy, choć zostali ochrzczeni, nie są świadomi otrzymanego daru wiary, nie doznają płynącej z niego pociechy i nie uczestniczą w pełni w życiu wspólnoty chrześcijańskiej. Stąd coraz bardziej puste konfesjonały po obu stronach kratki i coraz większa trudność w zginaniu kolan nawet na spotkaniu z Bogiem bogatym w miłosierdzie, który nie ocenia, nie odrzuca, tylko podnosi nas z błota grzechu i obdarza wolnością.

Beata Zajączkowska

Author: Beata Zajączkowska

Dziennikarka Radia Watykańskiego, publicystka Gościa Niedzielnego. Współpracująca z portalami Wiara.pl i Stacja7.pl oraz Misyjnymi Drogami i Pastores. Pracując w sercu chrześcijaństwa u boku już trzeciego papieża fascynuje się odkrywaniem bogatej mozaiki Kościoła powszechnego. Zakochana po uszy w Afryce, gdzie kiedy tylko może ucieka. Czarny Ląd to dla niej bijące serce Kościoła, a przede wszystkim ląd gdzie ludzie relacje mają jeszcze znaczenie. Teren gdzie mimo nędzy, wojen i prześladowań można się uczyć radości życia i mocy wiary.

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.