Mówi o sobie „stypendysta-emeryt”. Swoją dziennikarską karierę zaczynał od gazetki parafialnej, dziś jest publicystą i redaktorem naczelnym jednego z miesięczników. Przemysław Radzyński był stypendystą Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” w latach 2005-2008. O swojej wdzięczności dla tego dzieła opowiada Karolinie Krawczyk.
Kto Ci powiedział o Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”?
Moja historia z fundacją jest trochę nietypowa. Zostałem stypendystą, ponieważ wziąłem udział w jednym z mniejszych projektów. Nazywa się on „Konkurs o indeks im. bp. Jana Chrapka”. O tej możliwości poinformowali mnie nauczyciele z liceum. Udzielałem się w parafii, działałem w wolontariacie. Poza tym byłem zdolny (śmiech). To zostało zauważone. Pani wicedyrektor zasugerowała, żebym wziął udział w tym konkursie.
Skutecznie dałeś się namówić!
Konkurs był typowo dziennikarski. Zresztą patron – bp Jan Chrapek – był cenionym wykładowcą na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jednym z warunków konkursu było napisanie tekstu o tematyce społecznej – ja napisałem artykuł o świetlicy profilaktyczno-wychowawczej sióstr boromeuszek, w której byłem wolontariuszem. Dołączyłem do tego mój „dorobek dziennikarski”. Wtedy to były teksty napisane do gazetki parafialnej i gazetki szkolnej. W czasie komisji konkursowej pytano mnie o to, kiedy to wszystko zdążyłem stworzyć. Widać było, że ten „dorobek” zrobił wrażenie. To był dobry znak.
Ostatecznie udało Ci się wygrać.
Tak, wygrałem indeks. To było jeszcze przed wynikami matur, więc z jednej strony czułem taki luz psychiczny, bo miałem zagwarantowane miejsce na uczelni, a z drugiej – nie wiedziałem, czy zdałem egzamin dojrzałości (śmiech).
Jak na Twoją wygraną zareagowali najbliżsi?
Na początku towarzyszyła temu wszystkiemu wielka radość, ona bardzo mocno udzielała się w całym moim domu. Dopiero później – im bliżej wyjazdu na studia – pojawiły się wątpliwości ze strony rodziców i dziadków. Nie chcieli mnie wypuścić, próbowali mnie przekonać, żebym wybrał inną uczelnię, bliżej domu… Jestem mocno związany ze swoją rodziną. Taki wyjazd na studia, w dodatku do miasta oddalonego od domu o jakieś 300 km, dla młodego człowieka zawsze jest trudny. Przecież to rozpoczęcie kolejnego etapu swojego życia.
Pewnie wiele osób chciało być na Twoim miejscu?
Nie jestem w stanie podać liczby uczestników tego konkursu. W 2005 roku, kiedy wziąłem udział w tej inicjatywie, była możliwość wygrania indeksu na dziennikarstwo lub politykę społeczną. Do dziś te uczelnie – Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski – biorą udział w konkursie. W mojej edycji było do zdobycia dziesięć indeksów.
Program stypendialny jest bardzo dobrze przemyślany, bo stypendia w założeniu mają być tak wysokie, żeby student nie musiał już sobie dorabiać. Cały jego wysiłek ma być włożony w naukę, rozwijanie zdolności i zainteresowań. Ja stypendystą byłem przez trzy lata. Później już postanowiłem się usamodzielnić.
Wyjechałeś do Krakowa, wybrałeś dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jakie są Twoje wspomnienia z pierwszych chwil w tym mieście?
Początki poza domem były bardzo trudne. Szczegóły nie nadają się do publikacji (śmiech). Właśnie taki skok na głęboką wodę to dla mnie coś szczególnego, co zawdzięczam fundacji. Nawet nie indeks, nie studia dziennikarskie, nie uczelnia, ale to, że mogłem się usamodzielnić, dojrzeć – to sprawia, że dziś mam ogromny dług wobec fundacji. Dziś, gdy mnie ktoś zatrudnia, to nie patrzy, jakie studia skończyłem! Dla mnie największe znaczenie ma to, że wyjechałem z domu. I dla wyjaśnienia – nie musiałem uciekać, nie działo się nic złego, wręcz nie chciałem opuszczać rodzinnych stron. To ten wygrany indeks sprawił, że musiałem wyjechać tak daleko. Podejrzewam, że gdyby nie ten konkurs, wybrałbym inną uczelnię. Na pewno taką, która była bliżej rodzinnego domu.
Czy fundacja dysponuje programem formacyjnym dla swoich podopiecznych?
Nie wiem, jak jest dzisiaj, powiem o tym, co było za moich czasów. Spotykaliśmy się dość regularnie, zresztą jednym z warunków otrzymywania stypendium był wyjazd wakacyjny. W czasie roku akademickiego spotykaliśmy się także ze studentami Wydziału Teologicznego Papieskiej Akademii Teologicznej (dziś to Uniwersytet Papieski Jana Pawła II). Razem jeździliśmy m.in. na warsztaty katechetyczne do Zakrzowa. Oczywiście najważniejsze spotkanie było w czasie Dnia Papieskiego – to właśnie wtedy stypendyści i wolontariusze stoją z puszkami i zbierają datki na stypendia.
Dziś pracujesz dla mediów katolickich. Czy to miało związek z formacją?
Fundacja w żaden sposób nie określała, jaki rodzaj dziennikarstwa mam uprawiać. Nikt mi nie kazał zajmować się tematyką kościelną. Myślę, że wręcz przeciwnie. Myśl fundacji jest taka: my wychowujemy ludzi wartościowych, poukładanych, samodzielnych, a oni niech idą tam, gdzie chcą, i dają zwyczajne świadectwo w swoich środowiskach. Niekoniecznie tych „okołokościelnych”. Mam znajomych z fundacji, którzy dziś pracują np. dla TVN-u lub Agory. Historie tych ludzi są naprawdę przeróżne. Ja po prostu zawsze interesowałem się sprawami Kościoła. Dziś wiem, że chcę zostać specjalistą w tej dziedzinie. Praca dziennikarza jest ciekawa, bo spotkania z innymi sprawiają, że nieustannie mam okazję uczyć się czegoś nowego.
Warto brać udział w takich projektach?
Na pewno tak. Osobiście czuję ogromne zobowiązanie i dług wdzięczności wobec fundacji. Dziś, kiedy jestem jej absolwentem, wspieram ją od innej strony. Nie tylko tej finansowej. Kiedy zaczynałem pracę w eSPe, jednym z pierwszych maili była prośba od ludzi z fundacji. Chodziło o zamieszczenie krótkiej informacji o Dniu Papieskim. Oczywiście fundacja dostała całą stronę. Nie mogłem postąpić inaczej. Nie chcę też odcinać się od dzieła na zasadzie „było, minęło”. Po tych kilku latach mogę nawet powiedzieć, że wiele znajomości nawiązanych dzięki fundacji przetrwało. Spotkania z kolegami czy koleżankami stypendystami są zawsze miłe, nawet jeśli czasem są przypadkowe, np. z racji danego wydarzenia, na którym są obecne media. To, że jestem dzisiaj tutaj, że jestem tym, kim jestem, w dużej mierze zawdzięczam fundacji.