Często słyszy się o dzieciach poczętych w warunkach laboratoryjnych. Budzi to wiele kontrowersji i dzieli społeczeństwo na tych, którzy popierają takie metody oraz tych, którzy są przeciwko nim. O niepoprawnych, ale też o tych dobrych sposobach planowania rodziny mówi ks. dr hab. Andrzej Muszala, prof. UPJPII, dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, a także współtwórca i kierownik pierwszej w Polsce Poradni Bioetycznej. Rozmawia Karolina Zuber.
Płodność z punktu widzenia bioetyki oraz nauczania Kościoła to…
Wejście w kompetencje Boga. Człowiek dostał niezwykły przywilej przedłużenia aktu stworzenia. Biologia do dzisiaj nie może zdefiniować, czym jest życie, może jedynie opisać różne procesy, jakie zachodzą w ciele człowieka, ale nie potrafi określić, czym jest życie samo w sobie. Z kolei Pismo Święte mówi, że to Bóg jest Życiem. Dwie gamety – męska i żeńska – żyją maksymalnie do trzech dni, ale po ich połączeniu zaczyna się zupełnie nowy szlak rozwojowy, to początek nowego istnienia. Biologicznie trwa ono zwykle kilkadziesiąt lat, a w sensie duchowym nigdy się już nie kończy.
Czym jest in vitro?
To proces, w którym do poczęcia dochodzi poza organizmem matki, czyli w sztucznym środowisku, poza aktem seksualnym. W łonie kobiety panuje ciemność; embrion ludzki naturalnie poczyna się w takich warunkach. Od samego początku wysyła on biochemiczne impulsy, na które matka mu odpowiada, niejako wspomagając z zewnątrz jego pierwsze podziały komórkowe, prowadzi go do miejsca implantacji – zachodzi zatem interakcja.
Zapłodnienie in vitro dokonuje się w świetle, na szkle laboratoryjnym, gdzie embrion ludzki nie może nawiązać żadnej relacji ze swoją matką.
W procesie in vitro można czasem otrzymać upragnione dziecko, niestety kosztem obumarcia kilkunastu embrionów ludzkich. Statystycznie jedna para na trzy, która decyduje się na in vitro, doczeka się dziecka. Dla porównania, szacuje się, że w warunkach naturalnych 50% embrionów przeżywa, a więc jedno na dwoje poczętych dzieci obumiera, lecz – w przeciwieństwie do in vitro – dzieje się to bez ingerencji człowieka.
Kościół uważa, że naturalnym i godziwym miejscem poczęcia dziecka jest małżeństwo, określane jako coś stabilnego, na całe życie. W akcie małżeńskim rodzice współpracują z Bogiem w dziele stworzenia nowego człowieka, który nie jest przecież tylko ciałem, ale także duszą.
Jakie inne rozwiązanie oferuje się parom, które zmagają się z problemem niepłodności?
Jeżeli para nie może mieć dzieci, to jest to pewien brak i wielki smutek. Szukamy wówczas możliwości pomocy takim małżonkom, dążąc do tego, by otrzymali oni dzieci na drodze etycznej, tzn. w akcie małżeńskim. Taki jest cel naprotechnologii, która jest prawdziwą medycyną, gdyż diagnozuje i leczy pacjentów. W klinikach in vitro, owszem, podejmuje się diagnostykę, ale o wiele szybciej dąży się do tego, by tę przeszkodę nie leczyć, tylko obejść.
Na czym polega naprotechnologia?
Naprotechnologia działa w dwóch etapach.
Pierwszym jest diagnostyka, czyli poszukiwanie, gdzie leży przyczyna
niepłodności. Jest to obserwacja wszystkich możliwych markerów, czynników u
kobiety, jak i mężczyzny, mogących wpływać na obniżanie płodności. Poszukuje
się nie tylko wad fizjologicznych czy anatomicznych, ale czasem także dokonuje
się rozeznania psychologicznego lub duchowego. Mogą bowiem u niektórych osób
występować pewne blokady, spowodowane np. traumą z młodości. Po kilku
miesiącach obserwacji stawia się rozpoznanie i rozpoczyna drugi etap –
leczenie. W zależności od schorzenia najczęściej jest to leczenie chirurgiczne
(np. udrożnienie jajowodów) lub farmakologiczne.
Co, jeśli naprotechnologia nie pomaga?
Naprotechnologia to wielkie spektrum działań diagnostycznych, klinicznych, psychologicznych, czasami duchowych. Jej skuteczność oblicza się na 30-50%. Jeżeli jednak nie przyniesie ona spodziewanych efektów, pozostaje inna droga – adopcja albo zaangażowanie się w dzieła na rzecz dzieci. Ponieważ niepłodność jest problemem całego człowieka i całego małżeństwa, dlatego trzeba ukazać małżonkom ścieżki, którymi mogą zrealizować swoje powołanie do rodzicielstwa. Istnieje również możliwość adopcji porzuconych, zamrożonych embrionów, które według prawa polskiego muszą być przechowywane przez 20 lat. Najpewniej dzieci te zginą. Jeśli jakaś inna para, która wewnętrznie nie godzi się na in vitro, je adoptuje, to osobiście uważam, że czyni coś bardzo szlachetnego.
Niektórzy bioetycy podchodzą z rezerwą do takiej adopcji prenatalnej, jednak Kościół jej nie odrzucił, choć stwierdził, że niesie ze sobą pewne problemy.
Jak bioetyka i Kościół zapatrują się na zjawisko surogatek i dawców nasienia?
Surogactwo w Polsce jest nielegalne,
niestety jednak istnieje tzw. czarny rynek matek zastępczych. Polega ono na
tym, że kobiety „wynajmują swoje łono” dla korzyści finansowych, nie patrząc na
destrukcję swojej osobowości. Surogatka rodzi dziecko, które następnie musi
oddać. A przecież matką jest właśnie ona, gotowa, aby je karmić. Dziecko staje
się przedmiotem handlu i przetargu. Wyraża się to w tym, że zostaje spisany
kontrakt z wymaganiami wobec matki zastępczej na czas ciąży. Ma ona m.in.
zezwolić na badania prenatalne, a gdy te wykażą chorobę, surogatka musi poddać
się aborcji. Ponadto dzieci są kreowane in vitro, co już samo w sobie jest
nieetyczne. Następnie przenosi się je do „wynajętego” łona. Stanowi to całą
lawinę działań nieetycznych, nie tylko z punktu widzenia Kościoła katolickiego.
Zjawisko dawców nasienia prowadzi z kolei do łamania praw dziecka, które wychowuje się, nie znając swego ojca; pozostaje on dla niego anonimowy. Inną nieetyczną kwestią jest tutaj rekompensata finansowa za oddanie nasienia lub – w przypadku kobiet – komórki jajowej.
Współczesny rozwój nauki i technologii wspomaga ludzką płodność w dobry sposób, jak np. przez naprotechnologię. Z drugiej strony podsuwa on także niewłaściwe rozwiązania w postaci m.in. in vitro czy możliwości „projektowania” dzieci. Technika otwiera przed człowiekiem możliwości, jednak nie wszystko, co technicznie możliwe, jest etycznie godziwe.