Bóg? Oto dowody!

Oscar Wilde sądził, że „jedyna różnica między świętym a grzesznikiem to ta, że każdy święty ma przeszłość, a każdy grzesznik przyszłość”. Przyznamy być może, że nie jest to jedyna różnica, może nawet nie najważniejsza, jednak intuicja autora jest w zasadzie słuszna. I nie chodzi tutaj wcale o spostrzeżenie, że w miarę upływu czasu stopień predestynacji do świętości wzrasta, by w starości osiągnąć swe apogeum. Często jest bowiem dokładnie na odwrót. Póki jednak czas jest naszym towarzyszem, mamy wpływ na to, co w nim dokonamy, komu go poświęcimy i z kim go spędzimy. To już bardzo dużo. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że w życiu zasadniczo chodzi o dobór towarzystwa. A zatem o to, z kim i dla kogo chcę je przeżywać. Ryzyko straty bądź zysku jest nieodłączną częścią tego wyboru. „Całe nasze życie to działanie i pasja. Unikając zaangażowania w działania i pasje naszych czasów, ryzykujemy, że w ogóle nie zaznamy życia” (Herodot).

tak samo czy inaczej?

Z jednej strony czasy, w których przyszło nam żyć, są najzwyczajniejsze w świecie. Popełniamy nawet te same błędy, co nasi przodkowie. Oczywiście z odpowiednią nakładką współczesnych okoliczności czy uwarunkowań. Nawet w Kościele ciężko wymyślić jakąś nową herezję, która nie miałaby swojego prototypu w minionych dziejach. Nie przekonuje nas przecież wezwanie, by uczyć się na cudzych błędach, bo sami wszystkich popełnić nie zdołamy (Joanna Chmielewska). Każdy chce szukać na własną rękę. I na własne konto brać odpowiedzialność za osobiste wybory, nawet jeśli wybory te okażą się chybione, a błędy kolejny raz zostaną wpisane w biografie statystycznych wolnych jednostek. I tak jest dobrze. Mówi się przecież, że błądzenie jest rzeczą ludzką. Wydaje się zatem, że kręcimy się w kółko. Historia zakreśla łuki i orbity, z których raz się wypada, drugi raz posłusznie w nich dryfuje w geście globalnej solidarności może trochę mniej wymagających sumień. W gruncie rzeczy jednak życie polega na odświeżaniu już nie raz przerobionych przez historię doświadczeń. Wystarczy nieustannie odgrzewać te same stare kotlety.

Z drugiej zaś strony, mimo czasem majaczącego żalu niektórych seniorów cywilizacji, że niestety już nie jest tak, jak było, trzeba uczciwie przyznać, że przecież nigdy nie było tak, jak jest. I nigdy już tak nie będzie. Zawsze jest inaczej. Bowiem każdy z nas jest inny i nic nie jest w stanie zredukować tej inności. Nie wszyscy mamy taki sam gust czy kulinarne preferencje. Nawet Boga i Jego przykazania rozumiemy po swojemu. Rację miałby zatem George Burns, który sądzi, że „gdyby wszystkim podobało się to samo, to każdy chciałby mieć moją żonę”. Znów wychodzi na to, że wszyscy mają rację. Lub przeciwnie – że nikt nie ma racji.

pontifex na emigracji?

Skoro tak, to właściwie jedno jest pewne, że nic nie jest pewne. Nie ma się zatem na kim oprzeć. Wszystko jest wykwitem i kaprysem danej chwili i nastroju. W chaosie tym naturalnie gubią się też autorytety. Nie istnieją święci, bo gdyby istnieli, musieliby być jakimiś wzorami. A nie mogą nimi być, bowiem każdy idzie swoją zupełnie indywidualną, niepowtarzalną drogą. W przeżywaniu mojego życia nikt mnie przecież nie może wyręczyć. Na pomoc innych również nie ma co liczyć. Tym bardziej, że już nieraz zawiodłem się na odpowiedziach na pytanie: „Jak żyć?”. Może faktycznie przyszedł czas na erę celebrytów? To oni rezerwują coraz szerszą przestrzeń. Mniej wymagają niż autorytety, a do tego jeszcze skutecznie przyciągają, imponując życiową zaradnością.

Historia pokazuje jednak, że potrzebne są nam gwiazdy. Nawet jeśli nie mamy szans żadnej z nich osiągnąć, stanowią ciągle punkt orientacyjny, wyznaczają kierunek naszych pragnień bądź zaprzeczeń. Trudno jednak ich nie zauważać. Jest tak trochę, dlatego że nie chcemy i nie potrafimy iść naszą drogą sami. Nie chcemy sami ze wszystkim sobie radzić. Boimy się takiej samotności. Dlatego nawet gdy czasami dajemy się porwać efemerycznym showmanom, to jednak nieprzemijalnie zostaje w nas coś, dla czego kryterium są nie tyle pełne kościoły, co Kościół, który zawsze jest pełen. Zostaje w nas wiara, że świat na dłuższą metę zmieniają nie zapaleni pogromcy diabła, głośni agitatorzy ulic domagający się praw dla tych czy innych, ile cierpliwi pontifexi – budowniczowie mostów, którzy cegła po cegle formują sumienia w kierunku dobra. Zostaje w nas ufność, że święci istnieją, bo muszą istnieć. I istnieją autorytety, tym większe, im mniej zmuszające do posłuszeństwa (św. Augustyn). By z wolności każdy miał szansę zrobić dobry użytek.

w rolach głównych

Winston Churchill sądził, że historia będzie dla niego łaskawa, ponieważ sam ją napisze. Właściwie trudno się z nim nie zgodzić, jeśli tylko przyjmie się odpowiednią interpretację. Sami piszemy nasze historie. A jednocześnie historie te są nie całkiem z tej ziemi. Okazuje się bowiem, że w każdym życiowym opowiadaniu jest wiele scen i wielu bohaterów. Również tych niejawnych, tajemniczych, drugo- czy trzecioplanowych. Gdyby nie oni, nie bylibyśmy tymi, kim jesteśmy, i tam, gdzie jesteśmy. Każda z tych postaci ma bowiem swoje miejsce i rolę do spełnienia. Każda jest ważna, choć nie każda tak samo bliska czy zgodna z naszymi preferencjami. Każda bowiem zmusza, by kryterium życia nie szukać w samousprawiedliwianiu, a tożsamości nie określać przez świat podziałów i resentymentów. By nie próbować uwalniać się od siebie przez zmianę miejsca zamieszkania (Ernest Hemingway). Historia pokazuje bowiem, że nie jesteśmy pierwsi, i pozwala mniemać, że być może nie ostatni. Że nie wolno nam zastygnąć w wygodnej wizji tego, co usypia, bo wszystko dzieje się obok, a my nie mamy na to wielkiego wpływu. Że trzeba się zgodzić na to, iż być może jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy ocalenia. Ale i my możemy kogoś ocalić. Komuś przebaczyć, a w ten sposób skrócić drogę i w ogóle umożliwić spotkanie.

dziadek z wnukiem

Bóg nikogo nie odrzuca. Kościół też nie powinien. Skoro zbrodniarz z sąsiadującego z Jezusowym krzyża Kalwarii został świętym, każdy ma szansę. Zatem nawet jeśli moja dotychczasowa historia pełna jest zła, zdrad czy rozpaczy… Nawet jeśli przed głupotą i lekkomyślnością nie uchronił mnie kościelny urząd czy kolejny stopień święceń… Kiedy sankcjonowane zwyczaje okazały się niewystarczającym kryterium wierności i autentyczności mojej wiary… A ciasne schematy znowu sprowokowały podziały… Tu drzwi powinny być szerzej otwarte. Bo, jak w domu, powinno znaleźć się tutaj miejsce na wiele sposobów myślenia. I na szacunek wobec świętej ziemi drugiego. Na doświadczenie i życiodajną nadzieję. „Starsi wnoszą pamięć i mądrość doświadczenia, która zachęca, by głupio nie powtarzać tych samych błędów z przeszłości. Młodzi wzywają nas do rozbudzenia i pogłębienia nadziei, ponieważ noszą w sobie nowe tendencje ludzkości i otwierają nas na przyszłość, abyśmy nie byli zakotwiczeni w nostalgii za strukturami i zwyczajami, które nie są już życiodajne w dzisiejszym świecie. (…) A więc nie mówmy, że dzisiaj jest trudniej; jest inaczej. Dlatego uczmy się od świętych, którzy nas poprzedzili i stawiali czoło trudnościom występującym w ich epoce” (Franciszek, Evangelii gaudium, 108, 263).

dowód nienamacalny

Raz jeszcze warto zatem powtórzyć, że potrzeba pontifexów. Budowniczych, świętych, w których twarzach można wyczytać miłość. To ona bowiem jest wystarczającym dowodem. Mogę przecież nie znać osoby, którą kocha towarzysz mojej rozmowy. A jednak dzięki odczytanej z jego twarzy miłości do niej, w tym, jak on tą miłością żyje, nie potrzebuję więcej zapewnień o jej istnieniu czy wartości. Miłość ta staje się wystarczającym dowodem. Świętością, której świadectwo jest niepodważalne.

Podobnie rzecz ma się z Bogiem. Osobiście zauważam, że im więcej o Bogu czytam, rozmyślam, tym bardziej odnoszę wrażenie, że inaczej niż przez miłość Jemu wiernych nie można usprawiedliwić Jego istnienia. Czy bowiem naprawdę tak ważne jest mówienie „o Nim”? Zachłanne udowadnianie Jego „być”? Może trzeba bardziej „mówić z Nim”? I cierpliwie sprawiać Jego obecność dla innych?

poza protokołem

Święci są dowodami na obecność Boga. Być może bardziej na Jego „obecność” niż „istnienie”. Są tymi, którzy lepiej niż pozostali zrozumieli, co znaczy kochać. Dlatego ich miłość jest wystarczającym dowodem obecności Ukochanego. I niepodważalnym. Tak jak niepodważalne jest uczucie przywiązania zakochanych. Miłość jest wielka, dlatego święci są wielcy. Są jakby z nas, a jednocześnie jakby „bardziej” i „lepiej” od nas.

Ksiądz Józef Tischner w kontekście naszego polskiego zachwytu nad wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową mawiał o Janie Pawle II: „Papież nie dlatego jest tak wielki, że my jesteśmy tacy wspaniali, ale dlatego, że tak bardzo ponad nas wyrósł”. Święci bowiem robią wyłomy w naszym sposobie myślenia. Budzą niepokoje. Zachowują się niekonwencjonalnie, a jednak naturalnie, prosto i subtelnie. Bez wyzywających póz. Lubią być z ludźmi, bez obaw o oceny: „wypada – nie wypada”. Bo ich świętość nie przygniata nawet największego grzesznika. Dlatego potrafią zwyczajnie pójść ze studentami „na cywila” w Bieszczady czy pływać z nimi w kajaku. Nie boją się zwołania soboru i zaproszenia na niego wspólnot innych wyznań, nie wtrącając się nawet w ich dyskusje. Są zwyczajni, chociaż to oni tę zwyczajność tworzą, wychodząc przed szereg. Są w końcu heroiczni, tzn. niezwykli w swej zwyczajności.

przereklamowana kremówka

Przyzwyczailiśmy się do przekonania, że świętych trzeba naśladować. Że skoro im się udało, to i nam się uda, kiedy włożymy ich buty. Problem w tym, że ich buty zawsze będą za duże lub za ciasne na nasze nogi. Że również ich zegarek przestał wyznaczać kolejne godziny, bo pasował tylko na ich rękę. Że Kościół ich czasów też był trochę inny. Dlatego również ich poglądy na pobożne tematy nie zawsze wygrywają z krytyką współczesnej hermeneutyki. Widocznie nie w tym zasadzona jest wielkość świętych. Bo i w słynnej papieskiej kremówce z Wadowic – niektórzy burzą się samym podjęciem tego tematu – kryje się coś więcej niż wspomnienie przywołanych przed laty maturalnych wypadów przyjaciół z jednej klasy. Prawda o wielkości świętych jest tak zwyczajna i prosta, że aż niezauważalna i ignorowana. Jak powietrze, bez którego nie moglibyśmy żyć, a przecież totalnie nie zwraca ono na siebie uwagi. Tą prawdą jest miłość. Bez niej też nie da się żyć. A najtrudniej ją zdefiniować czy opisać. I wcale nie trzeba jej wykrzyczeć. Ona i tak udowodni najważniejsze.

ks. Przemysław Bukowski SCJ

Author: ks. Przemysław Bukowski SCJ

Pochodzę z Bełchatowa, choć nie wszystko się tam zaczęło. Na księdza wychowali mnie sercanie. Lubię myśleć, że potrafię myśleć. Dlatego od kilku lat, najpierw w niemieckim Freiburgu, a obecnie na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie, inspirowany głównie myślami Józefa Tischnera i tych, którzy jego inspirowali, uczę się bycia filozofem człowieka. Nic mnie bowiem tak nie kręci, jak pytania zadawane pytającym.

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.