Moja osobista współpraca ze śp. kard. Stanisławem Nagim rozpoczęła się w latach 60., kiedy był profesorem na KUL-u. Polegała ona wtedy na przepisywaniu jego artykułów wysyłanych do druku. Przepisywałam oczywiście na maszynie, często wielokrotnie, poprawiał bowiem – jak wszyscy wiedzą – bez końca. Dokonywałam tego głównie w moim domu w Krakowie. Nasza bliska znajomość rozpoczęła się jednak z chwilą, kiedy ks. prof. Stanisław został duszpasterzem akademickim służby zdrowia, które to zadanie powierzył mu bp Karol Wojtyła.
sekretarka
Jak się tam znalazłam? Wprowadziła mnie do grupy moja siostra, która studiowała na Wydziale Farmacji Akademii Medycznej. Ja studiowałam wtedy zaocznie (1961-68) we Wrocławiu polonistykę na kierunku bibliologii. Równocześnie pracowałam w Krakowie na Akademii Medycznej w różnych klinikach, pomagając lekarzom w pisaniu prac i uzyskiwaniu tytułów naukowych: jako kustosz, a potem informatyk.
Ksiądz Stanisław po uzyskaniu doktoratu na KUL-u przygotowywał się do habilitacji (do 1968 roku). Stąd do tego czasu artykułów naukowych napisał zaledwie kilkanaście, a do maja 2013 roku było ich ponad 500 oraz szereg pozycji książkowych. Żartował czasami, że to dzięki mnie napisał rozprawę habilitacyjną, bo go stale dopingowałam. Trochę było w tym prawdy. Na pewno byłam jedyną osobą, która do końca jego życia potrafiła rozczytać jego pismo.
Ścisła współpraca jako sekretarki nasiliła się, kiedy został mianowany biskupem i kardynałem (2003 rok). Wtedy do przepisywania artykułów do druku doszła prawdziwa praca sekretarska związana z masową korespondencją.
serce(m) młodym
Nie chcę mówić o tym, jakim ks. kard. Stanisław był wybitnym filozofem i teologiem, ale zaznaczę tylko, że jego myśli i rozumowanie były bardzo konkretne i ścisłe. Był bardzo surowy, ale równocześnie bardzo czuły i opiekuńczy, szczególnie wobec młodzieży. Przecież związany był mocno z duszpasterstwem młodzieżowym. Prowadził bowiem dla nas nauki z zakresu medycyny pastoralnej (dla studentów i pracowników służby zdrowia), wyjaśniał Pismo Święte, a nade wszystko w sposób bardzo interesujący dzielił się zawsze bieżącymi wydarzeniami Kościoła, w które był głęboko zaangażowany. Spotkania te odbywały się na ul. Kanoniczej, w różnych mieszkaniach prywatnych, w naszym domu również. Obecnie są to już starsi lekarze. Jeden z nich został profesorem i kierownikiem onkologii, a w późniejszym wieku przyjął święcenia kapłańskie, służył klerykom i utworzył na Akademii Teologicznej Wydział Bioetyki. Dwie spośród nas wstąpiły do klasztoru, cztery inne prowadzą świeckie życie konsekrowane, zawiązało się też kilka małżeństw.
Muszę zaznaczyć, że wzorem „Wujka” (bpa Karola Wojtyły) pływającego z młodzieżą na kajakach, ksiądz Stanisław, nasz najlepszy ojciec i „tata”, wędrował z nami po Beskidach i Tatrach pieszo, a w zimie na nartach. Był to wspaniały czas na kierowanie naszym umysłem i sercem, na osobiste rozmowy i modlitwę. Długie okresy milczenia wprowadzały do świątyni Boga, którą było piękno gór. Ale był też czas na zbieranie rydzów, które ks. Stanisław bardzo lubił, szczególnie smażone na kocherze w górach nad potokiem. Pewnego razu wynikło wielkie zmartwienie, bo zabrałyśmy kocher, ale zapomniałyśmy o denaturacie. W plenerze, w lesie, w wielkiej konspiracji (czasy komuny!) ks. Stanisław odprawiał Msze św. Pewnego razu musieliśmy zbierać rosę z gałązek, bo zapomniał o wodzie. Owe Msze św. na kamieniu czy na pniu były wielkim przeżyciem przynoszącym bogaty pokarm duchowy.
Często musieliśmy zmieniać plan naszych tras z uwagi na świadomość, że jesteśmy śledzeni. Zdarzyło się też, że nawet w wysokich Tatrach legitymowano nas.
duchowy towarzysz
Ksiądz Stanisław był też naszym kierownikiem duchowym i wieloletnim spowiednikiem. Spowiedzi odbywały się w kościele ss. Felicjanek przy ul. Smoleńskiej. Kilkakrotnie prowadził dla nas rekolekcje. Mamy niektóre utrwalone na taśmach lub spisane na maszynie. Prowadził również rekolekcje dla ścisłej grupy w Staniątkach, gdzie przez pewien czas kapelanem sióstr benedyktynek był sercanin – ks. Franciszek, brat ks. Stanisława. On również wędrował z nami po szlakach. Ksiądz Stanisław zabierał też na wędrówki obecnego już kardynała Mariana czy też innych młodych księży sercanów.
medycy w gipsie
Naszym wielkim wspólnym wydarzeniem była jedna z wycieczek w góry do Zakopanego. Z ciężkimi plecakami (książki, konserwy itd.) w drodze do Zakopanego chcieliśmy zobaczyć zachód słońca na Babiej Górze. Niestety dotarliśmy już ciemną nocą tylko do schroniska PTTK do Moniakowa. Po drodze jedna z nas poważnie złamała nogę, a druga skręciła ją. Po nocy w schronisku udaliśmy się do szpitala w Zakopanem, gdzie założyli nam gips. Na łóżkach z sianem, przykryte baranicą u gaździny mogłyśmy jedynie przekładać zapałki, czekając na powrót reszty towarzystwa, które wędrowało po wysokich górach. Pewnego wieczoru przyszedł sam ks. Stanisław i usiadł na moim łóżku. Serce mi zamarło. Okazało się, że moja siostra schodząc z Zawratu, już po przejściu łańcuchów obejrzała się w tył za jednym z ówczesnych księży i poleciała w dół. Ksiądz Stanisław jedynie krzyknął: „Jezus, Maria, Baśka leci!”. Została zniesiona na barana przez jednego z goprowców do schroniska na Hali Gąsienicowej, a potem w Zakopanem założono jej gips. Najwięcej uciechy było, gdy trzy osoby ze służby zdrowia w gipsie wracały pociągiem do Krakowa, a potem zostały zabrane karetką z peronu i rozwiezione do domów.
Trudno mi w tej chwili mówić bez wzruszenia o tym wszystkim, co było piękne, radosne i święte w spotkaniach z naszym ojcem, a było tego bardzo wiele. Mogłam mu jedynie w dzień śmierci, w imieniu nas wszystkich, dziękować za to, co dla nas uczynił, oraz przepraszać za nieposłuszeństwa i wybryki. Po śmierci towarzyszyłam mu aż do włożenia ciała do trumny, czuwałam przy nim, odmawiałam różaniec, całowałam ręce, wyrażając wdzięczność i żegnając najlepszego ojca w imieniu całej naszej grupy.