Według badań GUS przeszło 90 procent Polaków deklaruje związek z Kościołem katolickim. Okazuje się jednak, że związek ten rozumiany jest na różne sposoby. Warto zatem zastanowić się, co znaczy być chrześcijaninem, katolikiem. Czy takim kryterium jest niedzielne chodzenie do kościoła? Czy może bycie tzw. dobrym człowiekiem? Czy coś całkiem innego?
Gdy zajrzymy do Katechizmu Kościoła katolickiego, zauważymy, że jest on podzielony na cztery części. Każda z nich omawia jeden z aspektów bycia katolikiem – niejako filar, na którym wspiera się nasza religijna tożsamość. Są to mianowicie: wiara, życie sakramentalne, moralność oraz żywa modlitewna więź z Bogiem. Filary te można porównać do czterech nóg stołu. Gdy obetniemy jedną, stół jeszcze będzie stał, choć chybotliwie. Gdy w zapale upraszczania rzeczywistości usuniemy drugą – powiedzmy naprzemiennie (po przekątnej) – stół będzie bardzo niestabilny, ale gdy nikt go nie będzie dotykał, może sprawiać wrażenie stabilności. Będzie to jednak stabilność bardzo wątpliwa, krucha. Natomiast zostawienie tylko jednej nogi (czy to wiary, czy moralności, czy życia sakramentalnego, czy modlitwy) bez wątpienia musi skończyć się katastrofą. Chyba że… w porę zorientujemy się, że dzieje się coś niedobrego.
Wydaje się, że tym ostatnim filarem, który sprawia, że deklarujemy nasz związek z chrześcijaństwem (nawet wtedy, gdy już dawno nasza stopa nie postała w kościele oraz gdy nasze życie daleko odbiega od standardów Ewangelii, a modlitwa jest dla nas pojęciem pustym) jest wiara. Czy jednak na pewno jest to wiara, o którą chodzi Jezusowi? Czy jest to wiara prowadząca do zbawienia?
Przyjrzyjmy się zatem rozmaitym rodzajom wiary, by wskazać tę, która naprawdę czyni z nas chrześcijan.
wiara w „coś” lub „kogoś”
Któż z nas nie słyszał zdań w stylu „w końcu trzeba w coś wierzyć” lub „musi być coś nad nami”. Wyznawców „cosizmu” muszę jednak zmartwić – wiara, którą wyznają, ma niewiele lub nic wspólnego z chrześcijaństwem. Bo czym jest owo „coś”? Duchem? Energią?
Z pewnym postępem mamy do czynienia w przypadku osób, które mówią, że „ktoś czuwa nad nami”. Tu przynajmniej spotykamy się z wiarą w istnienie bytu osobowego, w dodatku nam życzliwego. Nawet w tej sytuacji nie bardzo wiemy jednak, kim jest ten „ktoś”. Może jest aniołem? Może zmarłym rodzicem? A może – jak chcą niektórzy prześmiewcy – latającym potworem spaghetti?
wiara, że Bóg istnieje
To najczęściej spotykany rodzaj wiary. Wiele osób jest wręcz przekonanych, że to właśnie na uznaniu istnienia Boga polega wiara chrześcijańska. Tak jednak nie jest.
Czytając Ewangelię, napotykamy wiele fragmentów, w których Jezus gani za brak wiary swoich uczniów, którzy przecież nie byli ateistami, lecz uznającymi istnienie Boga Izraelitami. Co więcej, św. Jakub zauważa w swoim liście, że także złe duchy nie tylko nie negują istnienia Boga, ale nawet się go boją (por. Jk 2,19). Tyle że… to ostatecznie nie zmienia ich statusu – dalej są złymi duchami. Samo uznanie istnienia Boga nie sprawia, że stają się duchami dobrymi, Jego przyjaciółmi. Warto też zwrócić uwagę, że w wyznaniu wiary nie mówimy „wierzę w istnienie Boga”, ale „wierzę w Boga”.
wiara w…
Wierzymy w różne rzeczy, idee, osoby, w postęp, naukę itp. Co myślimy, gdy używamy tego zwrotu? Gdy mówimy np. „wierzę w naukę”, to znaczy, że pokładamy nadzieję w możliwościach, jakie niesie jej rozwój, w to, że może ona rozwiązać nasze problemy. Z kolei, gdy mówimy, że wierzymy w kogoś, dajemy znać, że liczymy na niego, jesteśmy przekonani, że nie zawiedzie naszych oczekiwań. Można powiedzieć, że właśnie ten rodzaj wiary – wiara w osobę, jest tym, o który chodzi w Ewangelii. Oczywiście taka wiara zakłada przekonanie o istnieniu danej osoby (trudno ufać komuś, kto nie istnieje).
W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy, że wiara jest odpowiedzią na objawienie Boże. Bóg objawia się, tj. odsłania siebie, zapraszając do relacji. Objawia się jako ktoś wierny człowiekowi, wiary-godny. Wiara to powierzenie się wiarygodnemu Bogu, a zatem nie jedynie czysty akt intelektualny, ale życiowy, egzystencjalny, angażujący całego człowieka.
Można oczywiście powiedzieć: dobrze, ale niby dlaczego mamy uznać, że Bóg jest wiarygodny? To już jest jednak temat na osobny artykuł…