Ależ trudno dzisiejszemu człowiekowi zrozumieć naturę Kościoła! Wystarczy spojrzeć na medialne komentarze, w których dominuje widzenie Kościoła jedynie jako instytucji… niewydolnej. Pamiętamy jeszcze wyraźnie moment wyboru papieża Franciszka i przeróżne dziennikarskie spekulacje dotyczące nowego biskupa Rzymu. Jakie zaskoczenie i zakłopotanie można było odczytać z twarzy osób relacjonujących tamto wydarzenie, gdy wybranym okazał się kard. Bergoglio.
poznać od środka
Przywołuję właśnie tamten moment, bo pokazał on, jak rozmija się spojrzenie dzisiejszego świata – poniekąd zniewolonego materialną oceną rzeczywistości i panującymi w niej zwyczajami, naznaczonymi interesami korporacji oraz wpływowych ludzi szukających osobistych korzyści niemal za każdą cenę – z chrześcijańską wizją Kościoła. Główne miejsce zarezerwowane jest w niej dla Boga, Pana dziejów i historii, z którym możemy wejść w głęboką relację. Opisując fenomen Kościoła i tego, co łączy się z jego egzystencją w świecie, nie można zapominać o jego nadprzyrodzonych korzeniach. W przypadku elekcji nowego papieża okazało się, że nie tak widzi Bóg, jak widzi człowiek. Spojrzenie ludzkie ogranicza się do zewnętrznej strony. Bóg przenika zaś wnętrze człowieka, nie da się zamknąć w ramy ludzkich kalkulacji i dlatego ciągle nas zaskakuje.
przebite Serce
II Sobór Watykański przypomina, że Kościół zrodził się na krzyżu. Jest owocem miłości Boga do człowieka, potwierdzonej ofiarą Syna Bożego, który za nas ofiarował samego siebie, przyjąwszy postać cierpiącego Sługi Jahwe. Jego miłość paschalna przezwyciężyła śmierć i grzech, a jej wymownym znakiem jest przebicie Jezusowego boku i Serca, z którego wypłynęła krew i woda. W obrazie tym starożytni chrześcijańscy pisarze dostrzegają wylaną na Kościół łaskę sakramentów, które ostatecznie wspomagają i wzmacniają człowieka w drodze do Ojca. Ta Jezusowa rana pozostaje również dla wierzących szczególnym znakiem miłosiernej troski Boga o człowieka i jego zbawienie. Właśnie w tym kontekście na tamto wydarzenie z Golgoty patrzy o. Leon Dehon. Zachęca, by w modlitwie Koronki do Najświętszego Serca Pana Jezusa jako piątą tajemnicę części męki Pańskiej rozważać wydarzenie przebicia włócznią Jezusowego Serca, dostrzegając w tym właśnie obrazie przekonywające streszczenie całej Chrystusowej misji, w której słowem i gestem ukierunkowywał On strumień miłosiernej miłości, dotykając konkretnego człowieka, zagubionego, cierpiącego na duszy i ciele, zamkniętego w labiryncie beznadziei, z którego po ludzku nie było wyjścia. By odczytać ten znak otwartej rany w sposób wyjątkowy, potrzeba spojrzenia św. Jana Ewangelisty. Ten szczególny moment narodzin Kościoła w atmosferze bezgranicznej ofiary miłości opisał on w następujący sposób: „Gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok, a natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli. Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie łamana. I znowu w innym [miejscu] mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebili” (J 19,33-37). Właśnie ten znak otwartego boku stanie się dla zagubionego Tomasza argumentem za przyjęciem prawdy o zwycięstwie miłości Chrystusa nad piekłem, śmiercią i szatanem. Zobaczył i uwierzył w bezmiar Bożej miłości. Otwarty Chrystusowy bok – i Jego gorące na nowo po zmartwychwstaniu Serce okazało się być tak blisko człowieka, bo na wyciągnięcie ręki. Miłość tę nie tylko można i trzeba kontemplować na krzyżu, ale można jej ciepło doświadczać niemal pod palcami. Tego uczy nas przypadek niedowiarka Tomasza.
krok dalej
Czy więc tamten epizod na krzyżu nie dopomina się, by w tożsamość chrześcijanina wpisać konieczność zaświadczenia o miłości? Głośnego mówienia właśnie o tajemnicy poszerzającej pole naszego widzenia i otwierającej nas na nadprzyrodzoność? Bez wątpienia potrzeba świadków chrześcijańskiego stylu życia, dumnych z tego, że przynależą do wspólnoty, którą jest Kościół zakorzeniony w miłości Boga. Mamy przecież mocny fundament: Jezusa Chrystusa z otwartym na krzyżu Sercem. A jednak wystygliśmy jako chrześcijanie, zapominamy w wielu krajach, choćby naszego kontynentu, o swoich związkach z Chrystusem. Mało tego – rządzący, elity społeczeństw wstydzą się swojej chrześcijańskiej duszy i tym wstydem chcą zarażać jak największą część społeczności, nad którą sprawują władzę, np. w imię jakiejś „tolerancji”, tak naprawdę już nie wiadomo, o jakie wartości opartej.
Obawiam się, że napiętnując grzechy ludzi Kościoła, nie czyni się tego ku przestrodze, ale bardziej po to, by w konsekwencji osłabić ufność człowieka do Kościoła. Jak się to robi? Choć bez wątpienia konkretny grzech musi zostać nazwany i potępiony, to nie wolno stosować takich sformułowań, jakby w tym względzie chodziło o ogół, całość Kościoła, wszystkich duchownych.
obniżanie poprzeczki
Chciałoby się zapytać tych, którzy miotają kamieniami uogólnień: Skąd się biorą grzesznicy w Kościele? Czy nie z tego społeczeństwa, w którym programowo relatywizuje się wartości, tak że zagubiony człowiek naprawdę już nie wie, co jest rzeczywiście dobre, a co złe, co wstydliwe, a co bezwstydne? Programowo rzuca się ludzi młodych na pastwę nieokiełznanych instynktów, a wiek odbiorców takich działań zamierza się obniżać, bo najlepiej deformować ludzi już w przedszkolu. Jeśli ktoś wzrasta w takim sztucznym klimacie przez lata, bez taty czy mamy, wcześniej czy później nie wejdzie na drogę grzechu? Wszak człowiek jest tylko człowiekiem zdolnym do przezwyciężania samego siebie wtedy, gdy sensownie, z miłością podnosi się mu poprzeczkę, albo do upadania bardzo nisko, zwłaszcza wtedy, gdy nikt nie stawia mu jakichkolwiek wyzwań. Tacy i tacy przynależą do Kościoła. Na szczęście jest jeszcze Chrystus. On ma otwarte Serce, zwłaszcza dla tych źle mających się. On też jest gwarantem ewangelicznej nadziei, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, a dla ludzi, nawet najbardziej grzesznych, pogardzanych i znienawidzonych za popełnione przestępstwa, ma ciągle propozycję świętości.