Być może to, czego potrzebujemy najpilniej, to są przestrzenie. I te fizyczne, które prostotą i harmonią nie zagracają głowy, i zarazem te niefizyczne, które pozwalają „czuć się sobą u siebie”. To przestrzeń jest gruntem dobrych relacji, miejscem dla człowieka. Z sentymentem śledzę profile w mediach społecznościowych moich byłych uczniów z lubelskiego Klonowica, osób poznanych przy różnych duszpasterskich i nieduszpasterskich okazjach. Gdzie oni dziś są? Czy wszystko, co mogliśmy sobie wzajemnie powiedzieć i wzajemnie siebie nauczyć, już się dokonało?
Mam poczucie straty. Że ci, z którymi jesteśmy związani na jakimś etapie, z którymi spotykamy się w konkretnym epizodzie życia, gdzieś giną. Być może duszpastersko i nieduszpastersko zabarwione spotkania są potrzebą chwili i gdy ta się kończy, finalizują się i one. Po prostu są ważne na pewnym etapie, a potem się kończą. Odegrały swoją rolę. Bo i z „ministrantury” i z Domowego Kościoła się w końcu wyrasta.
„kukam” na zachód…
… z lekką zazdrością i próbą zrozumienia różnic i możliwości. Patrzę na konkretną rzeczywistość Rodziny Sercańskiej, która mocno różni się od naszego pomysłu na „rolę świeckich” w naszej sercańskiej misji w Polsce. Cudzysłów jest głęboko słuszny, bo udana zmiana nie zaczyna się od nowych form, ale od na nowo przemyślanych treści. Istniejąca w Zgromadzeniu tzw. Famiglia Dehoniana nie jest typową wspólnotą modlitewną ani grupą zadaniową do ustawienia choinek w kościele. Nie jest też wspólnotą wyłącznie „świeckich”. Rodzinę Sercańską w międzynarodowym wydaniu tworzą ci, którzy z sercanami aktywnie pracują, współtworzą wolontariat, wspierają duchowo i finansowo nasze inicjatywy, ludzie młodzi, którym towarzyszymy, a także sami zakonnicy sercańscy czy członkinie innych zgromadzeń.
Famiglia Dehoniana to nie sztab ludzi na usługi sercanów, ale rodzina zainspirowana charyzmatem o. Dehona, aktywnie współtworząca swoją sercańską (dehoniańską) rzeczywistość. Trochę za czymś takim w Polsce tęsknię. Czuję potrzebę nowego szyldu, pod którym można łączyć i wyrażać to, co już nas łączy. Widzę potrzebę szerokiej formy, w której odnajdą się nasi „prywatni” znajomi i przyjaciele, ludzie, którzy z nami współpracują i z którymi nie mamy obawy spędzić razem wakacji.
nie bić głową w mur…
… bo i po co, jak ktoś już to zrobił. W stronę Rodziny Sercańskiej w hiszpańskiej wersji spoglądam zatem z zainteresowaniem. W ubiegłym roku zorganizowała ona pierwsze spotkanie na skalę międzynarodową, zapraszając zaprzyjaźnioną Portugalię. Dwa dni spędzone wspólnie, by dzielić się pomysłami, modlić i zaprzyjaźnić. Czy nie o to chodzi w sint unum? Czyż nie takie są potrzeby tych, którzy z Sercańskich Dni Młodych już wyrośli, a do Sercańskiej Wspólnoty Świeckich jeszcze „nie dorośli”?
„Ojciec Dehon byłby dumny z tego spotkania” – skwitował wydarzenie hiszpański prowincjał ks. José Luis Munilla SCJ. Tym bardziej, że zjazd, na który zechciało przyjechać ponad 200 osób, miał w tym roku, w połowie lutego, swoją kolejną edycję.