Żadnej zasady życiowej nie można nauczyć wbrew woli, wtłoczyć na siłę. Szczególnie wtedy, gdy „uczącym się” jest nasze dziecko. Rolą rodzica jest, by pociechy mogły podejmować decyzje w obrębie tego, co uważamy za wartościowe. Co zatem zrobić, by ci, których kochamy nad życie i chcemy dla nich wszelkiego dobra, wierzyli nie ze strachu przed konsekwencjami odrzucenia Boga, a z miłości do Niego?
„bez Boga ani do proga”
Zacznijmy od tego, że wśród współczesnych rodziców (ale też
nauczycieli, nie mówiąc o „autorytetach”) sporo jest takich, którzy nie mają do
zaproponowania dzieciom niczego poza samorealizacją, niezbywalnymi prawami,
względnymi wartościami i przede wszystkim tolerancją ponad wszelkie inne cnoty.
Coraz więcej rodziców nie ma odwagi (sic!)
proponować dzieciom wartości, które ukształtowały pokolenia i w oparciu o które
młodzi ludzie są w stanie podejmować mądre decyzje w dorosłym życiu. Dlaczego
tak się dzieje?
Jednym z głównych
powodów tego stanu rzeczy jest próba wychowywania kolejnych pokoleń w oderwaniu
od Boga i duchowego wymiaru ludzkiego życia. Najczęstszym uzasadnieniem takiej
postawy jest twierdzenie, że gdy dziecko dorośnie, samo zdecyduje, czy wybierze
religijny czy też ateistyczny sposób życia. Osobiście pamiętamy niektóre
komentarze dotyczące chrztu naszych dzieci: „Dlaczego nie pozostawiacie dziecku
wyboru?”, „Powinno wybrać, kiedy dorośnie!”. Takie oraz podobne twierdzenia są
wielką naiwnością i przypominają przekonania, że np. nie należy podawać dziecku
warzyw ani ustalać mądrych zasad albo – o zgrozo – niczego mu w dzieciństwie
nie narzucać. To prawda, że dopiero w dorosłym życiu nasze dziecko przejmie
odpowiedzialność za swoje przekonania czy postępowanie, ale to rodzice są
odpowiedzialni za pomaganie swoim pociechom we właściwym rozwoju tu i teraz.
Zdajemy sobie sprawę, że powyższe przykłady dotyczą tej części naszego społeczeństwa, dla której chrzest jest co najwyżej „zapisaniem się do tej albo innej religii” i mogą dziwić tych, którzy czytając ten tekst, myślą: „Przecież to nie o mnie. Ja chcę wychować dzieci po katolicku”. Pułapka, w którą pomimo „chrześcijańskiego światopoglądu” możemy wpaść, to przekonanie, że wychowanie religijne jest jedynie dodatkiem do „normalnego” wychowania i że – jak to z dodatkami bywa – „jakoś to będzie”, „na razie o tym nie myślę”, „przyjdzie na to odpowiedni moment”. Jak twierdzą doświadczeni wychowawcy, to właśnie wymiar religijny jest od wczesnego dzieciństwa głównym źródłem rozumienia samego siebie, a także nadaje sens pracy wychowawczej, którą podejmujemy. Od czego zatem zacząć?
kochamy, więc przyprowadzamy do Jezusa
Jako rodzice wierzący przyprowadzamy dzieci do Boga. Tego, od którego sami uczymy się kochać. Jeżeli dzieci widzą, że Bóg jest naszym królem i przyjacielem, naturalnie chcą, by był również ich towarzyszem. Kiedy są świadkami tego, że zwracamy się do Niego rano i wieczorem, w chwilach, kiedy jest nam dobrze, a także kiedy jest źle, np. z powodu utraty cierpliwości do nich, zauważają, że Bóg to ktoś, komu można powierzać przeróżne sprawy. Widząc naszą postawę, dzieci same, pragnąc być przecież jak rodzice, zaczynają traktować Jezusa jako kogoś wyjątkowego. Tym samym uczą nas, że świadectwo wiary nie wymaga zbyt wielu słów.
To, co powiemy dziecku o Jezusie, powinno wynikać z naszego osobistego i małżeńskiego doświadczenia wiary. Należy jednak pamiętać o fazach rozwoju malucha, jego wrażliwej psychice i o tym, jak rozumie, co się do niego mówi. W końcu wiara rodzi się z tego, co się słyszy. Osobiście usłyszeliśmy kiedyś historię o kilkuletnim dziecku, które z dnia na dzień stało się smutne, nie chciało bawić się z kolegami i wróciło do nocnego moczenia. Ten mały chłopiec powtarzał, że wszedł w niego diabeł. Jak się okazało… usłyszał to od katechetki po bójce z kolegą.
Maluch nie rozumie metafor. Wierzy we wszystko, co mówią ważne dla niego osoby. Dziecięca wyobraźnia z jednego słowa potrafi stworzyć wielowątkowe, barwne historie. Słysząc o ogniach piekielnych czy o diabełku, który „zabierze” niegrzeczne dziecko, kilkulatek przyjmuje tę opowieść dosłownie i zaczyna się bać. Konsekwencje bywają opłakane.
pociągnąłem ich ludzkimi więzami
Więź dziecka z Bogiem zależy w największym stopniu od postawy jego rodziców. Nie chodzi tu jednak tylko o ich stanowisko wobec Boga, lecz także względem siebie samych oraz dziecka, dla którego mają być świadkami Bożej miłości.
Podstawą jest zatem osobista przyjaźń rodziców z Bogiem, ale również – a może przede wszystkim – wynikająca z niej wierność przysiędze małżeńskiej. Realizując Boży zamysł tej miłości, czyli służebną bliskość kobiety i mężczyzny, rodzice pokazują dzieciom, że ludzi, których Bóg złączył, nie rozdzieli ludzka słabość. Dziecko wyczuwa – może nawet jeszcze nie rozumiejąc – że dzięki Jezusowi pokona własne niedoskonałości i nauczy się wiernie kochać.
Jeśli rodzice rozmawiają z pociechą o wszystkim, co ją cieszy, czego się lęka, co martwi, czyli budują z dzieckiem zdrową, opartą na wzajemnym zaufaniu relację, o wiele łatwiej będzie im je wprowadzić w relację z Panem.
właściwe akcenty
Docelowo chodzi o to, by jako rodzice – jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało – być dla dzieci jak Bóg Ojciec. Z jednej strony bezwarunkowo, cierpliwie, serdecznie i ufnie kochać, a z drugiej stwarzać warunki do rozwoju ich miłości w wolności i prawdzie, co wiąże się z mądrze stawianymi wymaganiami. Tylko przestawiając akcent z nauczania wiary na budowanie silnej więzi, możemy być spokojni, że dzieci niejednokrotnie nas zaskoczą i… swoją dziecięcą wiarą zbudują naszą.