„Uważam, że jeśli ktoś pracuje czy pomaga w parafii, ale nie ma stałego źródła dochodu, to byłoby nieetyczne, gdyby umowy o pracę nie dostał” – mówi ks. Janusz Chyła, proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Chojnicach oraz autor książki Ewangelia na Twitterze. O parafialnym duszpasterstwie, kosztach utrzymania parafii i cennikach za sakramenty rozmawia z Karoliną Krawczyk.
Dziś – szczególnie w dużych miastach – nasila się zjawisko churchingu. Wierni nie zawsze korzystają z sakramentów w swojej parafii, wybierając inne miejsca, by tam uczestniczyć we Mszy Świętej lub przyjmować sakramenty. Jak Ksiądz opisałby to zjawisko? Jako wyzwanie czy raczej porażkę duszpasterstwa parafialnego? A może to po prostu „znak czasów”?
Jeśli chodzi o przyjmowanie sakramentu chrztu czy bierzmowania poza parafią, to powiedziałbym, że churching jest zjawiskiem marginalnym. Jednak np. podczas rekolekcji bądź innych wydarzeń religijnych (czuwaniach charyzmatycznych itp.) jest to częściej spotykane. Myślę, że to faktycznie znak czasów, na który powinniśmy odpowiedzieć. Churching pokazuje przede wszystkim, że ludzie czegoś poszukują. Niestety, w większości przypadków – moim zdaniem – bardziej poszukują doświadczeń zewnętrznych niż głębszych przeżyć. To pewna bolączka. Trzeba jednak przyznać, że mimo wszystko ludzie szukają Pana Boga i Jego słowa. I to jest najważniejsze.
Churching odbieram też jako pewne wyzwanie, które nas, kapłanów, powinno mobilizować do gorliwej służby. Ale nie do tego, by przyciągać ludzi do swojej parafii, ale po to, by przyciągać ich do Pana Jezusa. To, że ludzie szukają w innych parafiach wspólnoty kościoła, dobrze świadczy o ich potrzebach wewnętrznych.
Czy człowiek, który w swojej parafii czuje się źle, nie odnajduje się w niej, nadal jest odpowiedzialny za to miejsce, czy jednak może zaangażować się w życie innej parafii?
Generalnie jest tak, że wszyscy odpowiadamy za Kościół. Biorąc pod uwagę jego terytorialność, należymy (poza nielicznymi wyjątkami) do konkretnej wspólnoty parafialnej. Jeśli ktoś przyszedłby do mnie i powiedział, że trudno mu się odnaleźć, to pierwszą rzeczą, którą bym zrobił, byłaby zachęta do rozmowy ze swoim proboszczem. Nieraz taka trudność może być wynikiem jakiegoś subiektywnego doświadczenia. Kościół jest rodziną, a rodziny – jakby nie patrzeć – się nie wybiera. Nie można ulec pokusie tworzenia Kościoła czy wspólnoty na zasadzie „zrób to sam” – to mi pasuje, a to nie, więc to odrzucę albo odejdę. Przecież w rodzinie też tak jest, że są momenty smutne i radosne.
Jaki wpływ na życie parafii powinni mieć wierni świeccy? Jak wygląda ich odpowiedzialność za parafię? Czy mają obowiązek wsparcia finansowego tego miejsca?
Najpierw chcę powiedzieć, że zauważam, że księża narzekają na świeckich, a świeccy na księży. To droga donikąd. My chcemy, żeby parafianie byli bardziej zaangażowani, a ci z kolei mówią: „Żeby ci nasi księża coś więcej robili, bo taki marazm jest u nas w kościele…”. W tym narzekaniu nie ma spotkania. Jeśli świecki przyjdzie do proboszcza z correctio fraterna lub z jakąś propozycją, to ufam, że mądry proboszcz powie: „A czy mógłby mi pan/pani w tym pomóc, by lepiej to zorganizować?”. Zaangażowanie ludzi świeckich w ewangelizację, katechezę i duszpasterstwo powinno być jak największe i mam nadzieję, że udział świeckich w Kościele będzie się zwiększał. Zawsze zachęcam do tego, by rozmawiać z księżmi z parafii. Nie może być tak, że ksiądz jest zamknięty w swojej „fortecy”.
Moja mama, jak coś było nie tak, mówiła o tym proboszczowi wprost. Albo dzwoniła do księdza, albo podczas jakiegoś spotkania rozmawiała o danej sprawie. To też mnie i moje kapłaństwo w pewien sposób ukształtowało. Z wdzięcznością przyjmuję sugestie, co do mojej postawy ludzkiej i kapłańskiej.
Spójrzmy chociażby na akcję „Różaniec do granic”, która została wymyślona przez ludzi świeckich i to oni wzięli na siebie główny ciężar jej przygotowania. To pokazuje, że rzeczy, które się dzieją w Kościele, nie są wyłącznie dziełem księży.
Jak często do Księdza podchodzą ludzie i mówią o swoich spostrzeżeniach dotyczących funkcjonowania parafii?
Nasza parafia liczy niemal 12 tysięcy członków, więc takie sytuacje zdarzają się często. Jestem proboszczem od ponad roku, ale już zdążyłem zauważyć, że jeśli ktoś przyjdzie z propozycją, to bardzo szybko okazuje się, że to był słomiany zapał. Mam też doświadczenie, że ogłoszenia parafialne nie są dobrym miejscem na „wezwania” czy zachętę do wspólnej pracy. Zazwyczaj ich skuteczność jest równa niemal zeru. Najbardziej owocne są bezpośrednie spotkania z ludźmi.
Jak oceniłby Ksiądz duszpasterstwo parafialne? Które strony duszpasterstwa uważa Ksiądz za mocne, a które za słabe?
To jest bardzo trudne pytanie. Mocną stroną jest to, że Duch Święty po prostu działa, mimo naszych ludzkich słabości. Jeśli chodzi o te słabsze strony, to mamy niestety – i to jest znak naszych czasów – postawę roszczeniową, która bardzo często brzmi: „bawcie mnie”, czyli „zróbcie coś, żeby było fajnie”. Wiele osób ma oczekiwania, ale nie chce się wysilać. A to właśnie zaangażowanie własne jest bardzo istotne. Jest sporo osób, które tego nie rozumieją.
Porozmawiajmy teraz o kancelarii. Wielu osobom kojarzy się ona raczej z biurem niż z miejscem duszpasterskiej troski i ciepłej, serdecznej rozmowy. Ponadto, od czasu do czasu pojawiają się informacje o cennikach i „obowiązkowych opłatach” za sakramenty.
Kancelaria to najpierw miejsce ewangelizacji i spotkania z człowiekiem. Widzę, że taka jest potrzeba i ja się tego ciągle uczę. U nas w biurze parafialnym funkcjonuje to tak, że są dwa pomieszczenia. W jednym pracuje osoba świecka, która zajmuje się wszystkimi tymi sprawami, do których nie potrzeba księdza. W drugim pokoju rozmawiam ja – przed chrztem dziecka, przed sakramentem małżeństwa itp. Często widzę, że wiara ludzi jest legalistyczna. My mamy prowadzić człowieka do prawdziwego spotkania z Chrystusem, a nie do odpytania z regułek czy katechizmu albo wydawania zaświadczeń i papierów. Owszem, one są ważne, ale nie są istotą wiary.
Kwestia finansów jest drażliwa i delikatna. Ja staram się reagować bardzo spokojnie, gdy ludzie mnie pytają, „ile to kosztuje” czy „ile mają zapłacić za Mszę Świętą”. Za sakramenty nie jesteśmy w stanie zapłacić, to jest bezcenny skarb. Jeśli jednak ktoś nalega i prosi, by podać konkretną kwotę, to wtedy zawsze podkreślam słowo „ofiara”. To z definicji wyklucza istnienie cennika. Niezależnie od tego, kto jaką ofiarę złożył, staram się z taką samą starannością i pietyzmem sprawować liturgię. Troska o nią nie powinna zależeć od otrzymanych (bądź nie) pieniędzy.
Wiadomo, że my, jako księża, musimy z czegoś żyć. Ale nigdy nie powiem, w związku z moją kapłańską posługą, że jakaś konkretna kwota mi się należy.
Jak wyglądają koszty utrzymania parafii?
Utrzymanie parafii to tak naprawdę ogromne koszty – remonty, wywóz śmieci, opieka nad cmentarzem, jeśli jest parafialny, rachunki za ogrzewanie, światło itd. Kościół również płaci podatki. Każda parafia uiszcza ryczałt od liczby mieszkańców na danym terenie, a nie od liczby uczęszczających do kościoła.
Budżet naszej parafii, razem z jadłodajnią, którą przy niej prowadzimy, to rocznie ponad 800 tys. zł. Z MOPSu mamy dofinansowanie w wysokości ponad 200 tys. zł.
Z tych pieniędzy zrobiliśmy część remontów (odnowienie zakrystii, domu pogrzebowego), zakupiliśmy karawan dla parafialnego zakładu pogrzebowego, zamontowaliśmy nowe oświetlenie w prezbiterium, wymieniliśmy piec gazowy w plebanii, zakupiliśmy nowy komputer do biura. Rok 2016 zamknęliśmy z kwotą 30 tys. zł na koncie.
W najbliższym czasie planujemy jeszcze inwestycję, której kosztorys wynosi ponad 385 tys. Chcemy zainstalować ogrzewanie podłogowe w małym kościele (bo nasza parafia ma dwa kościoły, duży i mały). Na ten moment (październik 2017) mamy w kasie około 80 tys. zł na ten cel.
Na naszym przykładzie widać, że koszty prowadzenia parafii są ogromne. W ważnych sytuacjach można też skorzystać z doradztwa ekonoma diecezji czy osób świeckich, które po prostu znają się na pieniądzach i inwestycjach. Musimy mieć świadomość, że te pieniądze często pochodzą od ludzi, którzy nie są zamożni. To nie są nasze prywatne pieniądze, tylko parafian i trzeba nimi mądrze gospodarzyć dla dobra wspólnego.
Niestety, są też sytuacje – jak mówią proboszczowie z większym doświadczeniem – w których niektóre firmy sztucznie zawyżają ceny, bo wychodzą z założenia, że „Kościół ma pieniądze”.
Czy w Księdza parafii wszyscy pracownicy są zatrudnieni w oparciu o umowę o pracę?
Pracownik biura parafialnego, organista oraz szefowa kuchni w jadłodajni mają umowy o pracę. To osoby, które nie mają wypracowanej jeszcze żadnej renty czy emerytury. Natomiast druga grupa pracowników ma podpisaną umowę o wolontariat.
Uważam, że jeśli ktoś pracuje czy pomaga w parafii, ale nie ma stałego źródła dochodu, to byłoby nieetyczne, gdyby nie dostał umowy o pracę.