Posiadanie kochającej rodziny, na którą będę mógł liczyć w każdej sytuacji życiowej, to bez dwóch zdań jedno z najbardziej szczerych dążeń serca człowieka. Czy jednak „nowoczesny” model rodziny może być odpowiedzią na tego rodzaju pragnienia?
„klikalność” ważniejsza niż treść
Zacznijmy od tego, że obserwowane od lat degenerujące zmiany w strukturze rodziny to konsekwencja wielu czynników. Rewolucja obyczajowa związana przede wszystkim z odrzuceniem tabu seksualnego, w ślad za nią powszechność antykoncepcji oraz odrzucenie wartości chrześcijańskich spowodowały, że małżeństwo nie jest już traktowane jako święte i nierozerwalne. Rozwód to coraz częściej spotykana „szczególna” okoliczność, a dziecko nie jest darem tylko własnością, z której można w każdej chwili zrezygnować.
Media, które troszczą się jedynie o oglądalność i „klikalność”, nie zważają na szkodliwe treści wypełniające życie rodzin już nie tylko na zachodzie Europy. Zresztą na media spoglądam w tym kontekście nieco szerzej. Co innego media klasyczne, co innego Internet z nieograniczonym dostępem do nasączonych relatywizacją, przemocą i erotyką treści, które działają destrukcyjnie, zatruwając serce rodziny – miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
„cicha apostazja Europy”
Rodzina to, głęboko w to wierzę, najcenniejsze dobro ludzkości i będąc zatroskanym o to dobro, trzeba stale pomagać tym, którzy znając jej wartość, chcą pozostać jej wierni. Pomimo niepewności poszukują oni prawdy, ciągle potykając się o przeszkody w realizowaniu Bożej wizji rodziny. Przeszkody, które stawia świat – napiszę wprost – odrzucający Jezusa Chrystusa.
Odwiedzający Polskę w ubiegłym roku kard. Sarah powiedział: „Zachód przechodzi kryzys, organizuje rebelię przeciwko Bogu. Jest to cicha apostazja Europy, wycofanie się z wiary chrześcijańskiej. Smutne jest, że bogactwo i technologia wystarczają ludziom”.
Mimo że 90 proc. z nas deklaruje się jako osoby wierzące, to z życiem wiarą ma to niewiele wspólnego. Ostatnie wyniki dominicantes i communicantes zdają się potwierdzać gorzką prawdę o polskim „katolicyzmie deklaratywnym”. W 2016 roku 36,7 proc. katolików wzięło udział w niedzielnej Eucharystii, a do Komunii Świętej przystąpiło 16 proc. Pal sześć „chodzenie do kościoła”. Co z tymi wszystkimi rodzinami ochrzczonych, którzy po prostu nie prowadzą życia duchowego?
ślub kościelny nie wystarczy
Od pewnego czasu towarzyszymy z żoną zarówno tym, którzy do założenia rodziny się przygotowują, jak i tym, którzy te rodziny tworzą od lat. Widzimy z bliska, jak wiele par dotyka niezrozumienie istoty małżeństwa. A stąd już bardzo prosta droga do wyjałowienia życia rodzinnego. Idę o zakład, że gdyby nie presja rodziny, swego rodzaju tradycja czy dziewczęce marzenia o białej sukni i dźwiękach marszu Mendelssohna, kościoły przestałyby pełnić rolę miejsc wynajmowanych do przeżywania uroczystej ceremonii z Bogiem w tle.
Tak pojmowany „ślub kościelny” zasadniczo nie różni się od ślubu w urzędzie stanu cywilnego. Tymczasem sakrament małżeństwa zaprasza Boga do centrum naszego życia. Jest prośbą skierowaną do Kościoła nie tyle o błogosławieństwo, co przyzwolenie, by to Bóg był w naszej rodzinie Alfą i Omegą, Pierwszym i Ostatnim. Nie tylko w dniu ślubu, ale każdego dnia naszego już wspólnego ziemskiego życia, jak i w wieczności. Bo celem życia każdej katolickiej rodziny jest świętość jej członków, prawda? Bez tej zgody na panowanie Jezusa Chrystusa może się okazać, że fundament położony pod najważniejszą budowę naszego życia nie wytrzyma nawałnic, które prędzej czy później uderzą w nasz dom.
zatrute serce rodziny
Czy jednak ta gorzka wizja przyszłości małżeństwa i rodziny jest uzasadniona? Statystyka jest bezwzględna. W krajach zachodniej Europy rozpada się większość małżeństw, związki nieformalne są normą, a dzieci wychowują się w rozbitych rodzinach. Do niedawna można było sądzić, że te problemy dotykają tylko państw zachodnich. Wystarczy jednak rozejrzeć się w pracy, w szkole, na uczelni czy nawet na niedzielnej Mszy Świętej, żeby zobaczyć, że to rzeczywistość, która może dotknąć każdego z nas.
Pamiętam doskonale mój szok, gdy znajomy dominikanin, przygotowujący do pierwszej komunii świętej dzieci w jednej z podkarpackich parafii, oznajmił, że na 120 rodzin tych Bogu ducha winnych dzieci aż 80 proc. stanowią rodziny niepełne, z rodzicami żyjącymi w konkubinacie, czy przechodzące poważny kryzys. Pewnie nie zdziwiłbym się, gdyby chodziło np. o Warszawę czy inny wielkomiejski ośrodek, ale w małej miejscowości? To pokazuje, z jakim problemem trzeba nam się mierzyć.
Skoro rodzina jest podstawową komórką społeczną, w której powinny panować wzajemna miłość, dążenie do jedności i przebaczenie, której zadaniem jest również rozpalenie tych wszystkich cnót w dzieciach, to trzeba nam odważnie postawić pytanie, czy współczesny, nowoczesny model rodziny jest w stanie zadośćuczynić takiej definicji? Nie trzeba być naukowcem, żeby ze smutkiem stwierdzić, że systemowa rezygnacja z odpowiedzialnej miłości, stawianie na niedojrzałość i brak poszanowania życia ludzkiego są drogą prowadzącą do zatrucia serca każdej rodziny, która się temu szaleństwu podda.
lek na zatrute serce rodziny
Wiele chorób ma to do siebie, że zjawiają się w najmniej oczekiwanym momencie, zaskakując nas. Kiedy przy włączonym telewizorze, rozłożeni na kanapie naszego życia „czujemy się dobrze”, możemy jednocześnie nie poczuć, że serce naszej rodziny jest zatruwane. Dlatego każda choroba trawiąca rodzinę ma swoje przyczyny w braku zaangażowania i myślenia o drugim, a mówiąc językiem ewangelicznym – w braku czujności.
Tymczasem czujne serca są dla rodziny tym, czym działające na zatruty organizm lekarstwo, to znaczy warunkiem koniecznym do tego, byśmy w obecnych czasach nie tylko prze-żyli, ale jako chrześcijanie żyli w pełni. Jako katolicy korzystajmy regularnie z przepisanych przez Kościół lekarstw i nie przekładajmy ciągle wizyt u Specjalisty. W przeciwieństwie do polskiej służby zdrowia, On zawsze ma dla nas termin i zna na wyrywki historie wszystkich naszych chorób. Stworzył nas, stworzył rodzinę, dlatego wie również, jak o nią zadbać. Wystarczy Mu zaufać.