Ludzkie serce przepełnione jest tęsknotą za prawdziwą życiową mądrością. Jak pokierować swoim dalszym życiem? Jak w prozie dnia codziennego realizować własne powołanie? Jak nie zatracić siebie w spotkaniu z chaosem tego świata? Oto pytania, które towarzyszą nam na kolejnych etapach życia, domagając się wciąż nowej refleksji i wynikającego z niej działania.
wiedzieć to nie znaczy potrafić zastosować
Często wiemy, jak w danej sytuacji powinniśmy postąpić. Mamy także najszczersze chęci, by zrealizować to w praktyce. Napotykamy jednak na pewien mur: nie potrafimy dokonać przejścia od tego, co wiemy, do tego, w jaki sposób się zachowujemy. Przełożenie to bowiem nie jest wcale oczywiste. Wiedzieć a potrafić to dwie zupełnie różne kwestie. To dlatego często nie wystarczy powiedzieć dziecku, co ma zrobić, trzeba jeszcze nauczyć je, jak to wykonać. My sami także potrzebujemy wokół siebie takich nauczycieli praktyków. Nieustannie szukamy punktu odniesienia, wzoru do naśladowania, inspiracji. Uczymy się, obserwując, w jaki sposób żyją inni. Te obserwacje mogą motywować nas do większej aktywności albo uśpić naszą czujność. Obserwujemy i często niemal w bezwiedny sposób porównujemy się z innymi. Doszukujemy się tego, w czym według nas są od nas gorsi, lub też zwracamy uwagę na te obszary, w których radzą sobie lepiej. Wielu odczuwa ulgę, gdy wewnętrzny bilans porównawczy pozwoli umieścić siebie gdzieś pośrodku. Czy jednak o to chodzi?
Jedno jest pewne – umiejętności obserwowania, wyciągania wniosków oraz naśladowania to ważne składowe naszego praktycznego uczenia się. Jako istoty społeczne nieraz się nimi posługujemy, by nie otwierać otwartych już drzwi. Poznać, zobaczyć, doświadczyć, a w końcu zrobić samemu – to etapy na drodze kształtowania naszego życia. Dlatego zdobywanie wiedzy jest cenne, lecz niewystarczające. Bez praktyki dnia codziennego zdobyta wiedza stanie się jedynie nic nieznaczącymi faktami lub ciekawostkami. Łatwo wtedy rozdzielić w sobie to, co wiemy, od tego, jak żyjemy. Tak wielu próbuje nam dziś wmówić, że posiadane poglądy i przekonania należy złożyć na ołtarzu dążenia do sukcesu lub po prostu radzenia sobie w życiu. Mamy więc liczne grono braci wierzących, lecz niepraktykujących. Mamy dużo przykładów z własnego życia. A przecież chrześcijaństwo jest jak najbardziej produktywne, przedsiębiorcze i zaradne życiowo, trzeba jedynie pozwolić sobie na zgłębianie mądrości, którą ze sobą niesie.
mądrość budowana relacją
Zdobywanie życiowej mądrości odbywa się zawsze w kontakcie z ludźmi. Tworząc relacje z innymi, wnosimy do nich własny potencjał, ale też czerpiemy z tego, kim te osoby są, jaki mają światopogląd oraz jakie wzorce zachowań stosują. Obserwując małżeństwa z długim stażem, bez trudu znajdziemy takie, w których mąż i żona przejawiają np. te same nawyki lub w podobny sposób reagują na pewne kwestie. Wspólne życie upodobniło ich do siebie. Psychologowie mówią o tzw. efekcie kameleona – mechanizmie społecznym polegającym na wzajemnym i nieuświadomionym naśladowaniu zachowań innych ludzi. Jest to mechanizm przystosowawczy, ponieważ w naturalny sposób darzymy sympatią tych, którzy wykazują pewne podobieństwo do nas samych. Do wspomnianego mechanizmu odnosi się też tradycyjne przysłowie: „Z kim przystajesz, takim się stajesz”. Wybór przyjaciół, znajomych, środowisk, w których się obracamy, wydaje się w tym kontekście szczególnie ważny. To, z kim spędzamy dużo czasu, nie jest bez znaczenia dla tego, jacy jesteśmy. To, kogo uznajemy za nasz autorytet, mówi już bardzo dużo o nas samych.
Pierwszymi autorytetami dla swoich dzieci są rodzice. Później z tym autorytetem rodzicielskim bywa różnie. Wielu dorosłych nie potrafi go udźwignąć. Dawniej starsze kobiety wprowadzały dorastające dziewczynki w świat kobiecości, pokazując im, jak być żoną i matką. Młodzi mężczyźni uczyli się poprzez obserwację zachowań innych mężczyzn, towarzyszenie im i w końcu zajmowanie równorzędnej im pozycji w grupie. Rodzina zapewniała ciągłość autorytetu, a starszyzna cieszyła się szacunkiem z racji posiadanego doświadczenia. Dziś wielu ludzi odczuwa ogromny głód autorytetu, nie doświadczając go we własnych rodzinach. Młodzież, która nie radzi sobie z odczuwaną pustką, często sięga po pseudoautorytety, którymi stają się celebryci i kreowani przez media idole. Tymczasem potrzebujemy prawdziwych autorytetów, mentorów, przewodników. Takich, którzy swoim życiem dadzą nam lekcję prawdziwej mądrości.
jestem twórcą, nie odtwórcą
Jeżeli jestem żoną, to dobrze, jeśli mam w swoim otoczeniu kobietę, która także jest żoną, a równocześnie przewyższa mnie doświadczeniem i jakością wypełniania swojego powołania. Jeżeli zachwyci mnie sposób, w jaki łączy ona różne obszary swojej kobiecości, to mogę od niej czerpać, inspirować się jej sposobem patrzenia na świat i wcielania słowa w czyn. Najbardziej święta siostra zakonna nie da mi tego, co dobra i uczciwa kobieta żyjąca tym samym co ja powołaniem. Niezwykle cenne jest to, że ludzie różnych powołań czerpią od siebie nawzajem. Żeby do tego dojść, potrzebne jest jednak zyskanie głębokiej świadomości siebie na gruncie własnego powołania. Tylko święta żona pokaże młodej mężatce, jak żyć pełnią w małżeństwie. Tylko święty kapłan podprowadzi młodego kapłana do życia na co dzień darem święceń. Kobieta nie nauczy mężczyzny, jak być mężczyzną, i odwrotnie. Pamiętajmy, że takich świętych, którzy mogą być dla nas codzienną inspiracją, mamy wokół siebie. Święty nie znaczy przecież idealny czy bezgrzeszny.
Czerpanie od autorytetu jest jak nauka malowania. Początkujący artysta potrzebuje konkretnych wskazówek i inspiracji od swojego mistrza. Zachłannie przypatruje się jego pracy i rozwija jego idee w swoich dziełach. Czyni to wszystko do czasu. Gdy nabierze warsztatu, zaczyna tworzyć samodzielnie. W kolejnym etapie sam staje się przewodnikiem dla młodszych, nie przestając równocześnie inspirować się tymi, którzy w danym momencie widzą więcej niż on.