Byliśmy gotowi zrobić wszystko

O walce o dziecko i moralnych rozterkach, dotyczących metody in vitro w rozmowie z Pauliną Smoroń opowiadają Aldona i Tomasz – polskie małżeństwo mieszkające na co dzień w Norwegii.

Jak dowiedzieliście się, że z zajściem w ciążę jest jakiś problem?

Aldona: Nie staraliśmy się zajść w ciążę od razu po ślubie. Dopiero po około trzech latach zasygnalizowałam mężowi, że chyba jest jakiś problem, skoro wciąż nie mamy dziecka. Odwiedziłam kilku ginekologów, którzy zapewniali, że wszystko jest dobrze, trzeba czekać, a ja jestem jeszcze młoda. Przez około dwa lata chodziliśmy po lekarzach. W końcu zdecydowaliśmy się znaleźć klinikę, w której specjaliści będą w stanie określić, w czym jest problem.

W ten sposób trafiliście do kliniki, która zajmuje się niepłodnością. Co się tam wydarzyło?

Aldona: Zaczęło się od zrobienia kompletu badań, w wyniku których pani doktor stwierdziła, że wszystko jest w normie, to znaczy moje cykle, rozwój komórek jajowych czy nasienie męża. Lekarka zaczęła mnie obserwować w czasie naturalnego cyklu i po kilku miesiącach starań, które okazały się bezowocne, zaproponowała nam inseminację. Po czterech lub pięciu nieudanych próbach inseminacji polecono nam in vitro.

Nie odczuwaliście rozterek moralnych?

Tomasz: Nie myśleliśmy wtedy, że robimy coś złego. Po wielu latach starań byliśmy gotowi zrobić wszystko, żeby mieć dziecko. Oczywiście mieliśmy świadomość, że obrana droga nie jest do końca zgodna z naszą wiarą, ale pragnienie zostania rodzicem było ogromne. Poza tym, jeszcze zanim zaproponowano nam in vitro, chcieliśmy spróbować adopcji. Okazało się jednak, że m.in. z powodu mieszkania za granicą, wolno nam w Polsce adoptować tylko dziecko niepełnosprawne. To nie była łatwa decyzja, zwłaszcza że wtedy nie mieliśmy nawet zdiagnozowanej niepłodności.

Aldona: Właśnie przez ten brak diagnozy obawialiśmy się tego, że mając niepełnosprawne dziecko, zajdę w ciążę, a troska o naszego biologicznego potomka i miłość do niego sprawi, że – nawet nieświadomie – będziemy mniej kochać dziecko adoptowane. Nie wiemy, czy tak by było, ale nie chcieliśmy go tym skrzywdzić.

Czy decyzję konsultowaliście z kimś od strony etycznej?

Aldona: Rozmawiałam o tym z księżmi. Reakcje były różne. Jeden z nich nie chciał dać mi rozgrzeszenia. Inny pytając, czy próbowaliśmy również alternatywnych metod, powiedział, że nas rozumie. Uznaliśmy z mężem, że jeśli Pan Bóg nie chciałby, żebyśmy zostali rodzicami, to z pewnością również nasza ostatnia próba in vitro nie zakończyłaby się ciążą i żadna siła ludzka nic by tu nie wskórała.

Tomasz: Uważam, że skoro osiągnięcia nauki i aparaty medyczne ratują życie ludzi po zawałach, wypadkach czy wylewach, to dlaczego tak wiele sprzeciwu budzi to, że w ten sposób pomaga się parom w zachodzeniu w ciążę?

Czy drogą in vitro udało się zajść w ciążę za pierwszym razem?

Aldona: Nie. Miałam dwie procedury. Pierwsza była przeprowadzana na tzw. krótkim protokole i wtedy niestety się nie udało. Kolejna próba odbywała się na długim protokole. Zanim jednak do niej doszło, lekarka zasugerowała mi konsultację immunologiczną. Wybraliśmy z Tomkiem lekarza w Łodzi, który stwierdził, że nie mogę zajść w ciążę, ponieważ mój organizm traktuje zarodek jako coś, co musi zwalczyć. Udało się to pokonać dzięki szczepieniom limfocytami męża.

Jaki był najtrudniejszy moment w czasie tych starań?

Tomasz: To było podczas drugiej procedury.

Aldona: Miałam wtedy wykonywane trzy próby. Przy pierwszej z nich się nie udało. Przy kolejnej podano mi jeden zamrożony embrion i wtedy zaszłam w ciążę, ale poroniłam. To było bardzo trudne, bo gdy tylko dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży, bardzo się cieszyliśmy. Potem świat się nam szybko zawalił. Dlatego, kiedy w wyniku trzeciego transferu również zaszłam w ciążę, nie potrafiliśmy się tym ucieszyć tak jak poprzednio.

Dlaczego?

Tomasz: Obawialiśmy się, że podczas kolejnej wizyty u lekarza, znów okaże się, że straciliśmy dziecko. Czuliśmy lęk, że ktoś nam w końcu powie, że jego serduszko się zatrzymało. Miesiąc za miesiącem z naszą córką było wszystko dobrze, ale mimo wszystko ten lęk cały czas nam towarzyszył. Zwłaszcza, że nie mieliśmy już żadnych zamrożonych zarodków do kolejnej próby. To po prostu była nasza ostatnia szansa.

Aldona: Wiedzieliśmy też, że gdyby tym razem się nie udało, nie podjęlibyśmy kolejnej próby tak szybko. Wszystkie wcześniejsze nieudane starania i tak długi czas oczekiwania na dziecko spowodowałyby, że załamałabym się psychiczne.

Duże kontrowersje co do tej metody budzi zamrażanie zarodków, które nie są wykorzystane do transferu, ale nie mogą być – mówiąc brzydko – wyrzucone. Czy myśleliście, co zrobicie z zamrożonymi zarodkami, gdyby udało się zajść w ciążę już przy pierwszej próbie?

Aldona: Oczywiście. Chcieliśmy wykorzystać je wszystkie w późniejszym czasie. Nie wygląda to jednak tak, jak to się czasem przedstawia w debatach publicznych. Nie znamy nikogo, kto ma kilkanaście zamrożonych embrionów, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Skala jest zupełnie inna. Zazwyczaj pobiera się ich tylko kilka, a w dodatku rzadko udaje się zajść w ciążę już przy pierwszej próbie.

Tomasz: Gdyby naszych zarodków zostało tyle, że nie bylibyśmy ich w stanie wykorzystać, przekazalibyśmy je zapewne do adopcji.

Po 10 latach oczekiwań urodziła się Rozalka. Czy w czasie starań o dziecko mieliście wsparcie ze strony rodziny i znajomych?

Tomasz: Nikt nie wiedział, że zaczęliśmy się leczyć w klinice. Powiedzieliśmy bliskim o tym w momencie trwania prób drogą in vitro. Każdy nam kibicował, żebyśmy w końcu mieli potomstwo.

Po pierwszej córce urodziła się również druga. Czy i w tym przypadku korzystaliście z metody in vitro?

Aldona: Nie, choć gdy zdecydowaliśmy, że nasza córka powinna mieć rodzeństwo, pojechaliśmy znów do kliniki, żeby skonsultować plan działania. Tam się okazało, że już jestem w ciąży. To była wielka radość i zarazem ogromy szok.

Polecilibyście in vitro innym parom?

Tomasz: Z medycznego punktu widzenia jak najbardziej, bo w naszym przypadku ta metoda pomogła i w niczym nie zaszkodziła. Z perspektywy etyki nie chcemy się wypowiadać, bo to jest sprawa sumienia każdego człowieka.

Avatar

Author: Paulina Smoroń

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.