„Można być świętym z pastorałem w ręku, ale tak samo można nim zostać, mając w ręku miotłę” – mawiał Jan XXIII. Ten papież przewietrzył Kościół swą łagodnością, dobrocią i uśmiechem.
Nie chcę tu przypominać biografii Dobrego Papieża ani analizować jego większych i mniejszych dokonań, których lista, mimo zaledwie pięcioletniego pontyfikatu, jest naprawdę długa. Tych opracowań jest pod ręką bez liku. Będzie to zatem subiektywne spojrzenie na człowieka urodzonego w Sotto il Monte, czyli Pod Wzgórzem, oczami ludzi, którzy go znali, oraz przez pryzmat Dziennika duszy, który pisał aż do śmierci. W nim jest właśnie prawdziwa historia prostego chłopaka wywodzącego się z wielodzietnej, ubogiej rodziny, który już w dzieciństwie zapragnął zostać… wiejskim księdzem. Kilkadziesiąt lat później stwierdził: „Każdy może zostać papieżem; najlepszy dowód, że ja nim zostałem”.
miłość do ludzi i Jezusa
„Ta zmiana wizerunku była prawdziwym szokiem. Po ascetycznym Piusie XII, który był zawsze poważny, przyszedł papież uśmiechnięty od ucha do ucha, dobrotliwy, familiarny i od razu podbił serca ludzi na całym świecie” – opowiada o. Francesco Antonelli. 85-letni franciszkanin dziś jest postulatorem w procesie kanonizacyjnym Jana XXIII, a wówczas stał w tłumie wiernych na placu św. Piotra i czekał na wynik konklawe. Kilka tygodni później po raz pierwszy spotkał się twarzą w twarz z następcą św. Piotra i tak zaczęła się ich wieloletnia współpraca. „Miałem 29 lat. Ubrany we franciszkański habit stałem w gronie księży na audiencji. Papież podszedł i pogłaskał mnie po twarzy, a potem pobłogosławił. Pomyślałem: «Traktuje mnie jak wnuka»” – opowiada wzruszony, dodając, że ta dobrotliwość była cechą charakterystyczną Jana XXIII. „Nie oznacza to jednak, że był pobłażliwy. Kiedy było trzeba, potrafił być srogi i wymagający, nie wahał się też zganić i zwrócić uwagi, jeśli ktoś źle postępował” – podkreśla wieloletni sekretarz i przyjaciel papieża, kard. Loris Capovilla. Wskazuje on, że wartości, które Angelo Giuseppe Roncalli wyniósł z domu rodzinnego, naznaczyły go na całe życie. „Był bardzo prostym człowiekiem i kochał proste życie. Godności, którymi obdarowywał go Kościół, zupełnie mu nie imponowały, nie szukał ich, nie chciał zrobić kariery, przyjmował w duchu posłuszeństwa drogę, jaką wyznaczył mu Pius XII” – opowiada kard. Capovilla. „Wiele zapomniałem z książek, które przeczytałem, ale do końca życia kwitło we mnie to, co zaszczepili rodzice: miłość do ludzi i Jezusa” – zanotował Roncalli już jako papież.
Nad imieniem długo się nie zastanawiał. Przypomniał sobie swoje korzenie i kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela. Trzymając go do chrztu, stryj oddał go wówczas pod opiekę św. Jana i Matki Boskiej. Jedno z jego pierwszych wspomnień z dzieciństwa też było związane z Maryją. Mając cztery lata, z mamą, będącą w kolejnej ciąży, wspiął się do leżącego na zboczu góry kościoła. Było jednak tak wielu ludzi, że nie zmieścili się do środka. Mama wzięła go na ręce i pokazała mu figurę Madonny, mówiąc: „To Jej oddałam twoje życie”. Mały Angelo zakochał się wówczas w Madonnie. „Był bardzo otwarty. Wielokrotnie wracał wspomnieniami do dzieciństwa. Opowiadał mi o wspólnie odmawianym w rodzinie różańcu oraz o tym, że w każdą sobotę oddawali się w opiekę Maryi. Mimo że żyli bardzo skromnie, często wręcz głodnie, ważną praktyką w rodzinie był post” – opowiada kard. Capovilla. W Watykanie papież zaglądał do kuchni i prosił siostry, by gotowały skromne posiłki i nie zapominały wspierać biednych. Wcześniej w czasie wielkiego głodu przed siedzibą delegata apostolskiego ustawiały się kilometrowe kolejki, a on sam na wózku ciągniętym przez muły przemierzał Bułgarię z zapasami żywności dla potrzebujących.
wiejski proboszcz na salonach i wielkie wietrzenie
Wieśniacze korzenie i prostota Roncallego dla wielu były solą w oku. „Mój wuj kardynał przez kilkadziesiąt lat pracował w Kurii Rzymskiej najpierw z Piusem XII, potem z Janem XXIII. Pamiętam, jak w czasie rodzinnego spotkania opowiadał o tym, że papież chciał mianować ówczesnego delegata apostolskiego w Bułgarii i Turcji nuncjuszem w Paryżu. Ówczesny sekretarz stanu kard. Domenico Tardini miał wypalić: «Ojcze święty, ależ to prosty człowiek, syn wieśniaków, on nie pasuje do Paryża i do tak renomowanej nuncjatury!». Pius XII obstawał jednak przy swoim. Roncalli został wezwany i na wieść o tym, co go czeka, powiedział: «Jak to ja?». A Tardini dodał: «No właśnie, ja to samo mówię!». Mimo wszystko został nuncjuszem w Paryżu, gdzie doskonale pracował” – opowiada o. Antonelli, śmiejąc się z ogromnego poczucia humoru Pana Boga.
Już po kilku tygodniach „wiejski proboszcz, tak gruby, że nie mieści się w swej sutannie” stał się prawdziwą osobistością i ulubieńcem paryskich salonów. Zjednywał sobie ludzi poczuciem humoru i otwartością. Rozmawiał z każdym niezależnie od jego poglądów i wyznawanej wiary czy niewiary. Kochał dialog, co pokazał już wcześniej, zgłębiając chrześcijański Wschód i zacieśniając więzy z prawosławnymi. Często powtarzał: „Wolę raczej to, co łączy, niż to, co dzieli”. Kardynał Capovilla wspomina: „W Stambule spacerował po bazarach, a w Paryżu dyskutował z ludźmi nad brzegami Sekwany, jako patriarcha Wenecji siadał w barze na kawie i gawędził z mieszkańcami. Mówił, że prawdziwy kontakt z człowiekiem to ten bezpośredni, a nie na salonach czy w czasie wielkich uroczystości”. Uczył się kolejnych języków, by móc bezpośrednio rozmawiać z ludźmi, którym służył. Mawiał: „Jak nędzne jest życie biskupa czy księdza zredukowanego wyłącznie do roli dyplomaty czy biurokraty” oraz „smutny ksiądz jest złym księdzem”.
Kiedy wszedł po wyborze do swego apartamentu w Pałacu Apostolskim, miał otworzyć okna, mówiąc: „Wpuśćmy trochę świeżego powietrza”. Gest ten stał się symbolem pontyfikatu. Przejściowy papież, za jakiego był uważany, okazał się reformatorem. „Zaledwie pięć dni po wyborze napomknął mi o swoich planach. Mówił bardzo ogólnikowo. Powiedział: «Na moim biurku gromadzi się tyle spraw, pytań i niepokojów. Potrzebna byłaby jakaś inicjatywa wyjątkowa i nowa, a nie tylko Rok Święty»” – opowiada sędziwy sekretarz papieża. I dodaje: „Potem powrócił do tego tematu. Mówił, że nie możemy rozumować tylko po ludzku. Wskazywał, że wielkim darem jest już podjąć dobrą inspirację i mówić o niej. Wyznał, że nie żąda, by mógł celebrować sobór, wystarczy mu tylko go zapowiedzieć” – opowiada kard. Capovilla.
W wigilię obrad soborowych mieszkańcy Rzymu spontanicznie zjawili się na placu św. Piotra, aby zamanifestować swoją solidarność z Janem XXIII i rozpoczynającym się soborem. Dobry papież Jan wyszedł do okna i wygłosił improwizowane przemówienie. Słowa niesamowite, pełne ciepła, prostoty, płynące prosto z serca. Zwrócił uwagę na świecący wtedy księżyc, który – jak zażartował – przyłączył się do procesji ludzi zmierzających do Watykanu. Przed błogosławieństwem prosił rzymian, aby po powrocie do domów ucałowali swoje dzieci i powiedzieli, że to od papieża. „Pamiętam niesamowitą atmosferę tego wieczoru i tę wyczuwalną bliskość ludzi zgromadzonych na placu z papieżem” – wspomina o. Antonelli. Pół wieku później z tego samego okna o wielkiej intuicji Jana XXIII mówił Benedykt XVI, który jako 35-letni ksiądz był wówczas ekspertem teologicznym podczas soborowych obrad. „50 lat temu w tym oknie stanął dobry papież Jan. Byliśmy szczęśliwi i pełni entuzjazmu. Rozpoczął się właśnie wielki sobór ekumeniczny, a my byliśmy pewni, że nadejdzie nowa wiosna dla Kościoła, nowe Zesłanie Ducha Świętego, nowa wyzwoleńcza obecność Ewangelii” – podkreślił Benedykt XVI.
owoce działań Dobrego Papieża
„Często słyszałem z ust papieża: «Loris, na teraźniejszość patrz z nadzieją, za przeszłość dziękuj, a przyszłości nie planuj, tylko powierzaj ją Bogu». Lubił też mawiać, że «chrześcijanie liczą się na tym świecie tylko wówczas, gdy przynoszą pokój»” – opowiada kard. Capovilla, przypominając, że ten duch znalazł się w najważniejszej papieskiej encyklice. Swe odbicie znalazły w niej wojenne doświadczenia przyszłego papieża. „Wojna wiele mnie nauczyła. Jakże dokładnie poznałem wtedy ludzkie serca. Wciąż pamiętam krzyk Austriaka z klatką piersiową rozerwaną przez bagnety. Obraz ten jak żywy stał mi przed oczami, gdy pracowałem nad encykliką Pacem in terris” – wspomniał po latach papież.
Mieszkając w rodzinnym miasteczku Jana XXIII, 98-letni kard. Capovilla jest wyjątkowym świadkiem jego życia. Do dziś można zwiedzać rodzinny dom Roncallich. Niewielkie skromne izby, w których mieszkała 13-osobowa rodzina i gdzie przyszedł na świat Angelo. Mebli jest niewiele. Honorowe miejsce zajmuje łóżko, na którym zmarł złożony rakiem żołądka, i jego ulubiony fotel, które zostały przewiezione tu z Watykanu. W oczy rzucają się pisane w różnych językach listy. Zatopiona w modlitwie z dłonią na papieskim fotelu starsza kobieta klęczy. Przyjeżdża tu systematycznie, by podziękować Dobremu Papieżowi za otrzymane łaski. Nie chce rozmawiać, mówi tylko: „Mojej rodzinie dał tak wiele”. „Choć papież Franciszek wyraził zgodę na kanonizację Jana XXIII bez udokumentowanego cudu uzdrowienia, nie znaczy to, że tych cudów nie ma, wprost przeciwnie: codziennie przychodzą do postulacji listy z całego świata mówiące o wielkiej aktywności papieża uśmiechu” – opowiada postulator. Świadczą o tym choćby zdjęcia wiszące w jego rodzinnym domu. Widnieją na nich małe dzieci, które bezpłodni rodzice wyprosili za jego przyczyną; osoby, które odzyskały zdrowie czy cudem wyszły z wypadków samochodowych. Jest zdjęcie młodej mieszkanki Neapolu, która przez przypadek wypiła produkt zawierający cyjanek i nie dość, że przeżyła, to jej wątroba i śledziona pozostały nieuszkodzone. Jest też fotografia s. Catheriny Capitani uzdrowionej z raka żołądka. Listy piszą nie tylko katolicy, ale również protestanci, muzułmanie, niewierzący.
„Te pięć lat pontyfikatu to niby krótki czas, a tak wiele się zmieniło. To był znak Bożej opatrzności” – mówi o. Antonelli. I wylicza: sobór, reforma kodeksu prawa kanonicznego, wyjście poza Watykan i podróż do Loreto, do Ziemi Świętej, odwiedziny w więzieniu, w szpitalach… „To było totalne trzęsienie ziemi. Pamiętam, jak wówczas jeden z hiszpańskich kardynałów kurialnych powiedział: «Cóż ten starzec zamierza jeszcze zrobić, chce zrewolucjonizować świat i Kościół?», a papież stawiał na zbliżenie Kościołów, na ekumenizm, na dialog. Opierał się na swym wcześniejszym doświadczeniu współpracy w tym względzie. Potem nastąpiła reforma liturgiczna i języki narodowe” – opowiada o. Antonelli. Nie bez znaczenia były tu jego wcześniejsze doświadczenia. On, który znał tylko liturgię rzymską, odprawianą po łacinie, w Bułgarii zaczął przecież uczestniczyć w nabożeństwach w rycie bizantyńskim.
Ojciec Antonelli na bieżąco śledził przebieg soboru, ponieważ jego wuj stał na czele soborowej komisji liturgicznej. „Pamiętam, jak opowiadał, że na jedno ze spotkań komisji największych liturgistów świata przyszedł także papież, by dowiedzieć się, o czym mówią. Usiadł z boku i przysłuchiwał się. Dyskutowano o konieczności zmniejszenia liczby uroczystości związanych z poszczególnymi świętymi. Papież zabrał głos: «Wydaje mi się, że dzieje się tu coś, co kiedyś miało miejsce na morzu. Łódź, którą płynął kapelan wojskowy, zaczęła nabierać wody. Kapitan zarządził więc, by odciążyć statek, wyrzucając za burtę wszystko to, co jest niepotrzebne. Kapelan bez chwili wahania chwycił brewiarz i wyrzucił go do morza. Wydaje mi się, że wasza dyskusja idzie mniej więcej w tym samym kierunku»” – wspomina postulator, dodając, że inteligencja i błyskotliwość wyróżniały tego skromnego papieża. Był też wierny swoim przyjaźniom, które troskliwie pielęgnował. Umiał dostrzec wartość prostych gestów. W rodzinnym miasteczku ks. Roncallego wielu powtarza jego słowa: „Jeśli dziecko podaruje ci choćby stary guzik, to jest to największy skarb na świecie, bo robi to z czystej miłości”.
łagodność, dobroć, uśmiech
„Uczył nie tracić nadziei. Przypominał o wartości uśmiechu. Mawiał: «Ludzie są jak wino, niektórzy zmieniają się w ocet, ale większość wraz z wiekiem zyskuje na wartości»” – mówi kard. Capovilla, gdy pytam go o przesłanie świętego papieża. I dodaje: „Przede wszystkim jednak ten po uszy zakochany w Bogu człowiek uczył miłości właśnie do Niego”. „To łóżko jest ołtarzem. Ołtarz domaga się ofiary. Jestem gotów” – mówił podczas agonii. „Moje walizki są spakowane. Gdy przyjdzie moment, by odejść, nie będę się ociągał” – zapewniał. „Urodzony biedny, lecz z ludu godnego czci, pokornego, nadzwyczaj szczęśliwy, bo umieram biedny, rozdawszy według różnych potrzeb i okoliczności mego życia prostego i skromnego na służbę biednym i świętego Kościoła” – pisał w swym testamencie. Zostawił w nim swe przesłanie do świata i Kościoła – łagodność, dobroć, miłość.