O tym, dlaczego chrzest dziecka jest tak ważny, z Klaudyną i Krzysztofem, rodzicami Daniela i Marka, rozmawia Dorota Bidzińska.
Z okna kartonowego domku, położonego na środku pokoju, nieśmiało uśmiecha się do mnie wesoła buzia.
Klaudyna: To nasz starszy syn, Daniel. Ma trzy lata. Młodszy, Marek, urodził się niedawno. Ma dopiero dziesięć dni. Można więc powiedzieć, że z tematem chrztu jesteśmy na bieżąco.
Zaplanowaliście już chrzest Marka?
Klaudyna: Tak, na 7 lutego.
Szybko. Czasem rodzice wolą poczekać, aż dziecko trochę podrośnie, zrobi się cieplej na dworze…
Krzysztof: …albo sąsiedzi będą swoje dziecko chrzcić. Moim zdaniem, to bardzo prozaiczne podejście.
Klaudyna: Tak naprawdę najważniejsze jest, żeby dziecku jak najszybciej otworzyć drogę wiary. My, jako katolicy, wierzymy, że chrzest zmazuje grzech pierworodny. Jeśli ochrzcimy nasze dziecko, to jest to dla niego lepszy start. Wtedy zaczyna życie z czystą kartą. Przecież czasem chrzci się dzieci nawet zwykłą wodą, w inkubatorze, jeśli istnieje zagrożenie życia. Mamy taki przykład wśród naszych znajomych. Ochrzcili córeczkę zaraz po urodzeniu. Teraz mówią, że trochę im żal, że nie było tej całej uroczystości, ale cieszą się, że zrobili to, co najbardziej istotne.
Czy 7 lutego to jakaś specjalna data?
Klaudyna: To nie jest dzień, w którym odbywają się chrzty w naszej parafii. W tym dniu będzie Msza Święta dla małżeństw z naszego kręgu. Należymy do oazy rodzin. Chcieliśmy, żeby Marek miał taki swój wyjątkowy dzień, a nie był chrzczony z tłumem innych dzieci. Poza tym będzie miło, jeśli podczas chrztu obecni będą nie tylko najbliżsi z rodziny, ale też przyjaciele i znajomi.
Kogo wybraliście na rodziców chrzestnych?
Klaudyna: Wybór był prosty. Chrzestnymi Daniela są brat męża i bratowa. Też są z oazy, poznali się na katolickim portalu randkowym. Rodzicami chrzestnymi Marka zostanie mój brat z żoną. Nie są może tak bardzo zaangażowani w sprawy Kościoła, ale reprezentują te same wartości, co my. Chcieliśmy, żeby były to osoby, które mogą być dla naszych dzieci przewodnikami przez życie. Nie ma znaczenia, czy jest to ktoś bogaty, kto może kupić ładny prezent, ale osoba, która będzie nam pomagać w wychowywaniu synów, którą możemy dać chłopakom za wzór. Ja moich chrzestnych pamiętam bardziej ze zdjęć. Chcielibyśmy, żeby nasze dzieci dobrze znały swoich. I tak właśnie jest. Daniel, kto jest twoim tatą chrzestnym?
Daniel: Wujek.
Klaudyna: Jaki wujek?
Daniel: Mariusz.
Klaudyna: A mamą?
Daniel: Ciocia Natalia.
A skąd wybór imion? Inspiracje biblijne?
Klaudyna: W przypadku Daniela nie mieliśmy takiej refleksji. Wybraliśmy imię, które byłoby w miarę oryginalne, a równocześnie znaczące. Marka wybraliśmy ze względu na patrona. Kiedy byłam w ciąży na wizycie kontrolnej u lekarza, pan doktor zapytał mnie: „Kto tam w brzuchu siedzi?”. Odpowiedziałam, że Marek. Wtedy zapytał mnie, czy wiem, jaki jest symbol św. Marka Ewangelisty. To lew. A przecież Daniel także kojarzy się od razu z lwami – starotestamentową opowieścią o Danielu w jaskini lwów. Koleżanki śmieją się: „Nie przejmuj się, i tak w stadzie najważniejsza jest lwica”.
Poskromić takie żywe „lewki” to rzeczywiście prawdziwe wyzwanie. W czasie chrztu zobowiązaliście się wychowywać swoje dzieci w wierze. Jak to robicie?
Krzysztof: Najważniejszy jest przykład rodziców.
Klaudyna: Tak, staramy się, żeby od małego chłopcy uczestniczyli w naszym życiu religijnym. Przede wszystkim w Eucharystii. W przypadku Daniela pierwszą Eucharystią, w której brał udział, był jego chrzest. Marek miał okazję być na Mszy Świętej już dwa dni po swoim urodzeniu, w szpitalnej kaplicy. Ważna jest też wspólna modlitwa. Daniel modli się do swojego Aniołka Stróża, modli się też za swoją rodzinę. Sam wymyśla, za kogo chciałby się pomodlić. Te intencje bywają czasem dziwne, na przykład modli się za swoje budowle z klocków, wóz strażacki, dźwig, który widział na spacerze, ale czasem są to też ciocia, wujek, osoba, którą spotkał tego dnia. Czasami zabieramy go na spotkania kręgu. To ważne, żeby widział, jak jego rodzice się modlą. Chodzimy też na roraty z lampionem, na różaniec. Daniel, masz swój różaniec? Jaki jest?
Daniel: Kolorowy.
Klaudyna: Pewne rzeczy staramy się mu tłumaczyć. Najprościej, jak się da. Na przykład pyta nas, co to jest konfesjonał. Odpowiadam, że to jest takie miejsce, gdzie ludzie rozmawiają z księdzem, mówią mu o swoich smutkach i radościach, a on je przekazuje Panu Bogu. I kiedy stoimy w kościele, a przed konfesjonałem ustawia się kolejka, to Daniel mnie ciągnie za rękę i mówi: „Mamo, popatrz, ilu ludzi chce sobie z księdzem porozmawiać”.
Interesuje go to, co dzieje się w kościele?
Klaudyna: Bardzo. On w ogóle wszystko, co zobaczy, później naśladuje w domu. Jak zobaczy w drodze do przedszkola dźwig, to potem próbuje zbudować dźwig z klocków. Jak wrócimy z różańca w kościele, to z klocków buduje monstrancję.
Krzysztof: Ostatnio, kiedy przyszli do nas znajomi, myślałem, że powie wszystkim, że ten kartonowy domek, który tutaj stoi, to jest jego zakrystia. Bo miał taką zabawę. Powiesił sobie dzwonek, dzwonił i wychodził z domku ubrany w szaty.
Klaudyna: Czasem te modlitwy przypominają mu się w najbardziej zaskakujących momentach. Siedzi w piaskownicy, kopie dołek i nagle mówi: „Aby w tym dole nie zabrakło chleba…”. Bo jest taka modlitwa przed posiłkiem: „aby na tym stole nie zabrakło chleba”. Widok min innych mam był po prostu bezcenny!
Krzysztof: Myślę, że będzie księdzem.
Klaudyna: Zobaczymy. Będzie tym, kim będzie chciał.
Zastanawiacie się, co będzie, gdy chłopcy dorosną i będą świadomie podejmować decyzję o tym, czy chcą żyć wiarą, czy nie?
Klaudyna: Na pewno nie będziemy ich do niczego zmuszać. Mam nadzieję, że nawet jeśli będą mieli w życiu taki etap, że zejdą z tej drogi, to po pewnym czasie sami na nią wrócą.
A co, jeśli kiedyś wasz syn zapyta was z pretensją: dlaczego mnie ochrzciliście?
Klaudyna: Powiemy mu, że na tym etapie nie miał wpływu na swoje życie. Opiekowaliśmy się nim i zrobiliśmy dla niego wszystko to, co uważaliśmy za ważne i słuszne. I tak, jak dbaliśmy, żeby był najedzony, kąpaliśmy go, przewijaliśmy, tak też jako katolicy go ochrzciliśmy. A skoro on nie chce podążać tą drogą, którą uważamy za najlepszą dla niego, to jest nam trochę przykro…
Krzysztof: Bardzo ważne jest to, jak rodzice sami podchodzą do wiary. Bo jeśli my nie będziemy z nimi chodzić do kościoła, to te pretensje pewnie się pojawią.
Klaudyna: Na pewno nie można dziecku mówić: „idź do kościoła”, a samemu nie chodzić. Dawać mu taki przekaz: ja nie idę, bo mi się nie chce, ale ty idź.
Boicie się odpowiedzialności, jaka wiąże się z wychowaniem dzieci w wierze?
Klaudyna: Nie. Tak naprawdę nie ma różnicy między wychowywaniem w wierze a wychowywaniem w ogóle. Tak jak uczymy nasze dzieci, że trzeba powiedzieć „dziękuję”, „proszę”, „do widzenia”, tak samo pokazujemy im, że trzeba się pomodlić albo iść do kościoła. Wiara jest przecież częścią naszego życia.
Dziękuję za rozmowę.