Jeśli niosąc zaproszenie na własny ślub, znajomi pukają się w głowę, mówiąc, że to bez sensu, jeżeli odradzają jakikolwiek związek, a szczególnie sakramentalny, twierdząc, że ich małżeństwo rozsypało się właśnie po ślubie, to koniecznie przeczytajcie świadectwo Basi i Mateusza o łasce płynącej z sakramentu małżeństwa.
Znamy się i zarazem jesteśmy ze sobą ponad 11 lat. Od niespełna 4 lat jesteśmy małżeństwem i te niecałe 4 lata to najwspanialszy czas w naszym związku, to czas łaski doświadczanej wręcz codziennie, łaski płynącej z sakramentu małżeństwa. Teraz, z perspektywy tych kilku lat, również dzięki naszemu zaangażowaniu w życie parafii, w rozwój naszej duchowości małżeńskiej, łatwo sobie uświadamiamy, jak ważne jest dla nas małżeństwo. Gdy stawaliśmy przed ołtarzem, nie wiedzieliśmy, że tak się wszystko zmieni, zwłaszcza że przed ślubem byliśmy trochę oddaleni od Kościoła i Pana Boga.
Z dobrego fundamentu
Oboje pochodzimy z rodzin wierzących i praktykujących. To rodzice zakorzenili w nas potrzebę uczestniczenia w niedzielnych Mszach św., comiesięcznej spowiedzi oraz modlitwy. Poznaliśmy się na studiach. Właściwie to Mateusz już studiował, a Basia, dzięki jego pomocy w przygotowaniach do egzaminów, później dołączyła do niego w Krakowie. Pierwsze lata naszej znajomości to była radość odkrywania w sobie podobnych zainteresowań, wspólnego systemu wartości. Do dzisiaj pamiętamy sześciodniową pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, chwile smutku pod oknem papieskim na Franciszkańskiej, gdy umierał Jan Paweł II, a także poczucie wspólnoty na Mszy z Benedyktem XVI na Błoniach. I chyba to by było na tyle ze wspólnego rozwoju duchowego z czasów studiów.
Związani kredytem
Później było już tylko… gorzej. Zaczął się wkradać w nasz związek grzech. A może nawet sami go zaprosiliśmy…. Z łatwością udawało nam się zagłuszać nasze sumienia. Było to głupie i krótkowzroczne, a grzech coraz skuteczniej oddalał nas od Pana Boga i w efekcie od siebie. Bez faktycznej chęci poprawy spowiedź przestawała mieć jakikolwiek sens, niedzielna Msza św. to była strata czasu, a nam samym coraz trudniej było się dogadać, bo zamiast porozumienia, były sprzeczki.
Jakby tego jeszcze było mało – po studiach, gdy już pracowaliśmy, zamieszkaliśmy razem. Pojawiła się okazja kupienia małego mieszkania na kredyt, bo, jak wtedy kalkulowaliśmy, zamiast wydawać na wynajem, lepiej było płacić ratę. To nie narzeczeństwo i ślub, a umowa kredytowa, po 5 latach bycia razem, związała nas na stałe. Na szczęście w nieszczęściu dla nas, zamieszkaliśmy w Płaszowie, w sercańskiej parafii, i tu wszystko zaczęło się zmieniać.
Początkowo myśleliśmy tylko o tym, jak się urządzić, co jeszcze dokupić do mieszkania, kiedy wreszcie będzie nas stać, aby wykończyć nasze małe „M”. Nie martwiliśmy się tym, że na trwałe pozbawiliśmy się życia sakramentalnego. Mimochodem, chyba z ciekawości, zaczęliśmy uczęszczać na niedzielną Mszę św. I choć na początku chodziliśmy do kościoła osobno, to za każdym razem wracaliśmy w jakiś sposób odmienieni. Z początku był zachwyt, że choćby kazania są jakieś inne niż wszędzie, że księża jacyś tacy zaangażowani, że w ogóle jest inaczej. Chyba coś się zaczęło w nas zmieniać, w jakiś sposób zbliżaliśmy się do Boga, dzięki tej swoistej „sercańskiej” atmosferze. Sami też potrzebowaliśmy tych zmian, bo wspólne mieszkanie tylko potęgowało kłopoty. Sporów, kłótni, a zwłaszcza cichych dni było coraz więcej. Przez te lata, nigdy nasz związek nie był tak blisko rozpadu, jak przez pierwszy rok wspólnego mieszkania.
Chciał pomóc
Z początkiem 2011 roku nowy ksiądz proboszcz, podsumowując po kolędach życie parafialne, wymienił ile par żyje w związkach niesakramentalnych, obiecując, że zrobi wszystko, aby takim parom pomóc, jeśli tylko będą chcieli to zmienić. Do tego doszły coraz mocniejsze głosy rodziców, że czas się wreszcie ustatkować, przestać żyć bez Boga, na kocią łapę. I to był dla nas przełom, nasza decyzja o zmianie. W krótkim czasie ustaliliśmy datę ślubu w kościele, zaczęliśmy realizować wszelkie niezbędne formalności itp. Uświadomiliśmy sobie, że może być między nami inaczej, że trzeba się troszczyć o nasz związek, a nie myśleć o sobie samym, o swoich przyjemnościach. Bardzo nam pomogło szczere i rzeczowe przygotowanie protokołu ślubnego. I nawet problemy w organizacji przyjęcia ślubnego – czy wystarczy nam środków, czy spełnimy oczekiwania innych – przestały być tak ważne. Mieliśmy wspólny cel – powiedzieć sobie „tak” przed Bogiem. Pamiętamy do dziś to radosne oczekiwanie, czas modlitwy, nowennę i sam dzień ślubu – 20 sierpnia 2011 roku.
Dzisiaj dla nas im dalej od daty ślubu, tym więcej niedzielnych Mszy św., w których w pełni uczestniczyliśmy, to więcej regularnych spowiedzi świętych, to więcej dni życia pełnią sakramentów. Nasze małżeństwo, choć do tej pory nie możemy pojąć w jaki sposób sobie na to zasłużyliśmy, to stałe, niewyczerpujące się źródło łaski. I ta łaska nie ogranicza się tylko do pełnego życia sakramentalnego, ale przekłada się na zgodę, harmonię i radość w naszym codziennym zabieganiu, w pracy i po pracy, w każdej sferze życia małżonków. Wszystko nagle można było uporządkować, znaleźć porozumienie, wspólnie podejmować decyzje z korzyścią dla nas obojga. Zaczęliśmy wspólnie mierzyć się z problemami i wyzwaniami, które do tej pory wydawały się trudne do uniesienia – ale my, jako małżonkowie, w jakiś sposób ciągle sobie z tym wszystkim radzimy.
Po niecałym roku małżeństwa, wspomniany już ksiądz proboszcz zaprosił nas do udziału w nowej, tworzącej się wspólnocie małżeńskiej. Na pierwsze spotkanie szliśmy przerażeni. Okazało się, że to ruch Equipes Notre-Dame, ale nazwa ta nic nam nie mówiła. I mimo, że mieliśmy mnóstwo obaw, to jednak co miesiąc przychodziliśmy na kolejne spotkania. Dziś mijają już 3 lata odkąd przynależymy do wspólnoty ekip. Jest to dla nas wspaniały czas umacniania swojego małżeństwa w miłości do siebie, a przede wszystkim w miłości do miłosiernego Pana Boga, bo to On jest dawcą łaski sakramentu małżeństwa. Nam tylko udało się ją odnaleźć i nie odrzucić. „Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo łaska Jego trwa na wieki” (Ps 118, 1).