Czytelnia

Niewidzialni uchodźcy

| 0 comments

Niewidzialni uchodźcy

W oczach świata są mniej pilnym problemem, bo pozostają w granicach krajów, w których są prześladowani. Za to w razie politycznych sporów o międzynarodową pomoc idealnie pełnią funkcję karty przetargowej. Stanowią najbardziej marginalizowaną część tej grupy osób, do której skierowana jest tzw. pomoc na miejscu. Kim tak naprawdę są IDP – osoby wewnętrznie przesiedlone w Syrii?

„Mój brat jest w Jordanii, ale tam nie jest ani trochę łatwiej niż tu” – mówi Abdallah. Jedną ręką nalewa nam do kubków mocnej herbaty, a drugą przytrzymuje chowającą się za nim zawstydzoną dwuletnią córkę. Mężczyzna wygląda na około 50 lat. Okazuje się jednak, że to tylko spalona słońcem skóra i spękane, twarde dłonie mocno go postarzają. Przez całe życie wraz z żoną uprawiali kawałek ziemi pod Rakką – miastem znanym dziś jako pierwsza stolica tzw. Państwa Islamskiego w Syrii. Początkowo, gdy usłyszeli o zajęciu miasta, nie przyszło im do głowy, że musieliby kiedykolwiek opuszczać swoją wieś. Byli sunnitami i myśleli, że nie mają się czego bać.

ucieczka?

Działania bandytów, którzy opanowali okolice, szybko utraciły pozory sprawiedliwości czy religijności. Gdy rok po ustanowieniu samozwańczego kalifatu zaczęto przeprowadzać publiczne egzekucje za wymyślane na poczekaniu „wykroczenia przeciw Bożemu prawu” i siłą ściągać na nie chłopców ze szkół, aby pełnili funkcję publiczności, miara się przebrała. Ryzykując życie, Abdallah z dnia na dzień za bezcen sprzedał gospodarstwo i pod osłoną nocy wraz z rodziną pieszo opuścił wieś. Szybko okazało się, że możliwości znalezienia mieszkania i pracy poza Rakką są bardzo ograniczone, a próba wyjazdu do któregoś z sąsiednich krajów bezsensowna. Raz na kilka tygodni do Abdallaha docierały wieści od rozsianej po Bliskim Wschodzie rodziny – jego czterej bracia pozostawali uzależnieni od pomocy humanitarnej w obozach dla uchodźców poza Syrią.

Rodzina nie chciała zostać w kraju. Dość się napatrzyli. Bali się o dzieci i o to, że jak nie dorwą ich macki Państwa Islamskiego, to zrobi to armia rządowa lub któraś z lokalnych grup dżihadystycznych. Czuli, że są w potrzasku. Nie można było wyjechać, nie można było zostać. Tymczasem zostać jednak musieli, bo granice nagle się zamknęły i zabrakło pieniędzy. Od trzech lat mieszkają w Damaszku. I są jednocześnie uchodźcami i nie-uchodźcami.

uchodźcy wewnętrzni

Biuro Wysokiego Komisarza do spraw Uchodźców (UNHCR) szacuje, że w samej Syrii osób wewnętrznie przesiedlonych, czyli takich jak rodzina Abdallaha, jest ponad 7 milionów. 2,8 miliona z nich to dzieci. Status IDP (Internally Displaced Person – ang. osoba wewnętrznie przesiedlona) jest oficjalnie rozpoznawany dopiero od 2014 roku. Tytuł ten daje takim osobom pierwszeństwo w kolejce po pomoc humanitarną. W ten sposób międzynarodowa społeczność wirtualnie klepie po plecach uchodźców wewnętrznych i stawia ich za wzór – oto ci, którzy zostali. Wraz z miską zupy czy kocem przekazuje się im gorące zapewnienia, że pomoc na miejscu to rozwiązanie tzw. kryzysu migracyjnego, który popiera większość ankietowanych w krajach rozwiniętych.

W praktyce jednak uchodźców wewnętrznych nie omija żadna trauma, której doświadczyli ludzie opuszczający kraj. Być może udało im się uciec od wielu lokalnych zagrożeń, ale nie od głównej przyczyny ich tragicznej sytuacji: wciąż oficjalnie pozostają „pod opieką” rządów swojego kraju, w którym na dodatek w każdym momencie można natknąć się na jakąś zbłąkaną kulę. Status uchodźcy wewnętrznego budzi także mieszane uczucia wśród lokalnej ludności i prowadzi do jeszcze większego wykluczenia przesiedlonych.

mimo wszystko obcy

Abdallah i jego rodzina szli pięć dni pieszo z Rakki do Damaszku. Po przybyciu na miejsce okazało się, że dla miejscowych nie są żadnymi uchodźcami, ale zwykłymi wieśniakami, jakich podczas wojny pełno w stolicy. Ich wiejski dialekt jest ledwo zrozumiały dla damasceńczyków, zaś sposób ubierania się, ciemne od słońca twarze i spracowane dłonie zdradzają ich pochodzenie. Nie są ofiarami, ale przyjezdnymi, migrantami, których można, a nawet należy wydoić do ostatniego grosza. W Damaszku są tak samo obcy, jak byliby poza Syrią. Mogą wyrabiać 16-godzinne dniówki za grosze, a potem od tych samych pracodawców wynajmować byle rudery za wysokość miesięcznej pensji. Nic im się nie należy, nawet litość. W końcu są u siebie, powinni sobie poradzić.

Abdallah i jego pięcioosobowa rodzina mieszkają w wynajmowanym „mieszkaniu” ulokowanym w nieukończonym bloku z płyty w damasceńskich slumsach. Ich dom nie ma drzwi ani okien. Otwory na noc zakrywają kocami, a ściany okryli kawałkami zasłon, żeby wnętrze sprawiało wrażenie bardziej przytulnego i ciepłego. „Robię, co mogę, żeby wyglądało trochę lepiej” – Muslima, żona Abdallaha, wzdycha ciężko, poprawiając chustę na czole. Załamuje ręce, patrząc na goły beton wystający spod mat z napisem UNHCR. „To miejsce bez prądu i wody, a i tak kosztuje nas fortunę”.

Dwójkę dzieci Abdallaha i Muslimy udało się zapisać do szkoły dopiero po interwencji pracowników lokalnego biura Caritas. Nie są z Damaszku, więc muszą poczekać na swoją kolej – szkoły i tak są już przepełnione. W dodatku nie oferują programu uzupełniającego dla osób przesiedlonych, szczególnie dla dziewczynek, które wraz z wkroczeniem do miasta grup dżihadystycznych, zostały pozbawione możliwości uczestniczenia w zajęciach szkolnych.

poza sumieniem

Kiedy wychodzę z mieszkania Abdallaha i Muslimy, dogania mnie ich sąsiadka. Staje na schodach, nie pozwalając mi przejść. Natarczywie pyta, dlaczego ci ze wsi dostają pomoc, a ona nie. Nie rozumie, dlaczego zwykła przeprowadzka miałaby stawiać potrzeby tej rodziny wyżej od potrzeb osób, które tak jak ona posłusznie pozostały na swoich miejscach.

UNHCR szacuje, że od 2011 roku w Syrii co godzinę przybywa 50 wewnętrznie przesiedlonych rodzin. 50 rodzin, których więzy społeczne zostają zerwane i które tak samo jak uchodźcy zewnętrzni muszą zaczynać wszystko od nowa. Osoby wewnętrznie przesiedlone są jednak tymi mniej ważnymi uchodźcami, bo pozostając w granicach swoich krajów, nie nadwerężają tak bardzo kieszeni i sumienia społeczności międzynarodowej. Ich realne społeczne i polityczne problemy pozostają niedostrzegalne dla czujnego oka opinii publicznej, domagającej się „pomocy na miejscu”. Tymczasem wewnętrznie przesiedleni to tak samo uchodźcy, tylko niewidzialni.

Zawalcz o siebie

| 0 comments

Zawalcz o siebie

 

Z noworodków stajemy się niemowlakami, z dziecięcej rzeczywistości przechodzimy do świata nastoletniego, by już za chwilę wejść w dorosłość. Przygotowani lub też zupełnie nieprzygotowani, otwarci na to, co nowe lub pozamykani z nadmiaru zranień, podekscytowani lub przerażeni – nieuchronnie wchodzimy w to, co nieznane. Jaka będzie nasza dorosłość? Jacy my będziemy za te kilka lat? A jacy chcielibyśmy być?

wyjdź na szczyt

Ze szczytu widać inaczej, więcej, szerzej, całościowo. Taka perspektywa z lotu ptaka jest potrzebna, by przyjrzeć się temu, gdzie jesteśmy, ale też dostrzec miejsce, w którym chcemy w przyszłości być i drogę do niego prowadzącą. Młodość jest czasem poszukiwania i podejmowania decyzji. Każdy młody człowiek zadaje sobie pytania o własną tożsamość, przynależność. Chcemy wiedzieć, kim jesteśmy naprawdę. Chcemy dotknąć istoty człowieczeństwa, tego, co sprawia, że my to my. Potrzebujemy zmierzyć się z tym, co w nas trudne, niepoukładane, bolesne. Z drugiej strony pragniemy dokopać się do naszych talentów, dobrych stron. Dążymy do tego, by odnaleźć własną wyjątkowość. Jest taki czas w życiu nastolatka, gdy chce jak najbardziej upodobnić się do innych, scalić z grupą, nie wyróżniać się, czasem wręcz kopiować zachowania i sposób bycia rówieśników. Z biegiem czasu zaczynamy jednak tęsknić za tym, co tylko nasze, zmierzamy do tego, by mieć swój styl, swoje poglądy, swój pomysł na siebie. Wtedy dobrze jest uzbroić się w odwagę i poszukać w sobie tych pragnień, które przekraczając granicę nastoletniości, wkraczają mocno w nadchodzącą dorosłość. Dlaczego? Na to, kim będziemy, pracujemy właśnie w tym momencie naszego życia – każdą naszą decyzją lub jej brakiem. Nasza przyszłość zależy więc od tego, co jest tu i teraz.

Możliwości wyboru jest dużo. Czasem wydaje się nam, że nasze predyspozycje są żadne, innym razem, że nieograniczone. Nie jest to jednak prawdą. Niech nie paraliżuje nas lęk przed dokonaniem wyboru. Dorosłość polega na wybieraniu. Za dużo dziś wokół nas młodych dorosłych, tkwiących wciąż w niepodjętych decyzjach, miotających się w swoim życiu niczym ryba złapana w rybacką sieć. Nie bójmy się więc decydować w tych sprawach, które domagają się naszej uwagi. Poszukujmy też w sobie odpowiedzi na kluczowe pytania: Co sprawia nam prawdziwą radość? Co jest dla nas najważniejsze? Co jest naszą pasją? Co pragnieniem serca? Czemu chcemy poświęcić swój czas i energię? Jaki obraz swojego dorosłego życia nosimy w sercu?

nie możesz mieć wszystkiego

Jedno z nieszczęść współczesności polega na tym, że nie ma w nas zgody na dokonanie wyboru, a więc poświęcenie się czemuś przy jednoczesnej rezygnacji z czegoś innego. Mass media często wmawiają nam, że można mieć wszystko – dużą rodzinę i czas dla dzieci, rozwijającą się karierę zawodową, udane życie małżeńskie, długie chwile relaksu dla samego siebie oraz idealnie urządzony i zawsze wysprzątany dom. Niestety, rzeczywistość tak nie działa. Chcąc sprostać wizji perfekcyjnego życia, fundujemy sobie ciągnącą się latami frustrację i depresyjne nastroje. Nie da się jednocześnie płynąć do dwóch portów. Niektóre style życia wzajemnie się wykluczają. Warto więc obrać kurs na ten wymarzony, jedyny, wybrany port i do niego dostosowywać całą resztę naszego życia.

Kim przede wszystkim chcesz być? Jaka będzie twoja główna życiowa rola? Jaka jest misja twojego życia? Jeżeli trudno ci odpowiedzieć na te pytania, spróbuj wyobrazić sobie siebie w wieku 70, 80 lat. Jaki jesteś? Jacy ludzie są przy tobie? Czy są to twoi współpracownicy, czy rodzina? Żona, dzieci, wnuki? Kim są najważniejsze osoby w twoim życiu i co o tobie mówią?

Wielu z nas na pierwszym miejscu w swoich życiowych planach sytuuje założenie szczęśliwej, trwałej rodziny. Chcemy być dobrymi żonami, mężami, matkami i ojcami. Obserwując wiele młodych rodzin, zauważamy, jak często marzenia o rodzinnym szczęściu nie urzeczywistniają się. Rodzice nie mają czasu dla dzieci, małżeństwa żyją skłócone. A przecież wszyscy chcieli dobrze. Gdzie tkwi błąd? Bardzo często wiemy, co jest dla nas najważniejsze, lecz żyjemy tak, jakbyśmy tej wiedzy nie posiadali. Nie dbamy o to, co ważne. Nie poświęcamy czasu. Angażujemy się cali w pracę zawodową, zobowiązania wobec innych osób, przesadną dbałość o siebie. Liczymy, że to, co najważniejsze zawsze będzie dla nas na wyciągnięcie ręki. Tymczasem niepielęgnowana miłość usycha. Tylko bajki kończą się zdaniem: „Żyli długo i szczęśliwie”, tak jakby znalezienie księcia załatwiało już wszystko. A to przecież dopiero początek.

realizuj swoje szczęście

Podejmując ważne decyzje, zastanów się, jaki wybór pozwoli ci realizować twoje główne cele. Zdarza się dziś coraz częściej, że kobiety najlepsze lata swojego młodego życia wykorzystują na realizację zawodową, ponieważ czują, że muszą dojść do pewnego punktu, by móc spokojnie zająć się powiększaniem rodziny. Starając się o upragnione dziecko grubo po 30. roku życia, napotykają na szereg problemów. Biologia nie zna litości. Współczesne kobiety często przepracowują najlepszy czas na poczęcie i urodzenie dzieci.

Nie wystarczy zatem wiedzieć, co jest dla nas ważne. Trzeba nam podejmować kroki, by to, co cenne urzeczywistniało się w naszym życiu. Zaplanuj swoje szczęście. Zastanów się, jakie malutkie kroki mógłbyś podjąć, by było ono coraz bliżej ciebie. Krok po kroku wcielaj w życie własne marzenia. Zastanów się, czy to, na co teraz poświęcasz większość swojego wolnego czasu, przybliża Cię do realizacji twojego planu. Co mógłbyś robić inaczej? Z czego zrezygnować? Jaki wysiłek dołożyć do podejmowanych starań?

Kiedy słowa to nie wszystko

| 0 comments

Kiedy słowa to nie wszystko

 

Nieustannie wysyłamy naszemu otoczeniu różne komunikaty. Czynimy to świadomie lub nieświadomie. To, co mówimy, jest jedynie małą częścią tego, co przekazujemy drugiej osobie. Kiedy rozmawiamy, znaczenia nabiera nie tylko treść wypowiadanych słów, ale także ton głosu, mimika, gestykulacja czy też odległość, w jakiej stajemy od rozmówcy. To wszystko składa się na spójność i czytelność naszego komunikatu, a co za tym idzie – na sposób, w jaki odbierze nas druga osoba. Gdy rozmówcą staje się nasz małżonek, to, co mówimy między słowami, staje się jeszcze istotniejsze.

małżeństwo poligonem komunikacji

Wzajemne zrozumienie to psychologiczny fundament relacji małżeńskiej. Jest to składnik budujący jedność między małżonkami. Ta zaś sama w sobie jest cudownym owocem bycia razem na dobre i na złe. Udana komunikacja w małżeństwie jest niezwykle ważna, nie jest ona bynajmniej sprawą łatwą. Nie jest także dana żadnemu małżeństwu raz na zawsze. Wzajemne zrozumienie zakłada stały wysiłek otwartości na drugą osobę. Sprawa komplikuje się, gdy uświadomimy sobie, że nie tylko to, co mówimy, ma znaczenie, lecz w znacznej mierze także to, w jaki sposób to robimy. Ile razy jest tak, że mając dobre intencje, zostajemy przez naszego współmałżonka źle zrozumiani – bo ton głosu nie ten, krzywe spojrzenie, grymas na twarzy. Ważne, by język naszego ciała współgrał z tym, co chcemy przekazać w rozmowie. W przeciwnym razie u naszego rozmówcy powstaje nieprzyjemny dysonans pomiędzy tym, co słyszy, a tym, co widzi. Serce odczytuje to jako brak szczerości, jednocześnie dając wiarę temu, co widzi. Możemy więc być zrozumiani inaczej, niż to było naszym zamiarem. W małżeństwie takie sprzeczności w komunikacji oddalają, budują mury, rodzą zamknięcie na drugą osobę.

Małżonkowie – chcąc nie chcąc – nieustannie się ze sobą komunikują. Komunikują się, rozmawiając ze sobą i unikając rozmowy, żyjąc razem lub też obok siebie. Znają siebie nawzajem, w tym doskonale zdają sobie sprawę z rozmaitych słabości drugiej strony. Dlatego też jak nikt inny potrafią dać sobie nawzajem siłę, okazać wsparcie, powiedzieć wszystko bez słów. Każda para wypracowuje sobie tylko znane gesty miłości i czułości. Z drugiej strony małżonkowie doskonale wiedzą, jak w pozornie niewinny sposób dopiec drugiej osobie, zranić ją, zadać jej ból. Nieraz wystarczy wzruszenie ramionami, ignorujące spojrzenie, pogardliwy wyraz oczu czy też zdystansowana postawa ciała.

różne języki miłości

Małżonkowie po wielu latach wspólnego życia dysponują bogatym repertuarem wzajemnych zachowań – budujących oraz raniących. Okazuje się jednak, że każdy z nas jest w szczególny sposób uwrażliwiony na określony sposób okazywania miłości lub też jej braku. Dla jednych bardziej dotkliwe będzie słowo, dla innych – gest, czyn lub też jego zaniechanie. Czasami nawet długoletnie małżeństwa okazują sobie wzajemną miłość głównie poprzez pryzmat własnych oczekiwań, tym samym nie zdają sobie sprawy, czego tak naprawdę pragnie druga strona.

Gary Chapman w swojej książce Pięć języków miłości wymienia pięć głównych sposobów okazywania sobie tego, że jesteśmy dla siebie ważni. Te sposoby to słowa potwierdzające uczucie, czas spędzany z rodziną, otrzymywanie prezentów, praca na rzecz rodziny i kontakt fizyczny. Słowa potwierdzające uczucie to słowa o łączącej partnerów relacji. Czas spędzany z rodziną musi być czasem wartościowym, nie zaś przedłużającym się siedzeniem przed telewizorem. W otrzymywaniu prezentów nie chodzi o drogie podarki, lecz częściej o małe, drobne prezenciki i niespodzianki. Może to być np. liścik miłosny zostawiony na szafce nocnej. Praca na rzecz rodziny to dbanie o dom, wspólne rzeczy i sprawy. I w końcu kontakt fizyczny – bliskość, dotyk, czułość, bycie razem. W relację małżeńską wpisana jest bliskość fizyczna, a gdy zostaje ona zachwiana niepotrzebnym dystansem, w sercu niejednego małżonka zaczyna kiełkować pustka i smutek.

Nie tylko słowa są ważne. Niektórzy z nas są bardziej wrażliwi na inne sposoby odbierania drugiej osoby. A ty jakim językiem miłości najczęściej się posługujesz? Jaki jest najbliższy tobie, a jaki twojemu małżonkowi?

małżeństwo komunikatem

Tak jak w małżeństwie na różnych poziomach rozgrywa się ciągła komunikacja, tak samo małżeństwo jest komunikatem dla innych. Lubimy obserwować siebie nawzajem, spoglądać na to, jak żyje sąsiad, jak radzi sobie nasz brat lub siostra czy też przyjaciel. Obserwujemy ludzi. Inni obserwują nas. Młodzi, spoglądając na znajome małżeństwa, wyrabiają sobie pogląd na temat miłości małżeńskiej, wierności, trwałości. Młode małżeństwa poszukują dobrych wzorców. Małżeństwo jako wspólnota dwóch osób powołana do wzajemnej miłości może tą miłością promieniować lub też głosić światu, że złączenie kobiety i mężczyzny sakramentem to jedna wielka pomyłka.

Wiele gestów wzajemnej miłości małżonkowie rezerwują na czas bycia wyłącznie we dwoje. Potrzebne są jednak gesty czułości, wzajemnej wdzięczności i szacunku okazywane sobie nawzajem przy dzieciach, rodzinie, w gronie znajomych. Gesty szczere, niewymuszone, autentyczne. Takie gesty są potrzebne także samym małżonkom. Szorstkość męża wobec żony w towarzystwie boli podwójnie, wzajemna miłość uzewnętrzniona przy innych daje dodatkową radość. Jakim komunikatem jest twoje małżeństwo?

Ucieczka przed miłością

| 1 comment

Ucieczka przed miłością

 

Co sprawia, że z marzycieli nie stajemy się wykonawcami? W teorii dobrze wiemy, jak powinno wyglądać nasze życie, w praktyce wciąż raz po raz przegrywamy walkę z codziennością. Gdy poddajemy się lękowi przed zmianą, to zamiast dążenia do realizowania wyznaczonych celów, zadomawia się w naszym życiu bierność lub też chaotyczne, nielogiczne działanie. A czy można z tęsknoty za miłością zakochać się niewłaściwie? Dlaczego niektóre z nas zakochują się w księżach lub żonatych mężczyznach? Co zrobić z takim nieszczęśliwym zauroczeniem i jak odnaleźć siebie w plątaninie własnych emocji?

czy jestem dla Ciebie ważna?

Wszyscy jesteśmy spragnieni miłości. Głód kochania i bycia kochanym jest w nas stale obecny. Serce każdego z nas domaga się trwania w intymnej relacji z drugim człowiekiem. Chcemy do kogoś należeć, być z kimś związanym, dzielić życie z drugą osobą. By w zdrowy sposób nauczyć się samego siebie, potrzebujemy przeglądać się w oczach i gestach kochających nas ludzi. Najbardziej intensywnie robimy to w czasach, kiedy jesteśmy dziećmi, wtedy każdy kolejny dzień składa się na powstający w nas obraz samych siebie. Z czyich oczu odczytujemy to, jacy jesteśmy? Oczywiście w pierwszej kolejności z oczu mamy i taty. Czy jestem wart miłości? Czy muszę o nią w jakiś szczególny sposób zabiegać? Czy mój głód miłości jest zaspokajany codziennymi kontaktami z rodzicami? Małe dziewczynki przeglądają się we własnej mamie, widząc w niej siebie za kilkanaście lat. W ojcowskich gestach i zachowaniach poszukują odpowiedzi na kluczowe dla nich pytania: Czy jestem piękna? Czy jestem wartościowa? Czy jestem ważna dla Ciebie? Ile jesteś gotowy dla mnie poświęcić? Odpowiedzi na te pytania mała dziewczynka wyryje głęboko w swoim sercu i zabierze w dorosłe życie.

To w rodzinie, a nie na uniwersytetach zdobywamy najważniejsze życiowe lekcje. Kilkuletnie dziewczynki w relacji z tatą pobierają jedne z pierwszych lekcji kobiecości. Od ich przebiegu w dużej mierze zależy czy będą własną kobiecość odbierały jako błogosławieństwo, czy też będą się jej lękały. I tak dziewczynki starają się w relacji z ojcem używać swoich wszystkich dziewczęcych wdzięków, kokietują, domagają się nieustannych czułości, chcą by tata pełnił rolę ich bohatera, księcia. Córki podejmują niepisaną walkę o względy taty z najważniejszą dla nich osobą, czyli z mamą. Jest to rozwojowe zachowanie, jednak trudne dla małego dziecka, rodzące bowiem wewnętrzny konflikt. Z jednaj strony dziewczynka pragnie ujrzeć w oczach własnego ojca zachwyt nad jej budzącą się kobiecością, z drugiej zaś potrzebuje poczuć wyraźną granicę, to znaczy nie może zająć miejsca matki. Najważniejszą kobietą dla taty musi pozostać jej mama. To pozwala dziecku pokonać wewnętrzny konflikt, zaprzestać walki z matką, zaczerpnąć siłę i pewność siebie od ojca, spokojnie wejść w okres dorastania.

warta, by być szczęśliwą?

W tak zwanej „zakazanej miłości” nie ma z pozoru nic racjonalnego. To trudne zauroczenie, rodzące ból, niedające szans spełnienia, budzące poczucie winy i domagające się ukrycia. Gdy jesteśmy szczęśliwie zakochani, chcemy o tym informować wszystkich wokół, budzą się w nas nowe plany, nabieramy energii i chęci do działania, jednym słowem czujemy przepływające w nas z niezwykłą intensywnością życie. Zauroczenie w księdzu lub żonatym mężczyźnie to mieszanina rozmaitych emocji, często pozornie wykluczających się. Jest tam radość i ekscytacja, nadzieja, tęsknota, rozczarowanie, poczucie bycia nie fair, żal, złość, smutek. To uczucie izoluje nas od innych, bo nie można tak po prostu podzielić się nim z najbliższymi. Przeżywając je, znajdujemy się w stanie konfliktu wewnętrznego pomiędzy sferą naszych emocji, pragnień, a tym, co w nas rozsądne, racjonalne, nastawione na dobre funkcjonowanie w świecie. Jest w tym konflikcie pewne odzwierciedlenie sprzeczności, które przeżywa dziewczynka testująca swoją kobiecość na ojcu. Jest tu ten sam lęk, który wtedy podświadomie towarzyszy dziecku – lęk przed zajęciem roli mamy. Ta lekcja życia została już przerobiona – kilkuletnie dziecko próbowało ze wszystkich sił zająć należne mamie miejsce u boku taty, jednocześnie nie chcąc jej stracić. Czego tak naprawdę poszukiwało? Granicy, wyraźnego zaznaczenia ról, pewności, że ważne rzeczy pozostają niezmiennymi. Co się dzieje, gdy tego nie otrzymało? W ilu zakazanych relacjach dziecko w ciele kobiety będzie domagało się postawienia granicy?

Można więc w relacjach z innymi doszukiwać się tego, czego zabrakło nam w relacjach z własnymi rodzicami. Można poszukiwać w mężczyźnie nie partnera, ojca swoich dzieci, lecz ojca dla siebie. Można też skazywać siebie na ciągłe bezowocne poszukiwanie spełnienia. I tu dotykamy kolejnego ograniczenia, które może nam utrudniać szczęśliwe zakochanie. Wielu z nas odczuwa silny lęk przed bliską relacją, intymnością, odpowiedzialnością. Z jednej strony bardzo tego pragniemy, z drugiej zaś ogromnie boimy się podjąć ryzyko budowania prawdziwej, mającej perspektywy na przyszłość relacji. To, co ważne rodzi w nas w naturalny sposób rozmaite emocje, w tym chęć ucieczki. Na szczęście w większości sytuacji potrafimy się temu przeciwstawić, mając na uwadze cel, do którego dążymy. Czasami strach paraliżuje jednak nasze celowe zachowania. Cała trudność polega na tym, że lęk przed bliskością jest w nas często czymś nieuświadomionym. Tymczasem właśnie pod jego wpływem dokonujemy naszych codziennych wyborów. Potrafimy konsekwentnie przez lata omijać szerokim łukiem osoby, z którymi być może mielibyśmy szanse stworzyć udany związek. Niezagospodarowane uczucia trzeba jednak jakoś ulokować – i tu z pomocą przychodzi ktoś, kto posiada cechy wzbudzające nasze zainteresowanie, a jednocześnie jest wyłączony z grona dostępnych osób. W takim człowieku bez lęku można się zakochać, to uczucie bowiem nie doprowadzi nas do podejmowania decyzji o narzeczeństwie, ślubie czy dzieciach.

nieprzekraczalna granica

Czy nieszczęśliwe zauroczenie może się zdarzyć każdemu? Oczywiście. Czy musi ono oznaczać, że borykamy się z trudnymi, nierozwiązanymi konfliktami psychicznymi? Niekoniecznie. Problem pojawia się wtedy, gdy obserwując siebie, zauważamy w naszym życiu powtarzający się schemat. Aktualne zauroczenie księdzem jest już którymś z kolei, a mężowie koleżanek coraz częściej wydają się nam lepsi od własnego. Takie nierozwojowe schematy powtarzające się w naszym życiu stanowią zachętę do życzliwego przyjrzenia się samemu sobie, a czasami skorzystania z pomocy psychologa. Pogrążając się w nierealnych marzeniach, tracimy szanse na odnalezienie szczęścia, które leży w zasięgu naszych możliwości. Marzenia o obcym mężu nie pomogą nam doświadczać pełni we własnym małżeństwie, a zauroczenie księdzem nie przybliży do założenia szczęśliwej rodziny.

Ciebie wybrałem

| 0 comments

Ciebie wybrałem

Żyjemy czasem tak jak gdyby fakt, że jesteśmy małżonkami, nic nie znaczył. Będąc w małżeństwie, usilnie trzymamy się panieńskich i kawalerskich nawyków, przyzwyczajeń, utartych ścieżek. Podobnie rzecz ma się z naszym życiem duchowym – wielu z nas, małżonków, zatrzymało się w nim na etapie sprzed sakramentalnego „tak”. Tymczasem to, co przed, było tylko i aż przygotowaniem do tego, co po. Małżeństwo wprowadza nas w inny wymiar duchowości. Ta duchowość wyraża się nie tylko w modlitwie, ale także przy wspólnym stole i w małżeńskim łóżku. Jest w niej i mistyka, i zwyczajność dnia codziennego. Czym jest zatem duchowość małżeńska i jak odnaleźć ją we własnym małżeństwie?

ja, my przed Bogiem

Małżeństwo jest sakramentem jedności. Nic tak nie potrafi zranić rodziny jak rozłam w relacji męża i żony. W dniu ślubu kobieta i mężczyzna stają przed sobą i Bogiem z otwartymi sercami, oddając się sobie nawzajem. Z tego spotkania „na szczycie” wychodzą przemienieni. Zostaje im nadana nowa tożsamość. Odtąd ich nieustanną troską powinno być zabieganie o jedność między nimi. Z tej jedności rodzi się nowe życie. Ta jedność jest dla wszystkich wokół czytelnym znakiem miłości. W końcu brak jedności w relacji małżeńskiej oznacza życie obok, realizowanie wyłącznie własnej wizji życia, narastającą frustrację z powodu małżeństwa, które nie spełnia naszych oczekiwań.

Relacja z Bogiem jest relacją intymną. Zrozumiałe, że chronimy ją, ustawiając przy niej psychologiczną granicę mającą na celu niedopuszczenie innych osób w jej obszar. Tam, gdzie dotykamy własnych pragnień, ale też niedoskonałości, tam najłatwiej nas zranić. Granica jest więc niezbędna, byśmy nie pozwalali naruszać innym tego, co w nas najbardziej osobiste. Jednak ta granica musi być elastyczna i przepuszczalna – nie możemy bowiem chronić naszej relacji z Bogiem przed wszystkimi. Trzeba wiedzieć kiedy, w jaki sposób i na ile możemy dopuścić do niej inne osoby. To ważne, gdy pomyślimy o tym w kontekście spowiedzi, kierownictwa duchowego, dzielenia się sobą podczas spotkań formacyjnych wspólnoty lub rozmów z przyjaciółmi. W sposób szczególny tej przepuszczalności granic powinni doświadczać małżonkowie. Nie dziwi to, że dopuszczają oni siebie nawzajem do własnej cielesności. Ważne, że otwierają przed sobą świat przeżyć, doświadczeń, myśli. Podobnej otwartości dla małżonka domaga się w nas to, co duchowe.

Jak więc dotykać wzajemnie swojej duchowości? Jak stworzyć nową jakość – tak byśmy razem stawali przed Bogiem? Każdy z małżonków nadal jest odpowiedzialny za swoją osobistą więź z Bogiem. Tak jak każdy z nas odpowiada za swoje ciało. Jednak małżeństwo zaprasza nas do tego, by nasze ciała stawały się jednym. Podobnie jest z naszym życiem duchowym – to, w jakiej kondycji duchowej jesteśmy, zależy przede wszystkim od nas samych. Następnym krokiem jest bycie razem w relacji z Bogiem. Wspólna modlitwa stanowi wyraz troski o jedność, jest też źródłem naszej jedności. Tak jak cielesna jedność rodzi nowe życie, tak duchowość przeżywana wspólnie czyni nas otwartymi na głos Boży w naszym życiu, a przez to płodnymi dla innych. Tu leży owocność i siła małżeńskiej posługi podejmowanej przede wszystkim we własnej rodzinie, następnie zaś w szerszym gronie.

trwanie w dialogu

Dlaczego nieraz tak trudno w naszych małżeństwach o wspólną modlitwę? Być może, dlatego że na poziomie naszych emocji, pragnień, myśli nie jesteśmy wystarczająco blisko siebie, to znaczy nie podejmujemy dostatecznego trudu poznawania siebie. W małżeństwie nieraz dopada nas pokusa bierności – wydaje się nam, że doskonale znamy naszego współmałżonka, wiemy, co czuje i myśli. Poddawanie się tej pokusie może rozpocząć proces wzajemnego oddalania, bowiem nasz umysł nie próbuje poznać kogoś, kogo już zamknęliśmy w przegródce „nic nowego”.

Ciągła komunikacja, nieustanne poznawanie się, odsłanianie siebie – to zadania małżonków na każdy dzień bycia razem. Trwanie w dialogu jest jednym z kluczowych rysów duchowości małżeńskiej. Dialog małżeński rozgrywa się na poziomie gestów, mimiki, wzajemnego dotyku. Niezwykle ważne jest słuchanie małżonka i wypowiadanie siebie. Mówienie o swoich emocjach, dzielenie się przeżyciami, rozwiązywanie konfliktów – to cegiełki budujące relację małżonków. Niektóre ruchy duchowości małżeńskiej wprowadzają tzw. obowiązek zasiadania, czyli specjalnie wyznaczony czas na głębszą rozmowę. Ważne rozmowy niezwykle trudno toczy się między skrobaniem ziemniaków, pilnowaniem kipiącej zupy, odbieraniem telefonu czy pośpiesznie pisaną listą zakupów. Ważne rozmowy domagają się spokojnego czasu. Warto zapewniać sobie ten komfort.

mistyka codzienności

Sakramentalność małżeństwa objawia się w tym, co składa się na naszą codzienność. W tej sakramentalności my, małżonkowie, możemy doświadczać prawdziwego spotkania ze sobą nawzajem oraz z kochającym nas Bogiem. Niezwykle ważna jest tu nasza seksualność. W uporządkowanej i pełnej miłości wzajemnej cielesności w sposób szczególny objawia się Boża miłość. W akcie małżeńskim dotykamy samej istoty życia – jesteśmy nadzy, pozbawieni masek, wyzbyci z tego, co ma nas ochraniać przed innymi, oraz skupieni na sobie nawzajem. Stajemy się darem dla małżonka i jednocześnie przyjmujemy dar drugiej osoby. Tu jest obecny pełen miłości dotyk Boga.

W codziennej trosce o siebie, małych dowodach miłości, wspólnym posiłku krok po kroku wypełniamy nasze małżeńskie powołanie. A trudności? Kryzysy? Zmagania z grzechem, brakiem finansów, własnym charakterem? To nasze codzienne rekolekcje małżeńskie, duchowe pielgrzymki, drogi krzyżowe. Nic tak nie leczy człowieka z egoizmu jak autentycznie przeżywane małżeństwo i rodzicielstwo. To relacje z bliskimi zmuszają nas do podejmowania wielu działań, których dla samych siebie byśmy nie podjęli. To one motywują do zmiany, dążenia ku temu, co lepsze. Małżeństwo to przygoda na całe życie. To dar i zadanie. Obejmuje nas całych od cielesności, poprzez naszą psychikę, aż po duchowość. Duchowość małżeńska? Poproszę!

Tato, prowadź

| 0 comments

Tato, prowadź

Nie bez przyczyny to małżeństwo będące wspólnotą mężczyzny i kobiety jest odpowiednim miejscem do rodzenia i wychowania nowego życia. Tata i mama, współpracując, zapewniają dziecku to, co niezbędne, by wyrosło na zdrowego, ukształtowanego człowieka. Każdy z nich jednak czyni to na swój wyjątkowy sposób. Dziecko zaś potrzebuje zaczerpnąć w równej mierze z tego, co kobiece, jak i z tego, co męskie.

modlitwy nauczy cię mama

Małżonkowie wspólnie ponoszą odpowiedzialność za tworzony dom. W ramach tej odpowiedzialności dokonują podziału obowiązków, w tym tych dotyczących dzieci. Czasami dzieje się tak, że jedna ze stron nie uczestniczy w ważnej dla dziecka sferze życia, pozostawiając jej tworzenie współmałżonkowi. Często jest to mężczyzna, któremu łatwiej realizować się w świecie niż w domowym zaciszu. To, co domowe i dziecięce, nabiera dla niego wymiaru kobiecego, oddaje więc kierowanie rodziną kobiecie. Współcześni mężowie i ojcowie często są świadomi tego, że taka postawa jest błędna, a ich dzieci równie mocno jak matczynej delikatności potrzebują ich wsparcia, siły oraz stanowczości. Zostali jednak wychowani w domach, w których ojciec rodziny był odpowiedzialny głównie za jej byt materialny, i choć chcieliby, nie wiedzą, w jaki sposób być ojcem bliższym, bardziej obecnym, a zarazem nie wpisywać się w kobiecy model sprawowania rodzicielstwa. Rodzicielstwa kobiecego doświadczyli, ojcowska dłoń często była zbyt zajęta, by towarzyszyć im w codziennych zmaganiach.

A kto uczył nas modlitwy? Kto klękał z nami przy dziecięcym łóżeczku? Często była to mama, czasami babcia, dużo rzadziej ojciec czy dziadek. Ilu z nas we wspomnieniach z dzieciństwa i młodości ma obraz modlącego się ojca oraz modlących się wspólnie rodziców? Takie doświadczenia budują naszą wiarę w sposób naturalny. Dziecko w pierwszym okresie swojego życia bezkrytycznie przyjmuje to, co ofiarowuje mu matka. Jednak w miarę jak dorasta, poszukuje potwierdzenia ze strony ojca, że to, co czyni, jest słuszne. Potrzebuje zobaczyć, jak jego dorosły tata realizuje to, czego uczyła mama. W ten sposób ma możliwość przejść na bardziej dojrzały sposób przeżywania wiary. Zdobywa pewność, że relacja z Panem Bogiem jest ważna – informacje taką przekazuje mu matka, a następnie potwierdza swoją postawą ojciec. Dziecko zaczyna rozumieć, że Pan Bóg nie jest postacią z bajek, lecz kimś realnie obecnym w jego życiu.

Tymczasem ojciec, który nie modli się, przekazuje swoim dzieciom informację o tym, że Pan Bóg w codziennym życiu nie jest ważny. To dlatego wielu z nas na poziomie emocjonalnym przeżywa modlitwę w kategoriach tracenia czasu, nie dostrzegając jej siły sprawczej. Dla innych jest ona tylko pełnym ciepła wspomnieniem z dzieciństwa kojarzącym się z matczyną czułością i opieką. O ile bowiem matka potrafi wprowadzić dziecko w świat pierwszych modlitw, a czyni to, już będąc w ciąży, o tyle potrzebuje pomocy męża, by prowadzić je ku dojrzałości w wierze. Małżonkowie żyjący z Bogiem na co dzień przekazują dziecku to, że jest On kimś realnym, ważnym, a czas poświęcony na spotkanie z Nim czasem owocnym.

tato, prowadź

Tak jak kapłan prowadzi Lud Boży do spotkania z Bogiem, tak ojciec rodziny prowadzi swoją żonę i dzieci do tego samego. Przewodzić swojej rodzinie to znaczy we wspólnocie z nią przeżywać swoją wiarę, być autentycznym i dopuszczać bliskich do przestrzeni religijności w sobie. Prowadzić nie oznacza bowiem patrzeć na kogoś z góry i wskazywać mu, gdzie ma iść, lecz podążać razem z nim. Nie wystarczy więc uczyć dzieci modlitwy. Nie wystarczy modlić się z dzieckiem. Prawdziwie pokażemy dziecku, czym jest modlitwa, wtedy gdy zaprosimy je do naszej modlitwy. Wtedy będzie ono miało możliwość w naturalny sposób rozwijać w sobie umiejętność spotykania z Bogiem, ponieważ będzie Go doświadczało poprzez modlących się rodziców.

Jak jednak realizować wspólną rodzinną modlitwę bez mężczyzny? Jak ma poradzić sobie rodzina, w której tylko jedno z małżonków praktykuje? A co w przypadku gdy jeden z małżonków jest bardzo krytycznie nastawiony do Kościoła? Brak jednoznacznej postawy obojga rodziców w stosunku do wiary powoduje, że dziecko dostaje sprzeczne informacje dotyczące tej samej rzeczywistości. Jest to dla niego bardzo trudne. Dziecięca psychika potrzebuje bowiem jasnych, jednoznacznych komunikatów, na których będzie mogła budować swój ogląd świata. Z docierającymi sprzecznościami dziecko musi sobie jakoś poradzić, w najgorszym razie przenieść przeżywany konflikt w sferę nieświadomości. Jak bowiem pogodzić to, że Pan Bóg jest najważniejszy, ale silny i w oczach dziecka wszystkowiedzący ojciec go odrzuca? Czy Pan Bóg jest tak naprawdę nieważny, czy też ojciec tak bardzo błądzi? A może uznać, że wiara jest zarezerwowana wyłącznie dla kobiet, podczas gdy prawdziwy mężczyzna musi radzić sobie sam?

tato, pokaż mi Ojca

Ojciec ma jeszcze jedno kluczowe zadanie w wychowaniu religijnym dzieci. Swoją osobą pokazuje, jakim Ojcem jest Bóg. Kochający, czuły, ale też wymagający z miłością tata pomaga odkryć swoim dzieciom te same cechy w Bogu. Tymczasem osoby z rodzin ogarniętych przemocą ze strony ojca mogą mieć poważne trudności w doświadczaniu Bożej miłości. Bóg będzie kojarzyć im się z surowym, karzącym sędzią, przed którym będą czuły strach podobny do tego, jaki odczuwały, gdy do domu wchodził ojciec.

Często mężczyźni wycofują się z religijnego wychowania dzieci w sytuacji, gdy sami na gruncie wiary czują się bardzo niepewnie. Tymczasem nawet najbardziej zaangażowana matka nie jest w stanie dać dziecku tego, co ma mu do zaoferowania autentyczny i starający się ojciec.

Razem czy osobno?

| 0 comments

Razem czy osobno?

Rozwód to jedno z najbardziej stresujących życiowych doświadczeń. Po rozwodzie dochodzi się do siebie niczym po poważnej operacji. Pozostają jeszcze dzieci. Dla nich rozejście się rodziców to życiowa rewolucja, bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zmienia się bowiem wszystko to, co najbliższe. Rodzina przestaje istnieć w dotychczasowych kształcie. Nagle są dwie rodziny, dwa domy, a dziecko w żadnym z nich nie czuje się już jak u siebie.

uciekam czy ratuję?

Rozpad rodziny zaczyna się znacznie wcześniej niż pierwsze wizyty na sali sądowej. Brak wystarczającej dbałości o relacje procentuje licznymi kryzysami małżeńskimi. Ucieczka od tego, co trudne, pogłębia i wyolbrzymia istniejące nieporozumienia. W kłótniach padają groźby dotyczące rozwodu, jednak nie jest to jeszcze czas podejmowania ostatecznej decyzji. Małżonkowie zaczynają żyć osobnym życiem, niczym współlokatorzy dzielący wspólną przestrzeń. Brak wystarczającej komunikacji między nimi pozbawia ich możliwej bliskości oraz czyni coraz bardziej niezrozumiałym sposób myślenia i odczuwania drugiej strony. Pojawia się też obwinianie współmałżonka za własne niespełnione ambicje. Dotychczasowe życie zostaje podsumowane – dużo w tym podsumowaniu ocen negatywnych. Małżonkowie są przekonani, że to druga osoba jest przyczyną zmarnowania przez nich najlepszych lat i gdyby nie ona, ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Rozczarowanie sobą zostaje przerzucone na rozczarowanie relacją. Winą za własne trudne emocje zostaje obarczony współmałżonek.

Każde rozstanie jest inne, podobnie jak każdy związek i relacja. Czasami rozwód jest konsekwencją ucieczki z domu pełnego przemocy, innym razem to rezultat kryzysu wieku średniego, zdrady czy po prostu niedojrzałości małżonków. Jakże często w przypadku rozwodu można zadać pytania: Od kogo tak naprawdę chcą uwolnić się rozwodzący się ludzie? Czy rzeczywiście chodzi o opuszczenie tej drugiej osoby? Czy może jednak rozwód jest ucieczką przed samym sobą, podejmowaną, gdy trwanie w relacji zaczyna zbyt dużo kosztować? Przecięcie wszystkich więzów łączących nas z byłym małżonkiem okazuje się niemożliwe, gdy mamy wspólne dzieci. Emocjonalne, duchowe, często także materialne koszty rozwodu są bolesne dla każdej ze stron. Czy da się obronić przed nimi najmłodszych?

moje, nasze dzieci

Nie ma rozwodów łatwych, miłych i przyjemnych. Tylko w filmach są one nowym ekscytującym początkiem. W rzeczywistości codzienność po opuszczeniu sali sądowej często rozczarowuje. Rozwód niesie ze sobą żałobę za tym, co utracone. To, w jaki sposób rozpad rodziny dotknie dzieci, zależy w dużej mierze od tego, jak wyglądała relacja rodziców przed decyzją o rozejściu się, jak przebiegał sam proces rozwodzenia się oraz jak funkcjonują rodzice po rozstaniu. Proces rozstawania się nie kończy się wraz z orzeczeniem sądu, często konflikt między byłymi małżonkami rozgrywa się nadal. Można całymi latami trwać w żalu i bólu do współmałżonka. Ten żal i ból często okazuje się toksyczny dla całej rodziny. Rodzice poszukujący nowych siebie nie są w stanie w odpowiedni sposób zająć się dziećmi, są bowiem zbyt zajęci własnymi przeżyciami i niezaspokojonymi pragnieniami.

Dzieci z rozbitych rodzin są narażone na dużą ilość sytuacji stresowych wynikających ze słabej współpracy między rodzicami. Ich życie jest podzielone na poszczególne dni tygodnia, z których jedne spędzają u mamy, a inne u taty. To tak jakby nagle żyły w dwóch światach. Zdarza się, że dzieci są przekonane o tym, iż to z ich powodu tata odszedł od mamy. Kwestionują też miłość rodzica do nich samych: „Gdyby mnie naprawdę kochał, nie odszedłby od nas”. Nawet gdy potrafią już obiektywnie ocenić powody rozwodu rodziców, traktują go w kategoriach porażki. Z poczuciem takiej porażki wchodzą we własną dorosłość.

lekcja życia

Rozwód jest bolesną lekcją. Uczy, że w życiu nic nie jest pewne, dane raz na zawsze; że nawet na najbliższych nie można do końca polegać. Burzy poczucie bezpieczeństwa. Sprawia, że młody człowiek wychodzi z domu osłabiony, poraniony oraz niepewny własnej zdolności do stworzenia stałego związku. Konsekwencje rozwodu dzielą się na te bezpośrednie, widoczne od razu i te odroczone w czasie, ujawniające się w dorosłym życiu. Dziecko w sytuacji rozwodu rodziców kumuluje w sobie mnóstwo trudnych emocji, z którymi nie jest w stanie samo sobie poradzić. Odczuwa przejmującą samotność, często czuje się wykorzystywane przez walczących ze sobą opiekunów, którzy poszukują w nim orędownika. Uczy się, jak unikać rozwiązywania konfliktów, obwiniać drugą stronę, ranić i przyjmować zranienia. Z tymi wszystkimi nieprzepracowanymi emocjami i wyuczonymi schematami zachowań wychodzi z domu i odczuwa przeogromny strach przed założeniem własnej rodziny i posiadaniem dzieci. Gdy matka burzy w córce obraz dobrego taty, to jednocześnie skazuje ją na trudności w relacjach damsko-męskich. Odtąd będzie ona podświadomie oczekiwać od mężczyzny zranienia. Chłopiec widzący ojca, który nie szanuje matki, może mieć trudność ze zdecydowaniem się na stały związek, bowiem każda napotkana kobieta nie będzie mu się wydawała wystarczająco dobra dla niego.

Młodzi z rozbitych rodzin noszą w sobie poczucie klęski i bardzo nie chcą powielić zachowań swoich rodziców. Niestety to te zachowania są im najbardziej znane i w sytuacji kryzysowej najłatwiej jest im z nich skorzystać. By nie wpaść w schemat ucieczki, muszą świadomie uczyć się, jak konsekwentnie budować najważniejsze życiowe relacje, a w razie potrzeby skutecznie o nie walczyć.

Gdzie po pomoc?

| 0 comments

Gdzie po pomoc?

Decyzja o skorzystaniu z pomocy specjalisty to dla wielu osób początek konstruktywnej drogi radzenia sobie z własnymi problemami. Często mamy jednak liczne wątpliwości dotyczące tego, do kogo zwrócić się o pomoc. Nieraz mylą nam się kompetencje poszczególnych specjalistów od ludzkiej psychiki. Postaram się poniżej nieco uporządkować te zagadnienia.

jakie mamy możliwości?

Jest ich kilka. Przy wyborze konkretnej osoby warto przede wszystkim kierować się rodzajem naszego problemu. Dokładnie tak jak u lekarza – z konkretną dolegliwością zgłaszamy się do lekarza określonej specjalności. Często pierwsza jest wizyta u lekarza rodzinnego i to on kieruje nas dalej. Podobnie w kwestii naszej psychiki może się zdarzyć, że po zbadaniu naszych trudności dany specjalista pokieruje nas dalej, np. psycholog zasugeruje psychoterapię lub wizytę u lekarza psychiatry. Warto jednak samemu postarać się zorientować, jakie kompetencje posiada każdy ze specjalistów. W sprawach duchowych najlepiej udać się na rozmowę z kapłanem, kierownikiem duchowym, siostrą zakonną. W kwestiach dotyczących płodności oraz rodzinnych można zaczerpnąć rady u doradcy rodzinnego przyjmującego w diecezjalnych lub parafialnych poradniach życia rodzinnego. Jeśli chodzi o nasze konflikty psychiczne, nieradzenie sobie z przeżywanymi emocjami, sytuacje kryzysowe zakłócające nasze funkcjonowanie, zranienia z przeszłości itp., pomocy możemy szukać u psychologa, psychoterapeuty lub lekarza psychiatry. Gdy borykamy się z uzależnieniem lub współuzależnieniem, najlepsze wsparcie będziemy mogli uzyskać u terapeuty uzależnień. Gdy zaś chcemy jedynie skorzystać z pomocy w naszym dalszym rozwoju dotyczącym np. życia zawodowego lub rodzinnego, pełnionych ról, realizacji nowych zamierzeń, możemy skorzystać z pomocy coacha, który będzie nas na tej drodze motywował, wspierał oraz dążył do poszerzania naszego sposobu patrzenia na rzeczywistość, tak byśmy zauważali nowe szanse na rozwój.

Z niektórych form pomocy możemy skorzystać bezpłatnie, za inne będziemy musieli zapłacić. Wsparcie psychologa dziecięcego jest nam zapewnione w ramach działających w całej Polsce poradni psychologiczno-pedagogicznych podlegających pod kuratoria oświaty, gdzie pracują psychologowie, pedagogowie i logopedzi. W ramach ubezpieczenia zdrowotnego możemy skorzystać z pomocy lekarza psychiatry, a także konsultacji psychologicznych lub psychoterapeutycznych. Tylko lekarz psychiatra może podjąć leczenie farmakologiczne. Możliwe jest także podjęcie terapii, ale w praktyce spotkania opłacane przez nasze ubezpieczenie okazują się niewystarczające dla odbywającego się procesu terapeutycznego. Zazwyczaj więc osoby decydujące się na psychoterapię korzystają z niej odpłatnie. Czas jej trwania może wynosić od kilku spotkań (terapia krótkoterminowa) do kilku lat (terapia długoterminowa) w zależności od rodzaju trudności wymagających leczenia. Koszt jednego spotkania dla osoby indywidualnej wynosi zazwyczaj od około 80 do 150 zł, zaś terapia rodzinna i terapia par są droższe. W terapii indywidualnej spotkania zazwyczaj odbywają się raz w tygodniu i trwają godzinę, w terapii rodzin trwają półtorej godziny i odbywają się raz w miesiącu. Często z darmowej pomocy psychologa, psychoterapeuty, a także lekarza psychiatry możemy skorzystać w diecezjalnych centrach pomocy rodzinie. W nagłych sytuacjach życiowych warto zgłosić się do Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Ośrodki takie działają w całej Polsce, a pomoc jest bezpłatna.

psycholog a psychoterapeuta

Psycholog to osoba, która skończyła i obroniła pracę magisterską na kierunku psychologii (studia jednolite magisterskie). Po ukończonych studiach i odbytych praktykach/stażach posiada wiedzę dotyczącą ludzkiego zachowania i życia psychicznego człowieka. Psycholog pomoże nam zrozumieć to, co aktualnie przeżywamy, zinterpretować niepokojące zachowania, szukać przyczyn aktualnych trudności, dokona oceny naszego funkcjonowania psychicznego. Psycholog posiada uprawnienia do posługiwania się testami psychologicznymi. Jak pomaga psycholog? Prowadzi diagnozę i poradnictwo psychologiczne oraz terapię psychologiczną polegającą m.in. na nabywaniu określonych umiejętności psychospołecznych i dążącą do poprawy jakości naszego życia. Może także organizować warsztaty psychologiczne o różnej tematyce. Psycholog dziecięcy ocenia rozwój psychomotoryczny i funkcjonowanie naszego dziecka, udziela porad wychowawczych i wprowadza celowe zmiany w zachowaniu dziecka.

Psychoterapeuta to osoba, która oprócz studiów magisterskich (niekoniecznie z psychologii) ukończyła czteroletnie szkolenie psychoterapeutyczne w określonym paradygmacie (np. psychodynamicznym, poznawczo-behawioralnym, systemowym), uzyskała certyfikat psychoterapeuty i pracuje pod opieką doświadczonego psychoterapeuty, co określane jest mianem superwizji. Certyfikaty psychoterapeutyczne nadają m.in. Polskie Towarzystwo Psychologiczne i Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Psychoterapia to metoda leczenia polegająca na bezpośrednim kontakcie z osobą terapeuty. To proces, droga, w której pacjent i jego zaangażowanie pełnią kluczową rolę. Jest to jedna z zalecanych form leczenia przy wielu zaburzeniach psychicznych, ale także przeżywanych silnych konfliktach wewnętrznych, doświadczanych w przeszłości traumach, licznych zranieniach. Polega w znacznej mierze na kierowanej przez terapeutę rozmowie, czasami jednak składają się na nią określone zadania, które pacjent wykonuje w przerwach między wizytami. Psychoterapia może odbywać się w formie grupowej.

 

Wyczekana miłość

| 0 comments

Wyczekana miłość

 

Być mamą, być tatą – to znaczy przyjąć na siebie odpowiedzialność za nowe życie. Potrzeba rodzicielstwa jest realizowana przez małżonków w bardzo różny sposób, zazwyczaj polega na urodzeniu i wychowaniu własnych dzieci. Dla niektórych jednak jej realizacja wiąże się z wejściem na drogę zwaną adopcją.

trudne początki

Rodzicielstwo nie jest proste, wręcz przeciwnie, szczególnie na początku, dla wielu jest ogromnym trudem. Tak jak wszystko, co najcenniejsze, rodzi się ono, stawiając nas przed koniecznością wyjścia poza samych siebie, czyli zrezygnowania ze strefy własnego komfortu. Słowo „adopcja” często w pierwszej kolejności kojarzy się nam z dzieckiem. I to z dzieckiem skrzywdzonym już na początku swej drogi, bo oddanym. Ale adopcja to także zranieni rodzice biologiczni i pełni niepokoju rodzice adopcyjni. Osobami, które często decydują się na adopcję, są małżeństwa niemogące z różnych przyczyn mieć zrodzonych przez siebie dzieci. Niepłodność jest wielkim bólem. Jest żałobą, z którą trzeba sobie poradzić, by otworzyć serce na nowe.

Rodziców adopcyjnych, a szczególnie matki mogą podobnie jak kobiety po porodzie dotknąć stany depresyjne. Wczuwanie się w niełatwe do odgadnięcia potrzeby dziecka, ciągłe zmęczenie, mnóstwo wątpliwości, lęk o to, by nie zrobić maleństwu krzywdy, a do tego zmiana dotychczasowego stylu życia, poczucie bycia uwiązaną i osamotnioną w nowej roli – to tylko niektóre składowe tego, z czym młoda mama musi się zmierzyć na początku macierzyństwa. Zazwyczaj kobiety nie mają w sobie przyzwolenia na przeżywanie takich stanów, przecież tak długo oczekiwane macierzyństwo powinno być pasmem samych radości i sukcesów. Często to otoczenie odbiera im możliwość wyrażania takich emocji jak smutek czy złość, a szkoda, bo akceptacja ze strony najbliższych ułatwia poradzenie sobie z tym, co trudne. Na szczęście mąż, widząc słabość żony, dzięki posiadanemu pragmatyzmowi i logicznemu myśleniu może tak pokierować sytuacją rodzinną, by ułatwić wszystkim odnalezienie się w nowej sytuacji. Pomoc rodziny czy osób bliskich, towarzyszenie młodej mamie, odciążenie jej z niektórych obowiązków, zapewnienie czasu na sen i odpoczynek – zazwyczaj okazują się bardzo pomocne.

Miłość potrzebuje czasu. Także miłość do dzieci, nieważne czy tych zrodzonych samodzielnie, czy adoptowanych. Czy pokochamy to dziecko? To pełne lęku pytanie nieraz odzywa się w sercach rodziców decydujących się na adopcję. Stworzone więzi tak w małżeństwie, jak i w rodzicielstwie nie są nam dane na starcie. Warto o tym wiedzieć, by nie oczekiwać od młodych rodziców tego, co niemożliwe na początku ich bycia z dzieckiem.

jedna czy dwie mamy

Na szczęście dziś temat adopcji coraz częściej przestaje być tematem tabu. O adopcję starają się także rodziny, które posiadają już własne dzieci. Rodzice są coraz częściej przekonani o tym, że ich adoptowane dziecko ma prawo do życia w prawdzie. Starają się wychowywać je w świadomości, że na początku jego drogi byli przy nim obecni inni rodzice. Jest to niezwykle ważne. Zatajanie tej informacji przed dzieckiem może wzbudzić jego nieufność, szczególnie narastającą w okresie dorastania. Uniemożliwia mu także tworzenie realnego i zdrowego poczucia własnej tożsamości oraz przynależności. Nastolatek może bardzo gwałtownie zareagować, gdy przez przypadek dowie się o tym, że jest adoptowany. W tym newralgicznym momencie życia, kiedy przeżywa rozwojowy bunt przeciwko swoim rodzicom, takie wydarzenie może doprowadzić do bardzo trudnej sytuacji, łącznie z ucieczkami z domu, poszukiwaniem rodziny pochodzenia, zerwaniem więzi z rodzicami adopcyjnymi.

Tymczasem młodsze dzieci, które od początku zaczynają nabierać świadomości, że są adoptowane, przyjmują to jako coś całkowicie niezagrażającego, przez co fakt ten staje się częścią ich tożsamości. Niezwykle ważne jest, by pomóc dziecku zachować w sercu dobry obraz rodziców biologicznych, co zminimalizuje odczuwaną traumę będącą wynikiem np. porzucenia. To dzięki rodzicom biologicznym dostało przecież to, co najcenniejsze – życie. To biologiczna mama przez dziewięć miesięcy nosiła je pod sercem. Dała dziecku tyle, ile potrafiła – urodziła je, być może obdarzyła pierwszym pocałunkiem i uśmiechem. Nie potrafiła dać mu wszystkiego, ale dzięki niej dziecko może żyć, a to wszystko, czego mu potrzeba, otrzymywać od nowych opiekunów. Oskarżanie rodziców biologicznych jest zawsze działaniem na niekorzyść dziecka. I nie chodzi tu bynajmniej o ubarwianie rzeczywistości czy udawanie, że wszystko było w porządku. Trzeba raczej spojrzeć na każdą matkę oddającą swoje dziecko jak na osobę, która dała mu tyle, ile potrafiła i mogła.

gdy jesteśmy z boku

Małżonkom, którzy otwierają swoje serca na przyjęcie daru życia, należy się duży szacunek i nie ma znaczenia, czy jest to życie rodzące się z ich fizycznej bliskości, czy z przeogromnego pragnienia. Przyjęcie każdego dziecka to wielka zasługa. Małżeństwa borykające się z problemami z płodnością, w efekcie których podejmują decyzję o adopcji, mogą czuć się gorsze od innych. Takim matkom i ojcom może towarzyszyć poczucie bycia niekompletnymi, innymi, słabszymi. Oby nie odnaleźli oni w naszym tonie głosu lub spojrzeniu niczego, co mogłoby te ich krzywdzące odczucia wzmocnić. Niech kontakt z nami będzie dla nich okazją do podniesienia wysoko głowy, poczucia dumy i radości z tego powodu, że są rodzicami.

Od słowa do działania

| 0 comments

Od słowa do działania

 

Ludzkie serce przepełnione jest tęsknotą za prawdziwą życiową mądrością. Jak pokierować swoim dalszym życiem? Jak w prozie dnia codziennego realizować własne powołanie? Jak nie zatracić siebie w spotkaniu z chaosem tego świata? Oto pytania, które towarzyszą nam na kolejnych etapach życia, domagając się wciąż nowej refleksji i wynikającego z niej działania.

wiedzieć to nie znaczy potrafić zastosować

Często wiemy, jak w danej sytuacji powinniśmy postąpić. Mamy także najszczersze chęci, by zrealizować to w praktyce. Napotykamy jednak na pewien mur: nie potrafimy dokonać przejścia od tego, co wiemy, do tego, w jaki sposób się zachowujemy. Przełożenie to bowiem nie jest wcale oczywiste. Wiedzieć a potrafić to dwie zupełnie różne kwestie. To dlatego często nie wystarczy powiedzieć dziecku, co ma zrobić, trzeba jeszcze nauczyć je, jak to wykonać. My sami także potrzebujemy wokół siebie takich nauczycieli praktyków. Nieustannie szukamy punktu odniesienia, wzoru do naśladowania, inspiracji. Uczymy się, obserwując, w jaki sposób żyją inni. Te obserwacje mogą motywować nas do większej aktywności albo uśpić naszą czujność. Obserwujemy i często niemal w bezwiedny sposób porównujemy się z innymi. Doszukujemy się tego, w czym według nas są od nas gorsi, lub też zwracamy uwagę na te obszary, w których radzą sobie lepiej. Wielu odczuwa ulgę, gdy wewnętrzny bilans porównawczy pozwoli umieścić siebie gdzieś pośrodku. Czy jednak o to chodzi?

Jedno jest pewne – umiejętności obserwowania, wyciągania wniosków oraz naśladowania to ważne składowe naszego praktycznego uczenia się. Jako istoty społeczne nieraz się nimi posługujemy, by nie otwierać otwartych już drzwi. Poznać, zobaczyć, doświadczyć, a w końcu zrobić samemu – to etapy na drodze kształtowania naszego życia. Dlatego zdobywanie wiedzy jest cenne, lecz niewystarczające. Bez praktyki dnia codziennego zdobyta wiedza stanie się jedynie nic nieznaczącymi faktami lub ciekawostkami. Łatwo wtedy rozdzielić w sobie to, co wiemy, od tego, jak żyjemy. Tak wielu próbuje nam dziś wmówić, że posiadane poglądy i przekonania należy złożyć na ołtarzu dążenia do sukcesu lub po prostu radzenia sobie w życiu. Mamy więc liczne grono braci wierzących, lecz niepraktykujących. Mamy dużo przykładów z własnego życia. A przecież chrześcijaństwo jest jak najbardziej produktywne, przedsiębiorcze i zaradne życiowo, trzeba jedynie pozwolić sobie na zgłębianie mądrości, którą ze sobą niesie.

mądrość budowana relacją

Zdobywanie życiowej mądrości odbywa się zawsze w kontakcie z ludźmi. Tworząc relacje z innymi, wnosimy do nich własny potencjał, ale też czerpiemy z tego, kim te osoby są, jaki mają światopogląd oraz jakie wzorce zachowań stosują. Obserwując małżeństwa z długim stażem, bez trudu znajdziemy takie, w których mąż i żona przejawiają np. te same nawyki lub w podobny sposób reagują na pewne kwestie. Wspólne życie upodobniło ich do siebie. Psychologowie mówią o tzw. efekcie kameleona – mechanizmie społecznym polegającym na wzajemnym i nieuświadomionym naśladowaniu zachowań innych ludzi. Jest to mechanizm przystosowawczy, ponieważ w naturalny sposób darzymy sympatią tych, którzy wykazują pewne podobieństwo do nas samych. Do wspomnianego mechanizmu odnosi się też tradycyjne przysłowie: „Z kim przystajesz, takim się stajesz”. Wybór przyjaciół, znajomych, środowisk, w których się obracamy, wydaje się w tym kontekście szczególnie ważny. To, z kim spędzamy dużo czasu, nie jest bez znaczenia dla tego, jacy jesteśmy. To, kogo uznajemy za nasz autorytet, mówi już bardzo dużo o nas samych.

Pierwszymi autorytetami dla swoich dzieci są rodzice. Później z tym autorytetem rodzicielskim bywa różnie. Wielu dorosłych nie potrafi go udźwignąć. Dawniej starsze kobiety wprowadzały dorastające dziewczynki w świat kobiecości, pokazując im, jak być żoną i matką. Młodzi mężczyźni uczyli się poprzez obserwację zachowań innych mężczyzn, towarzyszenie im i w końcu zajmowanie równorzędnej im pozycji w grupie. Rodzina zapewniała ciągłość autorytetu, a starszyzna cieszyła się szacunkiem z racji posiadanego doświadczenia. Dziś wielu ludzi odczuwa ogromny głód autorytetu, nie doświadczając go we własnych rodzinach. Młodzież, która nie radzi sobie z odczuwaną pustką, często sięga po pseudoautorytety, którymi stają się celebryci i kreowani przez media idole. Tymczasem potrzebujemy prawdziwych autorytetów, mentorów, przewodników. Takich, którzy swoim życiem dadzą nam lekcję prawdziwej mądrości.

jestem twórcą, nie odtwórcą

Jeżeli jestem żoną, to dobrze, jeśli mam w swoim otoczeniu kobietę, która także jest żoną, a równocześnie przewyższa mnie doświadczeniem i jakością wypełniania swojego powołania. Jeżeli zachwyci mnie sposób, w jaki łączy ona różne obszary swojej kobiecości, to mogę od niej czerpać, inspirować się jej sposobem patrzenia na świat i wcielania słowa w czyn. Najbardziej święta siostra zakonna nie da mi tego, co dobra i uczciwa kobieta żyjąca tym samym co ja powołaniem. Niezwykle cenne jest to, że ludzie różnych powołań czerpią od siebie nawzajem. Żeby do tego dojść, potrzebne jest jednak zyskanie głębokiej świadomości siebie na gruncie własnego powołania. Tylko święta żona pokaże młodej mężatce, jak żyć pełnią w małżeństwie. Tylko święty kapłan podprowadzi młodego kapłana do życia na co dzień darem święceń. Kobieta nie nauczy mężczyzny, jak być mężczyzną, i odwrotnie. Pamiętajmy, że takich świętych, którzy mogą być dla nas codzienną inspiracją, mamy wokół siebie. Święty nie znaczy przecież idealny czy bezgrzeszny.

Czerpanie od autorytetu jest jak nauka malowania. Początkujący artysta potrzebuje konkretnych wskazówek i inspiracji od swojego mistrza. Zachłannie przypatruje się jego pracy i rozwija jego idee w swoich dziełach. Czyni to wszystko do czasu. Gdy nabierze warsztatu, zaczyna tworzyć samodzielnie. W kolejnym etapie sam staje się przewodnikiem dla młodszych, nie przestając równocześnie inspirować się tymi, którzy w danym momencie widzą więcej niż on.