Nieludzka przemoc ze strony fundamentalizmu islamskiego przyczynia się do odrzucenia dialogu i uzasadnia wypaczanie religii. Prezentujemy pasjonującą refleksję świadka politycznego i kulturowego kotła na Bliskim Wschodzie. O opóźnieniu i zaniechaniu polityki międzynarodowej oraz niebezpiecznej decyzji o uzbrojeniu kurdyjskich peszmergów, bojowników walczących w partyzantce o niepodległość Kurdystanu.
podzielona ludzkość
Często słyszy się wyroki, zwykle nieodwołalne, rzucane sarkastycznym tonem: „Widzisz? Islam wreszcie zrzucił maskę!”… Po nich następuje wymowne milczenie, któremu towarzyszą spojrzenia wyrażające w podtekście litość, jakby ktoś chciał powiedzieć: „Marnowałeś jedynie czas przez te 18 lat, starając się studiować tę obskurancką, pełną przemocy religię i znaleźć w niej jakiś sens…”. Pozornie demokratyczna arena sieci społecznościowych, gdzie w jednej chwili można zostać ekspertem, wydobywając perły mądrości albo po prostu wyrzucając z siebie oburzenie i sprzeciw, jest najpotężniejszym nośnikiem tej niekonwencjonalnej wojny wszystkich przeciw wszystkim, prowadzonej zarówno przez człowieka z ulicy, jak i przez sławnego artystę, polityka z przypadku czy zgorzkniałego starego dziennikarza, który uparcie odwleka przejście na emeryturę, choć czas ku temu dojrzał…
Wielkie jest rozgoryczenie wobec tego wszystkiego, zwłaszcza gdy zauważamy istnienie nieświadomego przymierza między różnymi rodzajami radykalizmu, bezterminowo odsuwającego dzień, w którym naprawdę zacznie się budować przyszłość! Pokusa polegałaby na zamknięciu się w milczeniu między oburzeniem a wstydliwością. Czy istnieją bowiem jeszcze odpowiednie słowa, by odnaleźć odrobinę sensu w rozgrywających się ogromnych tragediach i bestialskiej przemocy, która się rozpętała (nie od dziś, nie bądźmy obłudnikami!) i która jest przyczyną nie tylko śmierci i zniszczenia, lecz także materialnych i duchowych ran, do których uleczenia nie wystarczy nawet kilka pokoleń? Jednakże milcząc, również narażamy się na ryzyko stanięcia się cichymi wspólnikami nihilizmu, jaki zagnieżdża się w postmodernistycznych społeczeństwach. Nihilizm ten nie jest już tylko epistemologiczny (jako doprowadzenie do skrajnego sceptycyzmu, który neguje wszelką formę poznania lub wiedzy), ale także egzystencjalny, ponieważ samo życie zdaje się nie mieć już żadnej wartości ani rzeczywistego sensu.
Wspomniał o tym niedawno Zygmunt Bauman, kiedy mówiąc o kryzysie w Gazie, podkreślił, że kto myśli tylko o zbrojeniu się i odpowiadaniu przemocą na przemoc, ten wciąż nie nauczył się, że za tymi dwiema kategoriami: agresorów i ofiar przemocy, kryje się podzielona ludzkość. Nie tylko to, bo nie dostrzega się również, że pierwszą ofiarą tego, który używa przemocy, jest właśnie ludzkość. Są to przemyślenia jednoznaczne i niezwykle aktualne, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że w ostatnich miesiącach z trudem udaje się nam rozpoznać wspólne człowieczeństwo również wśród samych ofiar, utrzymując skandaliczną „księgowość wyznaniową własnych zabitych”, owoc emocjonalnego otumanienia, które nie chce widzieć innego cierpienia poza własnym!
prawdziwe oblicze islamu
Wróćmy jednak do stwierdzenia: „Islam wreszcie zrzucił maskę!”. Jest to kwintesencja dyskursu medialnego – i w równym stopniu politycznego – który doskonale wpisuje się w dążenia ekstremistów, ponieważ powiela zasadniczy sens ich radykalnej myśli: przekazywać uproszczony i ujednolicony obraz świata, redukować jednostki do poziomu jednorodnej masy, łatwiej poddającej się manipulacji, ponieważ związanej z jednym i niekwestionowanym systemem, który stanowi dla niej punkt odniesienia. Niestrudzenie powinniśmy przypominać, że islam nie istnieje jako taki, ale istnieje jedynie w swoich rozmaitych zewnętrznych wyrazach (które chrześcijaństwo nazywa „ucieleśnieniem wiary”), a przede wszystkim nie istnieją jednostki sprowadzalne do jakiegoś ogólnego i wszechogarniającego „wymiaru islamskiego”! To właśnie próbują nam wtłoczyć do głów szaleni manipulatorzy mózgów i świadomości, którzy potrzebują afirmować grupę kosztem jednostki, aby nie pozwolić tej ostatniej zdefiniować siebie poza islamską przynależnością, odpowiednio zredukowaną do funkcji dżihadu, świętej wojny.
W tym kontekście całkowicie zanikają indywidualne i niepowtarzalne człowieczeństwo oraz subiektywność. Ofiary stają się z jednej strony ciałami składanymi na ołtarzu obłąkańczych roszczeń (jak choćby głoszonego przez przywódcę Hamasu zamiaru zniszczenia Izraela albo wysuwanych przez samozwańczego kalifa [najwyższego zwierzchnika muzułmańskiego – przyp. red.] postulatów podboju planetarnego), a z drugiej – pewnego rodzaju skutkiem ubocznym, być może przykrym, ale niestety nieuchronnym, w imię „świętych praw”, którym rzadko odpowiadają jakieś obowiązki (jak w przypadku czegoś, co od dziesiątków lat serwisy „dezinformacyjne” kierowane przez rządy w Tel Awiwie nazywają wyłącznie „uprawnioną obroną”, udając, iż nie pamiętają, że przemoc przede wszystkim zrodziła się wskutek okupacji militarnej terytoriów palestyńskich i że tzw. odwety nie są nakierowane na walczące wojsko, lecz sieją śmierć wśród bezbronnej ludności cywilnej, która jest nie tylko pozbawiona możliwości obrony, ale nawet ucieczki!).
wojna religijna czy…
Czy rzeczywiście jesteśmy bezsilnymi obserwatorami nieodwracalnych tragedii, karmionych nienawiścią, która nie może być już inaczej nakierowana i stanowi owoc przemocy, będącej pewną stałą antropologiczną i dlatego odgrywającej centralną rolę także w sercu każdej religii? Nie, nie ma nic nieuniknionego lub nieodwracalnego w tym, czego jesteśmy świadkami! Podobnie jak religie same w sobie nie są u źródeł przemocy, lecz ta ostatnia stanowi raczej owoc sakralizacji instynktów ludzkiej agresywności w samej idei Boga.
Objawienia monoteistyczne mówią nam o Bogu Stwórcy, a objawienie chrześcijańskie wręcz stwierdza, że Bóg uczynił człowieka na swój obraz i podobieństwo. W rzeczywistości często dokonuje się coś odwrotnego: człowiek uczynił Boga na swój obraz i podobieństwo i w ten sposób oszpecił Go, przemieniając w bożka. Ta bluźniercza manipulacja poważnie zagraża przyszłości monoteizmów, które zrodziły się i rozwinęły z nadzwyczajnego spotkania Boga osobowego z człowiekiem. Dlatego właśnie sprawą fundamentalną staje się zrozumienie, czy relacja, jaką wierzący – w ich przekonaniu – utrzymują z Absolutem, z transcendencją, z misterium, z istotowym Dobrem (posługując się kategoriami metafizyki), jest rzeczywiście wyzwalająca, czy też przeciwnie – stanowi zagrożenie dla człowieka! Dla wierzącego nic z tego, co naprawdę autentycznie ludzkie (i uczłowieczające), nie może znajdować się poza istotowym związkiem stworzenia z Absolutem (Stwórcą).
Nie przypadkiem papież Franciszek od miesięcy grzmi nie tylko przeciwko niemożliwemu do zaakceptowania prześladowaniu, którego ofiarami padają setki tysięcy chrześcijan, których on jest powszechnym pasterzem, ale występuje także przeciwko cynicznemu zadawaniu każdego dnia ran ludzkości, „ubogim świata”, w czymś, czego nie waha się już nazwać „trzecią wojną światową w odcinkach”!
To pełne udręki wołanie człowieka religii staje się jednocześnie aktem wybitnie politycznym, który bezlitośnie demaskuje cyniczne i narcystyczne wypaczenia polityki międzynarodowej, prowadzonej przez tzw. fachowców; polityki współwinnej toczących się tragedii i to nie tylko z powodu poważnych zaniechań i nieusprawiedliwionych opóźnień! Prawdziwe działanie polityczne powinno z definicji regulować i zapewniać funkcjonowanie polis, a więc umożliwiać współistnienie społeczne w różnorodności.
Obecna strategia (aprobowana przez kancelarie połowy świata), zmierzająca do rozdrobnienia Bliskiego Wschodu według granic etniczno-religijnych (określonych przez żydowskość, islamskość, a także chrześcijańskość – zdefiniowane na nowo za pomocą oczyszczenia tożsamości), jest nie tylko faktyczną zbrodnią, ale przygotowaniem do przyszłości, w której kontrasty, przemoc i pragnienie nadużyć będą musiały nastać!
Patetyczne i nie do zaakceptowania jest myślenie o pokonaniu potwora (sławetnego Państwa Islamskiego w Iraku i Lewancie, ISIS) – stworzonego, uzbrojonego i podżeganego do wystąpienia przeciwko Baszarowi el-Assadowi – przez zwyczajne dozbrojenie jego aktualnie najpoważniejszego przeciwnika (w tym momencie są to kurdyjscy peszmergowie, wojownicy bez ojczyzny, prześladowani przez Turków, Syryjczyków, Irakijczyków i Irańczyków, a teraz nagle „wypromowani” jako ostatnia twierdza przeciwko szerzącym się zbrodniom wojsk ISIS). Bardzo szybko międzynarodowe przywództwo poczuje potrzebę rozbrojenia samych peszmergów, aby przeciwstawić się ich niepodległościowym żądaniom, które w tym niespokojnym regionie obudzą poprzeczny ruch tego samego rodzaju!
Chodzi o pospolite gry władzy, a nie wojny religijne, jak chcą nas z różnych powodów przekonać oprawcy, podobnie jak ci, którzy przemawiają w imieniu ofiar! Oczywiście religie stają przed dramatycznymi wyzwaniami, nie tylko z racji coraz bardziej autorytatywnych i natarczywych nalegań, by odżegnać się od przemocy często popełnianej w ich imieniu, ale także z powodu wewnętrznej potrzeby ocalenia swej własnej egzystencji i racji bytu.
islam na rozdrożu
W tym sensie islam znajduje się w szczególny sposób na rozdrożu swojej wielowiekowej historii. Po doświadczeniu niezliczonych rozłamów i podziału na różne gałęzie dziś jest wezwany do powstrzymania „niepohamowanej desakralizacji”, którą świat postrzega jako napór nihilistycznego fanatyzmu, ponieważ rodzi się ona z braku typowego odniesienia religijnego do wszystkiego, co ma dar istnienia, samego bytu, a więc ostatecznie do dawcy istnienia.
Paradoks polega na tym, że to skrzywienie – jak wspominał już wielki francusko-algierski islamolog i filozof Mohammed Arkoun – może być zahamowane jedynie przez „właściwą desakralizację”, rozumianą jako rozróżnienie islamu (jego zasad religijnych, nietykalnego i świętego dla muzułmanów słowa Bożego) i „faktu muzułmańskiego” (przyjętych przez te zasady religijne form historycznych, stanowiących owoce ludzkiego rozumienia, wynikającego z antropologicznych, społecznych i historycznych procesów normatywnych). Innymi słowy, islam musi dojść do jasnego rozróżnienia credo i historii, ideału religijnego i form historycznych, które stanowią próbę urzeczywistnienia tego ideału. Islam powinien odkryć tę świeckość, która pozwoliła chrześcijanom, zwłaszcza w najnowszych czasach, zdefiniować na nowo w historii ich sposób wierzenia, istnienia i działania.
Czy islam planetarny może poradzić sobie z tym wyzwaniem? Nie wiemy tego, ale niewątpliwie to wyzwanie jest kluczowe dla przyszłości samego islamu, który w drodze do osiągnięcia tego celu musi skonfrontować się z pierwszą, ogromną przeszkodą: stworzeniem światowego przywództwa duchowego, nie tylko niezależnego od interesownej polityki potęg naftowych (rozczłonkowanego dziedzictwa kalifatu światowego [muzułmańskiego systemu władzy teokratycznej – przyp. red.], który jest już historycznie i politycznie niemożliwy do odtworzenia, z czym zgadzają się Abu Bakr al-Baghdadi oraz jego towarzysze lub naśladowcy), ale uznanego jako uprawniony rzecznik credo islamskiego, w jakiś sposób wyższego lub wcześniejszego niż jego różne historyczne formy. Bez tego światowego przywództwa duchowego wszelkie uprawnione wezwanie kierowane do władz islamskich, aby stanowczo potępiły masakry popełniane na bezbronnej ludności (niemuzułmańskiej, a czasami także muzułmańskiej) oraz by zajęły stanowisko przeciwko wprowadzaniu przymusowych nawróceń albo form poważnej dyskryminacji religijnej, społecznej i ekonomicznej, pozostaną częściowo martwą literą ze względu na konkretną niemożność autorytatywnego rozstrzygnięcia, które nie ograniczałoby się do zobowiązania tego, kto je wypowiada, oraz wąskiej wspólnoty jemu podlegającej.
Choć ta droga jest najeżona trudnościami, to jednak nie wątpimy, że w świecie istnieją nie tysiące, ale miliony wierzących muzułmanów, którzy odrzucają oddzielanie głoszenia wiary w jednego Boga od odpowiedzialności w stosunku do ludzkości, radykalnie nie zgadzając się z „prorokami przemocy”, bez względu na to, czy są oni przebrani w religijne szaty, czy też przeniknęli na salony władzy politycznej. Jednak problemem każdego wierzącego, nie tylko muzułmańskiego, jest nie tyle tworzenie dobra na drodze religijnej, ile raczej przede wszystkim spotkanie Boga dobra we własnym życiu!