„Jedno z imion Boga, które występuje w Biblii, to Jahwe Jireh – «Pan zaopatruje». Bóg troszczy się o nas i nigdy się nie spóźnia. Doświadczyłem tego wiele razy”. Z Radosławem Siewniakiem, prezesem Stowarzyszenia „Do Źródła” rozmawia Karolina Krawczyk.
Czym tak właściwie zajmuje się stowarzyszenie, którego jesteś prezesem?
Stowarzyszenie działa na wielu płaszczyznach. Organizujemy koncerty, wystawy, festiwale chrześcijańskie, studium biblijne, spotkania ekumeniczne… Wydajemy też broszury ewangelizacyjne, poruszamy się w obrębie literatury, wydaliśmy książkę Prawda głodna odwagi. Niedawno rozpoczęliśmy również działania charytatywne, bo Ewangelia mówi, żeby nie zapominać o ubogich, wdowach i sierotach.
Jednak przede wszystkim staramy się wychodzić naprzeciw ludziom, którzy zadają pytania dotyczące wiary. Wiele razy doświadczyłem, że te pytania są naprawdę mądre, a ludzie ciągle szukają odpowiedzi dotyczących tego, co jest fundamentalne. Chrześcijaństwo to droga, a my chcemy, aby ludzie tą drogą kroczyli. Pragniemy inspirować Zbawicielem. Przez sztukę i to wszystko, co robimy, chcemy, aby człowiek pozwolił odnaleźć się Bogu, po prostu.
Czyżby stąd nazwa „Do Źródła”?
Dokładnie. Spójrz – już apostołowie pytali Jezusa: „Gdzie mieszkasz?”, a On odpowiadał: „Chodźcie, a zobaczycie”. Zapraszał ich do tego, aby podjęli trud drogi. Ten motyw pojawia się w każdym powołaniu. Wystarczy tylko otworzyć Biblię: Abraham, Mojżesz, Jeremiasz, św. Paweł Apostoł na początku słyszeli Boże wezwanie: „Idź!”. Bóg wiele, wiele razy mówił: „Idź, chodź, wyrusz w drogę”. Sam Jezus mówił o sobie: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze”. O chrześcijanach na początku Kościoła też mówiono jako o tych, którzy są w drodze. Ta droga do Źródła, do Boga jest sednem i sensem życia.
Jak to się wszystko zaczęło?
Początki są dwa! (śmiech) Najpierw Pan Bóg pokazał, że chce, aby to stowarzyszenie powstało. To przekonanie zrodziło się we mnie w czasie modlitwy i poszedłem za tym. Natomiast drugi początek (śmiech) to już zorganizowanie pierwszego koncertu, który odbył się w maju 2011 roku. Wystąpił wtedy zespół Hagada, który czerpie inspiracje z tradycyjnej żydowskiej muzyki. Poprzez Izrael do Boga – to był początek naszej działalności.
I co zapamiętałeś z tego pierwszego koncertu?
Dom kultury był pełny!
Jak to zrobiłeś?
Nie wiem. To Bóg zachęca!
Co już się wydarzyło dzięki stowarzyszeniu?
Za nami parę intensywnych miesięcy. Przygotowaliśmy rekolekcje wielkopostne, koncerty, w kwietniu wystąpił Ballet Magnificat ze Stanów Zjednoczonych, a w maju odbył się tygodniowy festiwal DNA – Dostrzec Naszego Architekta.
Trafiają do Ciebie jakieś podziękowania, echa, świadectwa?
Tak… Można je podzielić na dwie grupy – dotyczące tego, czego doświadczamy jako stowarzyszenie, i te związane ze zmianami zachodzącymi po takich wydarzeniach w życiu innych ludzi. Na samym początku, gdy podejmowałem pierwsze inicjatywy, było trudno. Masa papierów, które opóźniały działania, dystans ludzi do nas. Po wizycie Ballet Magnificat wszystkie bramy otwarły się przed stowarzyszeniem. Dzisiaj w razie potrzeby wystarczy tylko prośba o udostępnienie miejsc dla naszej działalności. Już nie trzeba pisać podań. Nagle w Chrzanowie mamy niesamowicie przychylne warunki do działania, za które dziękuję.
Natomiast jeśli chodzi o wymiar osobowy, to muszę coś wybrać… Kiedyś poprosiłem mojego przyjaciela o to, aby był tłumaczem podczas spektakli Ballet Magnificat w Polsce. Tak poznał naszych gości. Rok później, kiedy zaprosiliśmy ich znowu do Polski i wracaliśmy z jednego ze spektakli, mój przyjaciel wyznał, że przyjął Jezusa do swojego serca. Dla nas to był czas ogromnej radości i wspólnego uwielbienia. To był również wymiar zesłania Ducha Świętego, kiedy razem z naszymi przyjaciółmi zza oceanu śpiewaliśmy pieśń „Dzięki, Jezu” po polsku. Myślę, że to było także świadectwo dla kierowcy. W Jego oczach zobaczyłem wymiar jakiegoś nowego, lepszego początku.
Albo to – podczas festiwalu DNA na każdym spotkaniu była pani Jola, którą wcześniej poznałem w szpitalu, gdzie pracuję. Po drugim spotkaniu powiedziała, że to nie przypadek, że się spotkaliśmy, bo dzięki temu spotkaniu mogła uczestniczyć w festiwalu i otworzyć swoje serce na Jezusa. Powierzyła Mu swoje życie. Przy okazji Bóg dotknął również jej męża, który wcześniej nie chciał słuchać o Nim.
Co macie w planach na najbliższy czas?
W maju 2014 roku chcemy znów zaprosić do Polski Ballet Magnificat. Planujemy występy w Krakowie, Chrzanowie, być może w Katowicach. Tam chcielibyśmy zorganizować występy uliczne dla tych wszystkich, którzy mieszkają właśnie na ulicy. Poprzez spektakl Syn Marnotrawny pragniemy dać ludziom nadzieję, że można wyjść z bezdomności i że jest Ktoś, kto przynosi nowe życie.
Skąd macie na to wszystko pieniądze? Trzeba opłacić artystów, wydrukować plakaty, reklama też kosztuje…
Pieniądze? To jest kolejny dowód błogosławieństwa. Jedno z imion Boga to Jahwe Jireh – „Pan zaopatruje”. Bóg troszczy się o nas i nigdy się nie spóźnia. Doświadczyłem tego wiele razy. W pewnym momencie przeżywałem chwilę wahania, czy realizować występ Ballet Magnificat w Krakowie, a to właśnie z powodu braku pieniędzy. No i znalazł się sponsor, sam się znalazł! Cała impreza się udała, a Bóg – jak to Bóg – zatroszczył się, po prostu, i zaprosił do ufności.
A Twój krok wiary?
W przyszłości chcę zrezygnować z pracy zawodowej i zrobić taki krok wiary, aby całkowicie poświęcić się pracy dla stowarzyszenia. Chciałbym tę pracę rozwinąć nie tylko na Chrzanów, ale na Katowice, Kraków i dalej. Oczywiście wtedy stowarzyszenie musiałoby być związane z jakimś stałym sponsorem, ale jeśli jest to zamysł Boży, to tak się stanie. Chcę, żeby Ewangelia dotarła jak najdalej.