„Matka Boża jako pierwsza żyła według rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – mówi siostra Maria, młoda albertynka. – Kiedy wstąpiłam do zakonu, modliłam się, żebym mogła Ją w swoim życiu naśladować”.
Siostry, które podzieliły się ze mną doświadczeniem spotkania z Maryją, do Zgromadzenia Sióstr Albertynek wstąpiły w 2011 roku. Rok temu przyjęły pierwsze śluby.
siostra Aneta
U mnie zaczęło się tak zwyczajnie. Kiedy byłam mała, mama zapisała mnie do Koła Dzieci Maryi. Spotkania prowadził ksiądz proboszcz. Opowiadał nam o objawieniach maryjnych, śpiewaliśmy też piosenki. Raz nawet zaprosił nas na plebanię na wieczorek filmowy – obejrzałyśmy film o św. Katarzynie Labouré. Lubiłam te spotkania, ale nie zastanawiałam się wtedy zbytnio nad obecnością Matki Bożej w moim życiu. Na Pierwszą Komunię dostaliśmy medalik Niepokalanej. Jako dziecko nosiłam go chętnie, ale potem, już jako młoda dziewczyna, przestałam. Nie pasował do mojego stylu ubierania, wolałam założyć jakieś koraliki. Ostatecznie w końcu go zgubiłam.
Kiedy byłam na studiach, na Erasmusie poznałam grupę neofitów, którzy chcieli zobaczyć miejsca objawień Matki Bożej. Pojechałam z nimi do Paryża, na ulicę rue de Bac. Nawet nie byłam świadoma, że to właśnie tam jest kaplica Cudownego Medalika. Przyznam, że bardziej cieszyłam się Paryżem niż modlitwą w tej kaplicy. Ale kiedy wracałam już do akademika i ciągnęłam za sobą torbę na kółkach, nagle przed moimi stopami zobaczyłam właśnie ten medalik. Bardzo już zniszczony, taka miedź, brzydka blaszka. Wtedy pojawiła się myśl: „Matko Boża, Ty się o mnie upominasz…”.
I tak Matka Boża przewija się przez moje życie. Są okresy, kiedy dużo prościej jest mi się do Niej zwracać. Mam na imię Aneta, a że nie ma św. Anety, to za dzień imienin obrałam dzień poświęcony Maryi w tajemnicy nawiedzenia (na chrzcie otrzymałam imiona Aneta Maria). Dla mnie to spotkanie dwóch kobiet, Maryi i Elżbiety, jest doskonałym przykładem życia chrześcijańskiego, także życia zakonnego. Maryja poszła do Elżbiety z pośpiechem i ja też chcę wychodzić do innych z taką gorliwością i radością.
Kiedy wspominam moje lata dziecięce i patrzę na dzisiejsze relacje z Matką Bożą, to myślę, że moje podejście tak bardzo się nie zmieniło. Może raczej wróciłam do źródła? Dziś, kiedy noszę medalik, myślę o tym, że naprawdę jestem dzieckiem Matki Bożej. Pamiętam, jak kiedyś na religii w szkole podstawowej malowaliśmy Maryję. Narysowałam Ją w niebieskim płaszczu, a ponieważ miałam taką moją ulubioną intensywnie różową kredkę, to domalowałam Jej też różową szarfę. Katechetka popatrzyła na mój rysunek i powiedziała: „Jak to? Przecież Matka Boża nie ma nic różowego, tylko niebieski”. Byłam oburzona: ja tak pięknie wystroiłam tę moją Maryję w róż i błękit! I tak sobie teraz myślę, że dzieci mają niezwykłą intuicję. Bo przecież róż jest symbolem radości.
siostra Maria
Nie wiem, ile miałam wtedy lat – na pewno byłam na tyle duża, że to zrozumiałam. Mama i tata przyszli do mnie i powiedzieli, że prawdziwą moją Matką jest Maryja, a Ojcem – Bóg, a oni są takimi jakby zastępczymi rodzicami.
Cała moja rodzina była blisko Kościoła. Zawsze modliliśmy się razem wieczorem, a kiedy trochę podrosłam, wspólnie czytaliśmy Pismo Święte. O 12.00 Anioł Pański, o 15.00 koronka – do tego rodzice zawsze mnie zachęcali. I teraz też oddali mnie Matce Bożej. Bo wiadomo, że wstąpienie do zakonu, to była moja decyzja, ale było to też oddanie moich rodziców.
Potem, jako nastolatka, zbliżałam się do Matki Bożej, odkrywając na nowo Pana Jezusa. W pewnym momencie odchodzi się od takiej dziecięcej wiary i szuka wiary osobistej. Na jednych rekolekcjach było kazanie na temat zwiastowania, które bardzo dobrze zapamiętałam. Dla Matki Bożej decyzja odpowiedzenia Panu Bogu „tak” wcale nie była taka łatwa. Jako panienka z dzieckiem mogła nawet zostać zabita. I w mojej decyzji wstąpienia do zakonu, kiedy bałam się powiedzieć Panu Bogu „tak”, patrzyłam na Matkę Bożą w tajemnicy zwiastowania.
Bardzo lubię modlitwy do Maryi, które wychwalają Jej piękno. Na koniec komplety jest taka antyfona: „Witaj, niebios Królowo, / Witaj, Pani aniołów, / Witaj, Różdżko i Bramo; / Jasność zrodziłaś światu. / Ciesz się, Panno chwalebna, / Ponad wszystkie piękniejsza, / Witaj, o Najśliczniejsza; / Proś Chrystusa za nami”. Myślę, że Matka Boża jest piękna takim pięknem wewnętrznym. W jednym z objawień, zapytana o swoje piękno, odpowiedziała, że jest piękna, bo kocha. Ona uczy prawdziwej miłości. Czasem wydaje nam się, że biorąc od innych, będziemy szczęśliwi. A Maryja pokazuje, że największą radością jest dawać siebie innym.
siostra Rafaela
W Pasji jest taka krótka scena, kiedy Jezus wisi na krzyżu, a Maryja klęczy pod krzyżem i dotyka Jego stóp. To dla mnie najbardziej poruszający wizerunek Maryi. Tej, która była Matką Boga, ale była też zwykłym człowiekiem. Tak jak ja. Ta scena pokazuje mi, że ja też mogę sobie pozwolić na przeżywanie różnych strat. I tak jak Ona płakała, ja też mogę płakać. Maryja dotyka martwego ciała swojego Syna, ale wciąż dotyka go z miłością. Modlę się, żebym umiała z taką miłością przyjąć to, co we mnie też wydaje się martwe.
Kiedy zaczynałam odkrywać prawdę, że Maryja jest moją Matką, moja mama ciężko chorowała i po długiej chorobie zmarła. To był dla mnie trudny czas dochodzenia do prawdy, że chociaż zmarła moja mama, to nie zostałam sama. Te słowa, które Jezus wypowiada z krzyża do Jana: „Oto Matka twoja”, mówi także do mnie.
Wiem, że Maryja chroniła mnie w trudnych momentach mojego życia. Kiedy patrzę na nie wstecz, to widzę wyraźnie, że Bóg uratował mi życie. Po studiach wyprowadziłam się do innego miasta i tam pracowałam. Kiedy później wróciłam w moje rodzinne strony, doświadczyłam strasznej samotności. Narastały we mnie czarne myśli. Nie wiem, jak znalazłam w sobie wtedy siłę, żeby podjąć decyzję o pójściu do zakonu, żeby pojechać na rozeznanie. Cała moja rodzina rozpaczała: „Pójdziesz i zmarnujesz sobie życie”. I z zewnątrz pewnie tak to wygląda. Ale ja wtedy nie umarłam. Ja się narodziłam. Po kilku latach w zakonie, kiedy patrzę na tamten czas, to wiem, że mogło być różnie, że mogłam na przykład powiedzieć sobie: „Mam dość, kończę życie”. Bóg naprawdę mnie uratował.
I jeszcze jeden taki znak: od wielu lat modlę się w ramach duchowej adopcji nienarodzonego dziecka poczętego. Bardzo martwiłam się, że na moich ślubach nie będzie mojej mamy. Ale stało się tak, że przyjechała mama mojej współsiostry i to ona była w sposób widoczny jako moja mama. To był dla mnie wyraźny dowód takiej duchowej adopcji przez Matkę Bożą. Bo choć Maryja miała fizycznie tylko jednego Syna, to duchowo jest Matką niezliczonej rzeszy. Także moją.